Taki wielki plastyk...

 

 

 

Dostawał 5 złotych za godzinę. To ponoć godziwa stawka. Poza tym jedzenie i spanie było za darmo. A jak i o flaszkę poprosił, to Krzysztof Misek stawiał chętnie. Mimo to pan Bronek nie powie o oskarżonym dobrego słowa.

Z zawodu jest malarzem. Niestety, kilka lat temu spadł z rusztowania i teraz o pracy musi zapomnieć. Dlatego chętnie łapie różne fuchy. Wszystko, żeby dorobić do nędznej renciny.
- Tak niecały miesiąc pracowałem u oskarżonego - opowiada pan Bronek przed sądem. - Z 700 złotych wziąłem. No i jedzenie miałem. Ale miałem już dość i odszedłem.
- To dobra płaca? - pyta sędzia Robert Pabin.
- W porządku - przyznaje świadek.
- To dlaczego pan zrezygnował z tej pracy?
- Ech... - mężczyzna kiwa głową. - Nawet żeby mi dopłacał, to wolałbym już u niego nie pracować. Na dłuższą metę to z tym człowiekiem nie da się robić.

Świadek pracował w domu pani Grażyny. Chyba dopiero teraz, kiedy obcy człowiek opowiada o jej relacjach z oskarżonym, kobieta czuje, ile popełniła błędów. Pan Bronek mówi prostym językiem, ale jasno i dobitnie. Grażyna co jakiś czas się czerwieni. Nie trzeba zgadywać, że jest jej zwyczajnie wstyd. Ale to nie ona powinna się dzisiaj wstydzić opowieści świadka. Przecież się przełamała. Poszła do prokuratury, sądu. Przyznała, że była naiwna. Teraz chce sprawiedliwości. To raczej oskarżony powinien pokusić się o chwilę refleksji na temat własnej osoby. Nie jest to chyba jednak możliwe. Krzysztof Misek jak zwykle uśmiecha się szeroko i w żadnym stopniu nie poczuwa się do jakiejkolwiek winy. Takie wnioski można wysnuć z jego zachowania na sali sądowej i pytań do świadków.

Wyższe sfery

Pan Bronek, zanim zaczął pracować, umówił się na konkretną robotę. Miał zająć się gładziami i podwieszaniem płyt. Targu dobijał z dwoma kolegami, którzy u Krzysztofa Miska już pracowali.
- Dlaczego nie omawiał pan warunków pracy z oskarżonym? Przecież to on był szefem - dziwi się sędzia.
- Pan oskarżony to jest taki pan z wyższej sfery - świadek mówi z przekąsem. - Robotników to on źle traktował. Oskarżony z robotnikami się nie zadaje. A i opluć nas potrafił.
- Opluć? - zdziwienie sędziego rośnie z minuty na minutę.
- Opluć, opluć - przytakuje świadek. - Takie napady miał. Dogryzał nam, docinał. Lubił się wywyższać.

Pani Grażyna mieszka wiele kilometrów od Zduńskiej Woli, rodzinnego miasteczka oskarżonego i całej ekipy remontowej. Świadek tłumaczy, że na niedziele i wolne dni panowie wracali zwykle do swoich domów.
- Najczęściej to oskarżony po nas przyjeżdżał. Po drodze zatrzymywał się w takim lokalu w Łasku - opowiada pan Bronek. - Jak on tam lubił poszpanować. Drinki stawiał. Co chcieliśmy. Obiad? To obiad. Flaszeczkę? To flaszeczkę. Oj, on to lubił szastać pieniędzmi. Stawiał nam wszystko, na co mieliśmy ochotę.
- Czy tylko oskarżony was odwoził do domu?
- Oczywiście, że nie. Nieraz czekaliśmy i nic. Aż tu do pani Grażyny taksówka zajeżdżała. Oczywiście, ze Zduńskiej Woli. Taksiarze, wysoki sądzie, to go kochali. Najlepszy klient w Zduńskiej. Ile oni przy nim zarobili...
- Rozumiem, że pensję płacił wam równie chętnie?
- A to to już nie. To siedemset, co zarobiłem, to tak od niego wyciągnąłem. Raz sto, raz dwieście i jakoś się uzbierało.

Chyba się zauroczyła

Łatwo się domyślić, skąd w okresie, o którym opowiada świadek, Krzysztof Misek miał tyle gotówki. Od pani Grażyny pożyczył w trakcie ich znajomości ponad 200 tysięcy złotych. Oprócz tego kobieta zapłaciła mu za remont domu 50 tysięcy.
- Pani Grażynka była dla niego dobra. A on nabijał się z niej i z całej jej rodziny. Traktował tę panią jak zdzierę z ulicy - mówi świadek.
- Jak? - sędzia chce się upewnić, czy przypadkiem się nie przesłyszał.
- Jak zdzierę. Tak jak zdzierę - pan Bronek powtarza kilka razy dla pewności. - A ona, wysoki sądzie, patrzyła w niego jak w obrazek. Chyba się zauroczyła. A przecież było widać, że się z niej nabija. Złapał naiwną kobietę. Ona spełniała wszystkie jego zachcianki.
- Pan na to jakoś zareagował?
- Jak zobaczyłem, że odnosi się do tej kobiety jak do psa, to zostawiłem tę robotę.

Pani Grażyna, zwykle blada, teraz robi się coraz bardziej czerwona. Unika wzroku innych osób na sali. Krzysztof Misek patrzy na nią pogardliwie. Z twarzy rzadko znika mu cyniczny uśmieszek.
- Przejdźmy teraz już do samego remontu. Jak on wyglądał? - sędzia próbuje zmienić temat zeznań świadka.
- Co my tam nie mieliśmy zrobić... Opowiadał to on dużo. Taki wielki plastyk. Świecidełek nakupował i kazał to wieszać.
- Nie podobały się panu ozdoby?
- Za darmo nie chciałbym tego w swoim domu. W łazience kazał mi ponaklejać jakieś gwiazdki, pajacyki. Nie wiem, jak coś takiego mogło się komuś podobać. Tak na moje oko, to wszystko chciał robić tanim kosztem.
- Może pan to wytłumaczyć?
- On dużo opowiadał, czego to w domu pani Grażyny nie porobi. Myśmy się nie odzywali. Ale po pierwsze, nie umieliśmy tego robić, co on gadał, a po drugie, narzędzi do tego nie mieliśmy.
- Ale jest pan malarzem. To coś pan potrafi?
- Ja to tynki położę. Gładzie położę. Pomaluję. A z tych jego opowieści na temat remontu to nic nie rozumiałem. Zresztą nie mieliśmy żadnych planów, instrukcji. Przynosił czasem jakieś kolorowe wydruki z komputera i to wszystko.

