Samotna wędrówka

 

Pochodzę z plemienia pasterzy z pustkowia Somalii. Jako dziecko czułam niezmąconą radość chłonąc widoki, dźwięki i zapachy przyrody. Wraz z rówieśnikami oglądałam lwy wygrzewające się na słońcu, biegaliśmy z żyrafami, zebrami i lisami. Po śladach na piasku tropiliśmy góralki - zwierzątka wielkości królików. Byłam tak szczęśliwa.

Beztroskie lata mijały. Życie stało się trudniejsze. W wieku 5 lat dowiedziałam się, co to znaczy być kobietą w Afryce - cierpieć, być posłuszną i nie mieć nadziei. Kobiety są ostoją Afryki, wykonują większość prac. Jednak nie mogą podejmować decyzji. Nie mają nic do powiedzenia nawet przy wyborze męża.

Gdy miałam prawie 13 lat, nadszedł czas, bym i ja podporządkowała się temu zwyczajowi. Nie byłam już dzieckiem, wyrosłam na zwinną i niewiarygodnie silną dziewczynę. Przedtem byłam za mała, musiałam cierpieć. Teraz postanowiłam uciec.

Moją koszmarną wędrówkę spowodowało oświadczenie ojca, że znalazł dla mnie męża. Wiedziałam, że muszę szybko działać i wtajemniczyłam w swój plan matkę. Chciałam odnaleźć ciotkę, która mieszkała w stolicy Somalii - Mogadiszu. Nigdy tam przedtem nie byłam.

Gdy ojciec i cała rodzina zasnęli, matka obudziła mnie.

- Uciekaj teraz - szepnęła.

Rozejrzałam się, ale nie mogłam nic wziąć - nie było wody, mleka ani odrobiny jedzenia. Tak więc bosa, owinięta tylko chustą, wybiegłam w czarną, pustynną noc. Nie znałam drogi do Mogadiszu, po prostu szłam przed siebie. Z początku powoli, ale gdy niebo się rozjaśniło, pomknęłam jak gazela. Biegłam kilka godzin.

Koło południa wokół mnie rozciągał się już tylko bezkres czerwonego piasku. Głodna, spragniona i wyczerpana - zwolniłam.

Zastanawiałam się, co dalej, gdy usłyszałam nawoływania.

- Waris, Waris! - odbijał się echem głos ojca.

Byłam przerażona. Jeśli mnie dopadnie, zmusi do ślubu. Choć wyruszyłam o wiele wcześniej, wytropił mnie po śladach stóp na piasku. Był tuż, tuż. Zaczęłam biec.

Obejrzałam się i zobaczyłam go na wzgórzu. On również mnie dostrzegł. Wystraszona przyspieszyłam. Miałam wrażenie, że ślizgamy się na falach piasku: ja wbiegałam na pagórek, a on zsuwał się z niego za mną. Ścigaliśmy się tak całymi godzinami, aż zdałam sobie sprawę, że nie widziałam go już od dawna. Nie słyszałam też, by mnie wołał.

Biegłam do zachodu słońca, dopóki nie zapadła noc. Umierałam z głodu, stopy mi krwawiły. Usiadłam, by odpocząć i zasnęłam pod drzewem.

Rano otworzyłam oczy i oślepiło mnie palące słońce. Podniosłam się i znów biegłam. Powtarzało się te dzień po dniu odliczanym głodem pragnieniem, strachem i bólem. Za trzymywałam się, gdy noc stawał; się zbyt ciemna. W południe przysypiałam pod drzewem.

Kiedyś obudził mnie cichy po mruk. Otworzyłam oczy i ujrzałam lwa. Usiłowałam wstać, ale nie jadłam już od tylu dni, że kolana ugięły się pode mną. Osunęłam się po pniu drzewa osłaniającego mnie przed bezlitosnym słońcem.

Moja wędrówka dobiegła kresu. Nie bałam się. Byłam przygotowana na śmierć.

- Na co czekasz? Jestem gotowa - powiedziałam.

Wielki kot wpatrywał się we mnie, nasze oczy się spotkały. Oblizał pysk, przespacerował się przede mną elegancki i zmysłowy. Mógłby mnie rozszarpać jednym ruchem łapy. Ale odwrócił się i odszedł. Najwyraźniej uznał, że nie warto się trudzić dla tej odrobiny mięsa.

Gdy uświadomiłam sobie, że mnie nie zabije, nabrałam pewności, że Bóg ma wobec mnie inne plany.

- Jakie? - pytałam, z trudem wstając. - Prowadź mnie, Panie.



 





 

Tłumaczenie: GRAŻYNA CENDROWSKA-WERNER Przegląd Reader's Digest 2000

  • /pisane-noc/151-kwiat-pustyni/622-dziecko-pustyni