Krzysztof Misek, który po dłuższej nieobecności pojawił się dzisiaj w sądzie, aż pali się do zadawania pytań. Kiedy wstaje po zgodzie sądu, uśmieszek nie znika mu z twarzy.
- Czy świadek widział projekty remontu tego domu? - oskarżony stara się być zasadniczy, konkretny.
- Nie. Nie widziałem.
- To niby jak pan pracował? - jawnie kpi ze świadka.
- A to sztuka podwiesić płytę? - pan Bronisław nie pozostaje mu dłużny.
- Proszę odpowiadać na moje pytania! - oskarżony jest oburzony.
- Niech pan na mnie nie krzyczy - broni się świadek.
- Panowie! To nie jest spotkanie towarzyskie! Sąd za chwilę może was pogodzić - sędzia Robert Pabin do tej pory wydawał się spokojnym człowiekiem. Ale jak widać, kiedy trzeba, reaguje ostro. - To niech pan opowie sądowi, jak pracowaliście bez planów remontu?
- Oskarżony rysował coś na kartce i kazał tak robić.
- Jakieś przykłady?
- Na podwieszoną płytę przyklejał wcześniej kawałek drewna. Potem nawciskał w to sztucznych kwiatów. Na końcu popsikał to wszystko sprayem. Dekoracje jak na weselu, wysoki sądzie.

Obraz z aukcji

Krzysztof Misek tak szybko się nie zraża. Nadal sygnalizuje chęć zadawania pytań. Sąd ponownie się zgadza. Oskarżony wymienia mnóstwo rzeczy: kominek, kolumny, filary. I ciągle pyta o jedno:
- Zrobiliśmy to?
- Jakie kolumny, jakie filary? - uśmiecha się świadek. - To były, proszę sądu, plastikowe rury wodne. Poustawiał je w pokoju i kazał przemalować na fioletowo. To było bardzo trudne.
- Dlaczego? - dopytuje sędzia.
- Bo one czerwone były.
- Wspominał pan o braku specjalistycznych narzędzi? - dopytuje sędzia.

Ten temat pojawiał się już w zeznaniach innych świadków. Niektórzy oszukani przez oskarżonego utrzymywali, że jego robotnicy nie mieli nawet własnego młotka.
- Tak sobie myślę, że to była jego pierwsza robota, bo on sam to własnych narzędzi nie miał.
- To jak panowie pracowali?
- Kolega przywiózł co tam w domu miał.

Świadek opowiada, że oskarżony w trakcie remontu najchętniej posługiwał się sprayem.
- Tu popsikał, tam popsikał i taka to była jego sztuka. Wielki plastyk. Tak samo jak z tym obrazem.
- Z jakim obrazem? - pyta sąd.
- Psikał na płótno sprayem. To było duże. Gdzieś tak półtora na dwa metry. Mnie też kazał psikać. Kazał mi psikać na ramy.
- Dlaczego na ramy?
- Kazał robić tak, żeby wyglądały na starsze.
- Mówił, po co?
- Nie.
- I co się stało z tym obrazem?
- Za parę dni zobaczyłem go u pani Grażyny w domu. Kobieta se go powiesiła na samym centrze. Chyba go już zdjęła, bo taki obraz to tylko do komórki by pasował.
- Pytał pan, skąd go ma?
- Powiedziała mi, że pan Krzysztof kupił ten obraz.
- Kupił? Gdzie?
- Że niby na aukcji - pan Bronek uśmiecha się pod nosem.

Pan Bronek nie ma pojęcia, ile u oskarżonego zarobili jego koledzy. Pokrzywdzone kobiety nie zawsze znają adresy i nazwiska robotników, którzy przez lata pracowali u Krzysztofa Miska. Jedno jest pewne. Nie była to wyspecjalizowana grupa wyselekcjonowanych specjalistów, o czym zawsze zapewniał je oskarżony.
- Kilka tygodni po zniknięciu oskarżonego z placu budowy przyjechali do mnie jego robotnicy - opowiada przed sądem pani Agata.

W gronie licznych pokrzywdzonych ona jest dzisiaj chyba w najlepszej sytuacji. Już wygrała z Krzysztofem Miskiem spór w sądzie cywilnym. Mężczyzna ma jej oddać ponad 70 tysięcy. Oczywiście, sprawa nie jest jeszcze zakończona, ponieważ jego adwokaci odwołali się od wyroku.
- Po co przyjechali do pani robotnicy? - dopytuje sędzia.
- Szukali oskarżonego, bo nie zapłacił im za pracę. Długo wtedy rozmawialiśmy i ci panowie otworzyli mi oczy.
- Czego się pani dowiedziała?
- Sami przyznali, że o remontach domów mieli niewielkie pojęcie. Nie posiadali nawet własnych narzędzi.
- Pani tego nie widziała?
- Na plac budowy raczej nie zaglądałam. Taka była wtedy umowa z Krzysztofem. To on miał wszystkiego doglądać.
- Byliście już wtedy parą?
- Tak - mówi ze smutkiem kobieta.
- I doglądał?
- Ci robotnicy opowiadali, że rzadko tam przyjeżdżał. Kiedy już się nudzili, bo nie mieli co robić, to do niego dzwonili. Prosili, żeby przynajmniej przywiózł jakieś materiały.
- I jaka była reakcja oskarżonego? Przyjeżdżał?
- Najczęściej nie. Przysyłał taksówkę z materiałami.
- Taksówkę? - sędzia nie może się dzisiaj nadziwić. - Co można przywieźć taksówką?
- No właśnie. Ci robotnicy opowiadali, że potrafił im wysłać taksówką litr farby.
- I co jeszcze?
- Nic. Tylko litr farby.





Nazwisko oskarżonego i imiona pokrzywdzonych kobiet na ich prośbę zostały zmienione.










Źródło: ANGORA 2005/2006

Wrażenie za 70 tysięcy

 

 

Daszek, jaki jej zbudował nad drzwiami wejściowymi, to prawdziwe "arcydzieło". Kartonowo-gipsowe płyty podparł palikowymi rurami kanalizacyjnymi. Oskarżony mówił o nim jednak tak pięknie, aż przekonał ją, że to jakaś nowa technologia.

Krzysztof Misek przestał pojawiać się na swoich rozprawach. Nawet jego obrońcy nie wiedzą, co się z nim dzieje. Na szczęście rodzinne miasto oskarżonego - Zduńska Wola - nie jest zbyt duże. l jak to się mówi - wszyscy o wszystkich wiedzą. Widać tym razem pogłoski dotarły aż do sądu.

- Zanim zaczniemy, musimy sprawdzić pewne rzeczy - sędzia Robert Pabin mówi bardzo tajemniczo. - Sąd z urzędu wie, że oskarżony miał różne trudności zdrowotne i być może przebywa od dłuższego czasu w placówce... powiedzmy, zdrowotnej. To trzeba sprawdzić. Nie chciałbym bowiem narażać zebranych tu pań na powtarzanie składanych zeznań.

Ustalanie miejsca pobytu Krzysztofa Miska trwa kilkanaście minut. W tym czasie oskarżycielki posiłkowe i pokrzywdzone same próbują dojść, gdzie podział się ich były przyjaciel.
- Myślicie, że znowu jest na odwyku? - pyta niska blondynka. Nikogo to pytanie specjalnie nie dziwi, bo o kłopotach oskarżonego z alkoholem na sali sądowej mówiono już niejeden raz.
- Co ty! - dodaje natychmiast inna kobieta. - Ostatnio też go nie było, a tego samego dnia świetnie się bawił na dyskotece w Łodzi.
- Może jest na tej drugiej sprawie? - tajemniczo pyta kolejna pokrzywdzona i natychmiast dodaje, że Krzysztof Misek jako oskarżony staje także przed Sądem Rejonowym w Łasku. - Pamiętacie to małżeństwo, które było na naszej pierwszej sprawie?
- No tak - przyznają panie.
- Im też miał zrobić remont domu. Wziął za to pieniądze.
-I co?
- Jak to, co? - kobieta wzrusza ramionami. Nie kończy zdania. Nie musi. Wszystkie panie wkoło kiwają głowami. Wszystkie też wiedzą, jak Krzysztof Misek remontował ich domy i mieszkania.

Proces, mimo braku oskarżonego, trwa nadal.
- Sąd ustalił, że Krzysztof Misek nie przebywa w szpitalu. Zatem kontynuujemy - stwierdza sędzia.

Trzy fakultety

Agata jest piękną brunetką po trzydziestce. Wysoka, szczupła, zgrabna. Do tego wszystkiego jeszcze przedsiębiorcza. Prowadzi własny interes i chyba radzi sobie nieźle. Jak dała się nabrać Krzysztofowi Miskowi? Sama nie potrafi do dzisiaj tego racjonalnie wyjaśnić.

Poznała go tak jak inne kobiety. Na głowie miała remont domu, a architekt, który go prowadził, musiał nagle wyjechać. Gorączkowo zaczęła szukać zastępstwa.
- Moi znajomi także mieli remont. Tam poznałam Krzysztofa. Kiedy dowiedział się o moich kłopotach, bez wahania zaproponował pomoc - opowiada Agata.

Na pierwsze spotkanie z Agatą przywiózł album pełen zdjęć. Wszystkie miały przedstawiać jego wcześniejsze prace. Jak zwykle podjechał dużym terenowym samochodem.
- Był dobrze ubrany. Samochód i ten album też zrobiły na mnie świetne wrażenie. Do tego wszystkiego zapewniał, że ukończył trzy fakultety - zeznaje Agata.
- Aż trzy? A jakie? - dziwi się sędzia.

Zdziwienie jest uzasadnione, bo do tej pory kobiety, które składały wyjaśnienia, mówiły najwyżej o jednym, czasem o dwóch rzekomych kierunkach studiów ukończonych przez oskarżonego. Tymczasem Krzysztof Misek może tak naprawdę pochwalić się jedynie świadectwem maturalnym liceum plastycznego w Zduńskiej Woli.
- Na pewno architekturę i metaloplastykę. Trzeciego już nie pamiętam - mówi.

Agata chciała zrobić w domu elewację. Jednak Krzysztof rzucił fachowym okiem i znalazł w jej mieszkaniu masę błędów wymagających poprawki.
- Właściwie stwierdził wówczas, że wszystko może wykonać - opowiada kobieta. - Ja miałam wtedy trochę problemów i chętnie się zgodziłam. Zwłaszcza kiedy obiecał, że on osobiście będzie nadzorował cały remont.

Oskarżony bez trudu przekonał kobietę, że jej dom wymaga kompleksowego remontu. Zakresu prac nie ustalili na początku.
- On co jakiś czas miał proponować określone prace, a ja miałam mu dawać zaliczki. Potem miałam dostawać od niego faktury - wyjaśnia Agata.

Remont ruszył. A już po kilku tygodniach dom był cały rozgrzebany.
- Po każdej rozmowie na temat ewentualnych nowych prac, one natychmiast ruszały. Oczywiście, poprzednie nie były skończone. Teraz już wiem, że tak stwarzał pozory, że remont prowadzony jest w bardzo szerokim zakresie - mówi kobieta.

I Agata ma rację. To było charakterystyczne działanie Krzysztofa Miska W każdym z remontowanych przez niego domów prace wyglądały podobnie. Do pełnego schematu stosowanego przez oskarżonego brakowało tylko historii miłosnej.
- Oczywiście, zostaliśmy parą - przyznaje Agata. - Nawet bardzo szybko. Przedstawił mnie swoim rodzicom.
- Jako swoją dziewczynę? - upewnia się sędzia.
- Tak było - uśmiecha się świadek.

Inwestycja na przyszłość

Krzysztof Misek postanowił także zadbać o wygląd domu swojej "ukochanej" po remoncie.
- Przywiózł mi kilka obrazów. Twierdził, że prosto z galerii. Przekonywał, że to świetna lokata kapitału. Obejrzałam je, ale nie chciałam kupić. Tymczasem on następnego dnia znowu przywiózł te obrazy i oznajmił, że zostały kupione - opowiada świadek.
- Przez kogo?
- Kupił w moim imieniu. Zapłacić musiałam ja.
-Ile?
- 20 tysięcy złotych.
- Ile było tych obrazów?
- Pokazywał początkowo kilka. W efekcie mam tylko dwa.
- Zatem zapłaciła pani?
- Początkowo nie chciałam. Jednak on zrobił się wtedy bardzo nieprzyjemny. Stwierdził, że nie mogę się wycofać z tej transakcji, bo tak w pewnych kręgach się nie postępuje. Zrobiło mi się głupio. Pomyślałam, że może rzeczywiście sama zasugerowałam kupno tych obrazów. A że nasza znajomość była już wtedy prywatna, to uległam.

Dzisiaj Agata wie, że Krzysztof sprzedał jej obrazy, które wcześniej wisiały w jego mieszkaniu.
- Twierdził, że po roku będę mogła je sprzedać z zyskiem - mówi ze śmiechem.

Sprawdziła to. Biegły sądowy wycenił dwa płótna na 5,5 tysiąca złotych.
- Co więcej, biegły stwierdził, że ich wartość spadła.

Przez dwa miesiące remontowania domu Agata zapłaciła Krzysztofowi Miskowi 70 tysięcy złotych.
- Byłam przekonana, że taka suma na remont domu jest wystarczająca. Wtedy on mi powiedział, że jeszcze będę musiała dopłacić - opowiada. - Wówczas poprosiłam go o zestawienie wydatków, bo wcześniej nie dawał mi żadnych faktur ani rachunków.
- I dał pani? - Nie. Oświadczył nawet, że jak nie mam więcej pieniędzy, to on przerywa prace. Byłam zszokowana. Uważałam, że pieniądze, jakie dostał ode mnie do tej pory, powinny wystarczyć na wszystko.
- I jak pani rozwiązała ten problem?
- Wtedy zaczęłam się już pilnować z wydatkami. On tymczasem wymyślał najróżniejsze potrzeby. Wszystko, byle dostać ode mnie pieniądze. A to 200 złotych na klej, a to 100 na okucia. Kiedyś wspomniałam o donicach na taras. Przywiózł je już następnego dnia. Oczywiście musiałam zapłacić dwa albo trzy tysiące. Wtedy przestałam się już odzywać.
- Ale pozbyła się go pani wreszcie?
- On sam zniknął, kiedy przestałam mu dawać pieniądze. Któregoś dnia zorientowałam się, że każde nasze spotkanie kończy się tym, że on bierze ode mnie pieniądze.
- A zestaw kosztów?
- Jakiś przedstawił, ale nie było tam rachunków, faktur. Stwierdził nawet, że to ja powinnam jeszcze dopłacić - śmieje się Agata.

Wycena biegłych

Może kobiety są naiwne. Może też często mało rozsądne. Tak z pewnością myśli wielu panów. Wielu jednak przekonało się już, że lepiej z kobietami nie zadzierać.

Agata szybko zapomniała o krótkim romansie z Krzysztofem. O remoncie zapomnieć mimo wszystko nie mogła.
- Dzwoniłam i prosiłam o rozliczenie, ale to nie pomagało. Z jego strony nie było żadnej reakcji. Wysłałam mu więc pismo z żądaniem rozliczenia pod rygorem skierowania sprawy do sądu.
- I wtedy zareagował? - pyta sędzia Pabin.
- O tak, stwierdził, że skoro tak stawiam sprawę, to już na pewno się nie rozliczy ze mną.

Kobieta poszła za ciosem. Zamówiła wycenę u biegłego sądowego. Wartość materiałów oszacowano na 9600 złotych. Tymczasem ona zapłaciła Krzysztofowi ponad 70 tysięcy. Nie mogła uwierzyć, że pozostała część kwoty to koszty prac. Skierowała sprawę do sądu cywilnego. Krzysztof Misek nie zgadzał się z wyceną biegłego, dlatego sąd powołał następnego. Druga wycena była dla "architekta" jeszcze mniej korzystna.
- Tym razem biegły wycenił remont na 9500 złotych, ale w tej sumie policzył materiały oraz robociznę.
- Czy w tej sprawie zapadł już wyrok?
- Tak. Krzysztof ma mi oddać 70 500 złotych oraz odsetki, a także pokryć koszty sądowe. Oczywiście, czekam teraz na apelację w tej sprawie.
- Co dzisiaj zostało w pani domu z prac, jakie wykonał oskarżony - sędzia nie może ukryć ciekawości.
- Właściwe tylko tynk dekoracyjny na klatce schodowej, ale musiałam go przemalować, bo kolor był tragiczny.
- A reszta?
- Daszek nad drzwiami wejściowymi trzeba było rozebrać, bo groził zawaleniem. To było prawdziwe "arcydzieło". Kartonowo-gipsowe płyty podparł palikowymi rurami kanalizacyjnymi. Oskarżony mówił o nim jednak tak pięknie, iż byłam przekonana, że to jakaś nowa technologia. Inne rzeczy usuwają teraz fachowcy.
- Dlaczego?
- Cóż... Zamiast wylewek samopoziomujących miałam na podłogach położony zwykły klej...
- Słucham? - protokólantka notująca przebieg rozprawy jest pewna, że się przesłyszała.
- Klej - mówi sędzia z uśmiechem.
- Tak, dobrze pani usłyszała - śmieje się Agata. - Wylał mi klej.

Agata odwiedza teraz mnóstwo hurtowni z materiałami budowlanymi. Po zakończeniu procesu cywilnego może w końcu wyremontować swój dom. Wszędzie znają Krzysztofa Miska. Wszędzie czekają na niego rachunki do zapłacenia.



 
Nazwisko oskarżonego i imiona pokrzywdzonych kobiet na ich prośbę zostały zmienione.




Źródło: ANGORA 2005/2006

Zostały tylko gęsi

 

 

Krzysztof Misek miał jej wyremontować dom. Pani Krystyna zapłaciła mu za to niemal 80 tysięcy złotych. Dzisiaj zbiera pieniądze na kolejne ekipy budowlane, które muszą poprawiać "dzieło" oskarżonego.

To był niewielki drewniany domek. Odziedziczyła go po rodzicach. Potrzebował jednak kilku przeróbek i napraw. Była przekonana, że ponad 30 tysięcy złotych, jakie odkładała latami, w zupełności na to wystarczy. Jednak architekt, jak wtedy myślała o Krzysztofie M., miał coraz to nowe pomysły, l ona wciąż mu dokładała. Dzisiaj przed sądem próbuje jakoś racjonalnie wytłumaczyć swoje zachowanie, ale zaczyna się śmiać. Sama z siebie. Ona, stateczna wdowa po sześćdziesiątce, dała się oszukać jak dziecko. Nie była ani kochanką oskarżonego, ani przyjaciółką. Przykład pani Krystyny pokazuje, że Krzysztof Misek potrafił działać w różnych sytuacjach.
- On powiedział to, co ja chciałam usłyszeć - tłumaczy przed sądem kobieta. - Jestem już ponad 15 lat wdową i wizja remontu trochę mnie przerażała. Od razu zaczął mnie przekonywać, że wszystko będzie na jego głowie. Ja miałam tam przyjeżdżać tylko raz w tygodniu.

Z pewnością poczucie spokoju w trakcie remontu domu musiało uśpić czujność pani Krystyny. Jednak ogromny wpływ na podjęcie przez nią decyzji miała także jej sąsiadka wraz ze swoją przyjaciółką. Owa przyjaciółka, Ewa, pojawiała się już w zeznaniach wcześniejszych świadków. W czasie kiedy poznała ją pani Krystyna, mieszkała ona z Krzysztofem Miskiem.
- Sąsiadka przyprowadziła do mnie Ewę. Wiedziały o moim spadku i wspólnie namawiały mnie na remont - zeznaje świadek. - Oczywiście, od razu poleciły mi usługi tego człowieka. Przedstawiały go jako architekta, który prowadzi firmę budowlaną.

Czy Ewa wiedziała wówczas, kogo tak naprawdę poleca? Czy miała pojęcie, że liceum w Zduńskiej Woli, jakie ukończył oskarżony, nie daje jeszcze tytułu architekta? Nie wiadomo. Panie, które spotkały się w sądzie jako oskarżycielki posiłkowe w sprawie przeciwko Krzysztofowi M., próbowały namówić także ją na ten krok. Ona jednak stanowczo odmówiła. Niewykluczone, że nadal utrzymuje z oskarżonym bliskie kontakty.

Bombonierka

To właśnie Ewa przywiozła do pani Krystyny oskarżonego. Wrażenie na kobiecie zrobił od samego początku kiedy pod jej skromną furtką zaparkował czarny sportowy mercedes. Potem Krzysztof Misek przez kilka minut oglądał domek pani Krystyny. Oczywiście okiem znawcy.
- Pamiętam, że na pewno przedstawił się jako architekt. Wspominał też o wieloletniej praktyce, szczególnie dużo mówił o Francji - świadek stara się jak najprecyzyjniej odtworzyć minione wydarzenia. - Na koniec stwierdził, że zrobi z mojego domu bombonierkę.
- Słucham. Co zrobi? - sędzia Robert Pabin nie jest pewien, czy dobrze usłyszał słowa świadka.
- Bombonierkę, wysoki sądzie. Tak się wyraził, dokładnie pamiętam.
- A ile ta bombonierka miała kosztować? - uśmiecha się sędzia.
- Dopiero potem przypomniałam sobie, że obie panie przed spotkaniem z tym człowiekiem dopytywały mnie, ile mam zaoszczędzonych pieniędzy. Powiedziałam im o 30 tysiącach. I pierwszy kosztorys, jaki mi przedstawił, opiewał na 35 tysięcy.
- Jakie wrażenie na pani wywarł oskarżony?
- Bardzo pozytywne - przyznaje kobieta. - Te plany, jakie przede mną roztaczał, że będę miała święty spokój, bardzo mnie ujęły. No i pani Ewa mówiła o sobie jako o gwarancie rzetelności tego pana. To było zachęcające.
- A potwierdzała pani jego kwalifikacje?
- No właśnie nie - pani Krystyna wzdycha ciężko. - On twierdził, że jeżeli szybko się nie zdecyduję, to ma już w planach dużą budowę i nic nie zdąży u mnie zrobić. Mówił o dużej kolejce do jego usług. Wyglądał na majętnego, samochód też nie był najtańszy. Uznałam, że musi mieć dużo klientów i dobrze mu się powodzi.

Pani Krystyna popełniła wtedy podstawowy błąd. Zapomniała, że nie można oceniać ludzi po pozorach.

Hotel robotniczy

Przez cały okres remontu domu popełniła masę różnych błędów. Teraz potrafi je już spokojnie wymienić. Podobnie jak wnioski i oceny z zachowania Krzysztofa Miska.
- Ten pan gustuje w robieniu przedstawień. Dzisiaj wiem, że robił je dla mnie - opowiada pani Krystyna.
- To ciekawe, proszę opowiedzieć - sędzia jest bardzo zainteresowany.
- Na początku remontu przywiózł ogromne ilości folii. Zabezpieczał i owijał nią wszystko.
- Po co?
- Twierdził, że będzie lepiej, jak nikt nie będzie widział, co się u mnie dzieje. Przyjechało z nim pięciu robotników. Chciał, żeby zamieszkali na czas remontu w moim domu.
- I? - sędzia nie może doczekać się odpowiedzi.
- Zgodziłam się - kobieta spuszcza głowę. Dzisiaj już zna swój kolejny błąd.

Roboty miały ruszyć pełną parą Przemiły jeszcze wówczas par Krzysztof poprosił właścicielkę posesji, żeby dała im czas i najlepiej przyjechała za tydzień. Pani Krystyna spokojnie odjechała.
- Kiedy przyjechałam po tygodniu, byłam zszokowana. Robotnicy nie mieli żadnych narzędzi. Niczego nie mieli, nawet młotków. Rusztowanie zbili z moich starych desek. Natomiast cement rozrabiali w wiadrze - pani Krystyna zaczyna się śmiać.
- W czym? - sędzia chce się upewnić, czy dobrze usłyszał i sam zaczyna się śmiać.
- W wiadrze. Pozwoliłam im korzystać z rzeczy, jakie zostały po moich rodzicach i korzystali. Pan Krzysztof twierdził, że kończy właśnie jakąś budowę i zaraz dowiezie sprzęt.
- Dowiózł?
- Tylko taczkę. Do dzisiaj jej zresztą nie zabrał.

Roboty posuwały się ślamazarnie. Tymczasem pięciu robotników, którzy zamieszkali w domku pani Krystyny, bawiło się świetnie.
- Oni zrobili sobie tam hotel- - śmieje się kobieta. - To był czerwiec. Upał. Za domem jest duży ogród, więc czuli się wspaniale. Nawet sąsiedzi kilka razy zwracali mi uwagę, że za dużo jest u mnie hucznych zabaw.

Twierdzi, że próbowała z nimi porozmawiać, ale kiedy pojawiała się na swojej posesji, robotnicy nagle znikali.
- Albo musieli pójść do sklepu, albo jechać po materiały. Po prostu się ulatniali.

Dopiero kiedy na dobre się wynieśli, mogła zacząć wyceniać swoje straty.
- Dom został zdewastowany. Zniszczyli mi meble, pościel, potłukli naczynia. Podczas porządkowania ogrodu wykopałam połamane krzesła i skorupy naczyń. Nie dało się tam mieszkać.
- Urządzili sobie u pani hotel robotniczy?
- Dosłownie tak, wysoki sądzie. Oczywiście, znalazłam jeszcze schowanych kilkanaście pustych butelek po wódce.

Niemały był też kłopot z pozbyciem się robotników. Mimo że remont oficjalnie się zakończył, oni nie zamierzali wynosić się z domu pani Krystyny. Dopiero postraszenie ich interwencją policji przyniosło skutek.

Znikające kwiaty

Już po pierwszej wizycie na placu budowy kobieta postanowiła zrezygnować z usług tak zachwalanego architekta. Ten brak narzędzi i cement w wiadrze natychmiast zaczęły budzić jej wątpliwości. Wtedy Krzysztof Misek przystąpił do działania. Czarujący uśmiech i wiązanka kwiatów musiały poskutkować.
- Tłumaczył, że boryka się z trudnościami, że nigdy nie mógłby skrzywdzić takiej kobiety jak ja - opowiada pani Krystyna. - Ja myślałam wtedy o zainwestowanych już 26 tysiącach, które mu dałam.

Zaraz po wizycie Krzysztofa Miska do mieszkania pani Krystyny przyjechała pani Ewa. Nie była już taka miła.
- Była oburzona. Powiedziała, że w jej kręgach tak się nie postępuje.
- To znaczy, jak? - pyta sędzia.
- Nie wycofuje się z umów. Mówiła to takim tonem, że poczułam się nagle bardzo mała.

I uległa. Remont trwał nadal. Choć bardziej chyba teoretycznie.
- Robotnicy coś tam dłubali - mówi dzisiaj już spokojnie. - Teraz wiem, że części opłaconych przeze mnie prac wcale nie wykonali, a te, które zrobili, trzeba poprawiać.

Dach miał być całkowicie zerwany. Zapłaciła im za to, żeby na nowym położyli specjalną papę i zamontowali nowe rynny. Po wizycie kolejnej ekipy przekonała się, że fachowcy od Krzysztofa Miska nawet nie ruszyli starego dachu. Po prostu przybili do niego nową, ale najzwyklejszą i najtańszą papę. W dodatku położyli ją odwrotnie. Styropian, jakim mieli ocieplić dom, okazał się cieńszy od tego, za który im zapłaciła. Deski pod nim, mimo ustaleń, nie zostały wymienione. Styropian pomalowali po prostu pokojową emulsją. Pani Krystyna nie musiała długo czekać, żeby wszystko zaczęło pękać.
- Jak mogła pani przyjąć dom w takim stanie? - dziwi się sędzia.
- Wstyd się przyznać, ale wcześniej tego nie zauważyłam - tłumaczy kobieta. - W dniu przekazania mi domu oskarżony rozwiesił wszędzie kwiaty. Były piękne. Oprócz tego w koszach stały iglaki. Byłam zachwycona i oczarowana.
- To jednak się postarał - uśmiecha się sędzia.
- Ale następnego dnia niczego już nie było - pani Krystyna cicho się śmieje.
- Jak to? - sędzia też ma kłopoty z powstrzymaniem śmiechu.
- Musiał wszystko zabrać, kiedy odjechałam - teraz kobieta już głośno zaczyna się śmiać. Podobnie jak cała sala sądowa.
- Mam pytanie - mówi z uśmiechem Sylwester Redeł, obrońca Krzysztofa Miska - A ptaki zostawił?
- Co? Co? - po sali przebiega szmer i głośny śmiech.
- Panie mecenasie, jakie ptaki? - sędzia ociera łzy śmiechu.
- Ja wytłumaczę - świadek próbuje na chwilę się opanować. - Na dachu przykleił mi takie gęsi. I one zostały. Ha, ha, ha...

Gęsi zostały, bo klej, jakim je przytwierdzono, był wyjątkowo trwały. Kiedy kolejna ekipa budowlana próbowała je zdjąć, niestety musiała połamać im nogi.




Nazwisko oskarżonego i imiona pokrzywdzonych kobiet na ich prośbę zostały zmienione.






Źródło: ANGORA 2005/2006

Przyjaźń do końca życia

 

 

Los nie był dla niej łaskawy. Cóż z tego, że miała dobrze prosperującą firmę. Pieniądze nie pomogły, kiedy jej ukochany mąż ciężko zachorował. Na szczęście żyje, ale praktycznie nie ma z nim kontaktu. Pani Grażyna została więc sama. Na głowie miała firmę i rehabilitację męża. Wtedy zjawił się w jej życiu oskarżony.

Składanie zeznań przed sądem to dla niej niemal tortury. Koszmar. Trudno się dziwić. W końcu przed obcymi ludźmi musi przyznać się do własnej naiwności. Do porażki. Ona, która przez ponad 10 lat sama prowadziła własne przedsiębiorstwo, dała się nabrać na kilka miłych słów. Nie byli kochankami. Krzysztof Misek obiecywał jej przyjaźń. Taką przyjaźń do grobowej deski. Zaklinał się, że ją kocha, ale ze względu na męża uczucie pozostało platoniczne. Po twarzy pani Grażyny widać, że zdradzona przyjaźń boli o wiele bardziej niż niewierny kochanek. Jej matka, która czasem wspiera ją w sądzie, mówi o oskarżonym krótko:
- To oszust! Starsza pani nie przebiera w słowach, bo dobrze wie, ile ta przyjaźń z oskarżonym kosztowała jej córkę. Kiedyś zamożna kobieta, dzisiaj boryka się z długami. Zdrowie też szwankuje. W trakcie przerwy, po kolejnych zeznaniach, pani Grażyna traci przytomność. Potrzebna jest interwencja pogotowia ratunkowego.

Czerwony dywan

Usługi Krzysztofa Miska polecił jej instalator kablówki. Zachwalał go jako świetnego plastyka, zajmującego się aranżacją wnętrz i remontowaniem domu.
- Kiedy montował telewizję, stwierdził, że przydałby się u mnie fachowiec. Dawno nosiłam się z takim zamiarem i szybko się zgodziłam, zwłaszcza że dla mnie remont domu nie był wówczas żadnym problemem finansowym - opowiada przed sądem pani Grażyna.

Dopiero po kilku miesiącach dowiedziała się, iż usłużny instalator za reklamę przyszłego oskarżonego miał od niego zainkasować 1500 złotych.
- Pan Krzysztof zjawił się bardzo szybko. Przyjechał do mnie jeepem. Przywiózł katalog wcześniej wykonanych prac, Twierdził, że poza aranżacją wnętrz budynków projektuje także stoiska firm na targach poznańskich - zeznaje kobieta. - Opowiadał też dużo o sobie, że zwiedził cały świat, że chodził po czerwonym dywanie w Cannes. Pokazywał zdjęcia. Przedstawiał się jako osoba bardzo majętna. Mówił, że skończył studia we Wrocławiu, aż dwa fakultety. Wspominał pobyt we Francji, gdzie malował obrazy.
- Czyli wywarł pozytywne wrażenie? - pyta sędzia Robert Pabin.
- Tak można powiedzieć.
- Nie chciała pani potwierdzić tych umiejętności?
- Oczywiście, chciałam. Zawiózł mnie nawet do domu, który miał remontować. Była tam jakaś ekipa. Znał wszystkich, poruszał się swobodnie. Wykonane tam prace bardzo przypadły mi do gustu.
- I podpisała pani umowę?
- Tego samego dnia. Na początku na projekt łazienki, salonu i pokoju męża. To miało kosztować 4,5 tysiąca złotych.

Pani Grażyna uwierzyła we wszystkie opowieści Krzysztofa Miska. Miała w ręku ponoć jego katalogi i widziała także niemal zakończony przez niego remont. Nie miała pojęcia, że podpisała umowę z absolwentem liceum plastycznego w Zduńskiej Woli.

Rehabilitacja w Konstancinie

Bardzo szybko Krzysztof Misek poznał męża pani Grażyny. Mężczyzna stale przebywa w domu, więc nie było to trudne. Niemal natychmiast zorientował się w sytuacji swojej nowej klientki.
- Wtedy powiedział coś, czym bardzo mnie ujął - mówi pani Grażyna.
- Co takiego? - dopytuje sędzia.
- Stwierdził, że ogromne wrażenie robi na nim sytuacja, w jakiej się znajduję i choroba męża - mówi cicho świadek. - Wtedy się rozkleiłam. Płakałam, bo to, co się stało z moim mężem, to był dla mnie cios.
- Jak na pani łzy zareagował oskarżony?
- Pocieszał mnie i obiecał pomoc w kwestii męża.

W międzyczasie Krzysztof Misek przekonał panią Grażynę, że oprócz projektu prac także cały remont przeprowadzi jego ekipa. Pojawiał się u kobiety bardzo często, zawsze też potrzebował zaliczki.
- Jednocześnie zawiązywała się między nami przyjaźń. Sugerował, że moja sytuacja jest tak tragiczna, że bez niego nie dam sobie rady. Deklarował pomoc i przyjaźń do końca życia - opowiada dalej kobieta. - Mieliśmy razem zawieźć męża do Konstancina. Przekonywał, że ma tam znajomych lekarzy i rehabilitantów, którzy w sześć tygodni postawią męża na nogi. To ostatecznie mnie ujęło, bo przez cały czas szukałam pomocy.

O czym wówczas myślał Krzysztof, nie wiadomo. Teraz natomiast opowieść pani Grażyny budzi w nim śmiech. Ironiczny uśmiech podczas jej zeznań często gości na jego twarzy. Jakby tego było mało, co jakiś czas robi drwiące miny.
- Czy oskarżony zrealizował te obietnice? - pyta zaciekawiony sędzia.
- Dał mi tylko telefon na centralę do Konstancina i powiedział, żebym zadzwoniła.

Tymczasem remont domu trwał dalej. W trakcie prac Krzysztof Misek miał coraz to inne pomysły. Pani Grażyna posłusznie się godziła. Zwłaszcza kiedy zaproponował zmiany w pokoju męża.
- Przekonywał mnie, że tak urządzi pokój męża, że nie będzie chciał z niego wychodzić - mówi smutno. Remont kosztował ją niemal 50 tysięcy złotych. Mimo tak horrendalnej sumy, Krzysztof M. nie wywiązał się z powierzonych mu zadań. Pani Grażyna długo wylicza urządzenia, za jakie zapłaciła, a nigdy nie zobaczyła ich w swoim domu. Kiedy też ostatecznie zerwała znajomość z oskarżonym, bliżej zaczęła się przyglądać wystrojowi poszczególnych pomieszczeń. Szybko się zorientowała, że cena prawie wszystkich materiałów czy ozdobnych drobiazgów została zawyżona często trzy, a nawet pięć razy.

Bezgraniczne zaufanie

Gdyby straciła tylko pieniądze za remont i zaufanie, jakim go obdarzyła, pewnie nie spotkaliby się dzisiaj w sądzie. Krzysztof Misek postanowił jednak skorzystać z łaskawości i szczodrobliwości swojej przyjaciółki. Namiętnie pożyczał od niej pieniądze.
- Łącznie pożyczyłam mu 200 tysięcy złotych - mówi cicho pani Grażyna.
- Dlaczego? - sędzia kiwa głową z niedowierzaniem.
- Pracował nade mną. Mówił o ciężkiej sytuacji rodziny. Uznałam, że skoro jest moim przyjacielem, to ja mu pomogę.

I pomagała jak mogła. Gdy zabrakło pieniędzy w budżecie domowym oddała mu oszczędności. Potem zlikwidowała polisy. Wreszcie, oddała mu pieniądze z ubezpieczenia, jakie otrzymał mąż. Popełniła jednak straszny błąd.

Przy remoncie domu nie zapominała o pokwitowaniach czy fakturach. Natomiast 200 tysięcy pożyczki w żaden sposób nie udokumentowała.
- Dlaczego nie wzięła pani żadnego pokwitowania na tak ogromne sumy? - sędzia nie może się nadziwić.
- On deklarował mi przyjaźń. W gruncie rzeczy powiedział, że mnie kocha. Przekonywał jednak, iż może być to tylko miłość platoniczna ze względu na mojego męża. Mówił, że gdyby mój mąż był zdrowy, rozbiłby nasze małżeństwo. Powtarzał, że chciałby mieć taką żonę jak ja.
- Ale przecież za remont brała pani faktury? - sędzia Pabin stara się, ale widać, że nie może zrozumieć kobiety.
- Sądzę, że jego rodzice, z którymi mnie poznał, także mieli na mnie wpływ - pani Grażyna nadal usilnie stara się przekonać sąd o swojej beznadziejnej sytuacji. - Osobiście prosili mnie, żebym pomagała Krzysztofowi, bo został oszukany przez kobietę i ma kłopoty alkoholowe.

O nadużywaniu alkoholu przez przyjaciela pani Grażyna szybko przekonała się sama.
- Kiedy pił, często dzwonił do mnie po nocach. Zaczął mnie też szantażować, gdy odmówiłam kolejnej pożyczki. Groził, że popełni samobójstwo - opowiada.

Ulegała jego namowom i dalej dawała mu gotówkę. On od czasu do czasu przekonywał ją, jak bardzo chciałby spłacić dług.
- Twierdził, że odda mi wszystko, jak tylko sprzeda swojego jeepa. Rozkładał jednak ręce i mówił, że niestety musiał oddać go do naprawy.
- I co pani zrobiła?
- Pożyczyłam mu swój samochód i zapłaciłam jeszcze za naprawę jeepa.

Tymczasem Krzysztof Misek dalej przekonywał panią Grażynę. Jedyna pamiątka, jaka jej po nim została, to katalog z monetami. To miało być zabezpieczenie jego długów. Obiecywał też zapisanie na jej nazwisko domu, który niebawem miał zakupić. Domu nigdy nie zobaczyła, a katalog z monetami numizmatyk wycenił na 500 złotych.
- Na czym pani oparła przekonanie, że oskarżony się rozliczy?
- O każdej porze dnia i nocy jechałam i pomagałam mu. Pędziłam do niego, ile razy o to poprosił - pani Grażyna próbuje tłumaczyć sędziemu swoje zachowanie.

Długo opowiada, jak zaczęła odmawiać pożyczek. Im dłużej odmawiała, tym bardziej przyjaciel był wierny.
- Czy pani była zakochana?
- Tak - mówi. - Bezgranicznie mu ufałam.
- Dlatego dawała mu pani pożyczki bez pokwitowań?

Kobieta zwiesza głowę i milczy. Aparaty fotoreporterów koncentrują się na oskarżonym. W takich chwilach zachowuje się jak wytrawny model. Z jego twarzy znikają dziwne uśmiechy, nie robi już żadnych min. Właściwie pozuje do każdego zdjęcia.





- Nazwisko oskarżonego i imiona pokrzywdzonych kobiet na ich prośbę zostały zmienione.









Źródło: ANGORA 2005/2006

Lek na całe zło

 

 

Tylko kobiety potrafią tak kochać. Tak bezkrytycznie. Bez pytań. Bez wątpliwości. Wystarczy kilka ciepłych słów wypowiedzianych w odpowiednim czasie i mężczyzna może robić z nimi, co chce.

Oskarżony Krzysztof Misek nie skończył żadnych wyższych uczelni czy specjalnych kursów psychologicznych. To pewnie życie nauczyło go kilku prawd o kobietach. On tylko konsekwentnie posługiwał się nimi. Która z pań nie marzy o schludnym i zadbanym mężczyźnie? A jeżeli do tego wszystkiego potrafi mówić czułe słowa, składać deklaracje wiecznej miłości czy przyjaźni, to trudno mu nie ulec. Kobiety, które uległy Krzysztofowi Miskowi przez ostatnie kilka lat, to żadne podlotki, głupiutkie panienki czy stare matrony, czekające na swojego ostatniego wielbiciela. Pokrzywdzone są przeważnie między 30 a 40 rokiem życia, świetnie wykształcone, często prowadzą dobrze prosperujące firmy. Niestety, w czasie kiedy poznały oskarżonego, albo były samotne, albo miały właśnie na głowie wiele problemów. Panu Krzysiowi wystarczało wówczas kilka dni na zdobycie ofiary. Jak wytrawny komandos najpierw rozpoznawał cel, potem osaczał, a w końcu bez przeszkód zdobywał. Jednak głównym celem były pieniądze i kiedy tylko ofiary przestawały mu je dawać, natychmiast wycofywał się w poszukiwaniu następnych przyczółków. Nie przewidział jednak, że te kobiety, które tak łatwo omamił, pójdą kiedyś po rozum do głowy i zaciągną go przed wymiar sprawiedliwości.

- Pewnie, że się wstydzimy tego, jak łatwo nas oszukał. Tej naszej naiwności - mówią dzisiaj byłe przyjaciółki Krzysztofa Miska. - Ale on musi ponieść karę za to, co zrobił, poza tym chcemy ustrzec inne osoby przed naszymi błędami.

Mówią "osoby", bo na liście pokrzywdzonych przez oskarżonego znaleźli się także mężczyźni. Oficjalnie bowiem Krzysztof Misek przedstawia się jako dekorator wnętrz i architekt. Nie zawsze jednak usługi, które oferował, były realizowane. Zawsze jednak pobierał za to słone honoraria.

3,50 w kieszeni

Anka jest jedną z najmłodszych "dziewczyn" Krzysztofa Miska. Kiedy się spotykali, nie miała nawet 30 lat. Znajomość trwała trochę ponad pół roku i kosztowała ją ponad 20 tysięcy złotych. Poznali się tuż przed świętami Bożego Narodzenia w poczekalni dentystycznej. Jej wzrok przykuły świeczniki, jakie miał ze sobą. Podobały jej się. Też chciała mieć takie. Oczywiście on obiecał je dostarczyć. Drugi raz spotkali się na wigilii, jaką co roku ten sam dentysta urządzał dla swoich pacjentów.

Anka otrzymała wówczas upragnione świeczniki. Była szczęśliwa, bo pan Krzysztof nie chciał pieniędzy. To był dla niej prezent gwiazdkowy od niego. Wtedy jeszcze nie wiedziała, jak drogi miał być naprawdę.
- Wymieniliśmy się numerami telefonów. Od tej pory oskarżony dzwonił do mnie bardzo często, nawet kilka razy dziennie - Anna składa zeznania pewnym głosem, szybko. Jakby chciała mieć to już za sobą. - Pierwszy raz spotkaliśmy się dwa, może trzy dni po wigilii. Opowiadał, że prowadzi firmę projektu - jącą wnętrza i urządza domy pod klucz. Mówił o sobie dużo, że chodzi do solarium, kosmetyczki, że zwiedził cały świat.
- A nie był ciekawy, czym pani się zajmuje? - pyta sędzia Robert Pabin.
- Nawet bardzo. Wypytywał nie tylko o moją pracę, ale o stanowisko, jakie zajmuję, czy znajomości, jakie mam.
- Zarobki go nie interesowały?
- Na początku nie. Jednak już po dwóch tygodniach spotkań zaczął i o to pytać.

Anna nie była bogata. Niedawno skończyła studia. Była kierowniczką w jednej z dużych firm w mieście wojewódzkim. Takie dane wystarczyły Krzysztofowi Miskowi. Zwłaszcza że w trakcie pierwszych randek dowiedział się, że dziewczyna ma sporo kłopotów osobistych.
- Zaczął mi wtedy radzić, pomagać. Był takim lekiem na całe zło - wspomina dzisiaj.
- I tak zostaliście parą? - dopytuje się sędzia.
- Tak. Spotykaliśmy się już niemal codziennie. I już po jakichś dwóch tygodniach powiedział, że ma problemy finansowe. Twierdził, że prowadzi wiele prac, a klienci mu nie płacą.
- Wtedy była pani już zaangażowana? Była pani zakochana?
-... - Anka spuszcza głowę. Chyba po raz pierwszy dzisiaj traci pewność siebie. Dopiero teraz widać, jak trudno przyznać się do zawiedzionych uczuć, złamanego serca i zwykłej naiwności.
- Tak czy nie? - sędzia ponagla świadka.
- Myślę, że byłam zakochana - wzdycha ciężko kobieta.
-A on?
- Deklarował, że traktuje naszą znajomość bardzo poważnie.

Oskarżony nie spuszcza wzroku z Anki. Siedzi nieruchomy. Kiedy jednak kobieta zaczyna mówić o uczuciach, ten kpiąco się uśmiecha.
- Czy prosił panią o pomoc finansową?
- Tak. Zaczął nieoczekiwanie. Przyjechał do mnie któregoś dnia wieczorem. Był zły. Powiedział, że ma w kieszeni tylko 3,50. Wtedy pożyczyłam mu 3 tysiące złotych.
- Tyle chciał?
- Nie. Prosił o 5 tysięcy, ale tyle nie miałam.
Mój mężczyzna

Z zeznań kobiet wynika, że Krzysztof Misek najbardziej lubił pożyczać duże sumy pieniędzy. Jednak, gdy tego nie było, zadowalał się niemal wszystkim, co otrzymywał.
- Miałam starego, zepsutego malucha - opowiada Anka. - Stwierdził, że taki samochód przydałby się jego pracownikom. Zabrał go do warsztatu. Miał go naprawić. Obiecał mi za niego 2 tysiące złotych. W rezultacie dostałam tylko 800 złotych. Resztę, jak twierdził, wydał na jego naprawę.

Po pierwszej pożyczce kobieta, nieświadoma jeszcze swoich błędów, kupiła oskarżonemu telefon komórkowy.
- Skarżył się, że jego telefon jest zablokowany i on nie może prowadzić interesów.
- I dała mu pani znowu pieniądze? - domyśla się sędzia, ale jest w błędzie.
- Kupiłam mu, na swoje nazwisko, bo o to właśnie mnie poprosił.
- O takie prezenty to dzieci proszą rodziców, a on był przecież dorosły - dziwi się sędzia.
- Byłam zakochana. Zakochany człowiek ma zaburzony obraz drugiej osoby. W końcu to mój mężczyzna mnie o to prosił.
- I co dalej?
- Na przełomie lutego i marca powiedział, że będzie robił duży projekt dla jakiejś hurtowni. Potrzebował jednak gotówki.
- I pani mu pożyczyła? - tym razem sędzia trafnie się domyśla.
- Tak - mówi ze smutkiem świadek. - Początkowo się zastanawiałam. On wtedy zadeklarował, że odda mi pieniądze bardzo szybko. Najpóźniej za trzy miesiące.
-Ile? - Wzięłam kredyt w banku i dałam mu 10 tysięcy złotych.
- Wzięła pani pokwitowanie?
- Stwierdziłam, że chcę się zabezpieczyć, i spisaliśmy umowę pożyczki u notariusza - na szczęście zdrowy rozsądek tym razem nie opuścił kobiety.
- Czy pożyczała pani jeszcze oskarżonemu pieniądze?
- On chciał jeszcze kolejne 5 tysięcy. Miałam wziąć następny kredyt, ale na szczęście nie zdecydowałam się na to.
- Ale spotykaliście się dalej?
- Kiedy odmówiłam następnej pożyczki, coraz rzadziej go widywałam. Tłumaczył mi wtedy, że ma dużo pracy.

Dzisiaj pokrzywdzone kobiety już wiedzą, że w czasie kiedy spotykał się z Anną, plany na temat wspólnej przyszłości snuł także z panią Dorotą, właścicielką dużej firmy. Od niej otrzymał 80 tysięcy złotych.
- Czy oskarżony oddał pani pieniądze?
- Raty za te 10 tysięcy pożyczki spłacał w banku tylko przez pół roku. Z tych pierwszych pożyczonych 3 tysięcy oddał zaledwie 500 złotych. Przyszły też rachunki za komórkę. Musiałam zapłacić ponad 3 tysiące.
- I co pani zrobiła?
- Skontaktowałam się nim. Ale usłyszałam wtedy, że nie ma pieniędzy. Deklarował, że postara się oddawać mi w ratach. Przesłał na moje konto tylko 900 złotych. Kilkanaście miesięcy później spotkałam go w kawiarni. Był bardzo nieprzyjemny, opryskliwy. Zachowywał się tak, jakby miał do mnie o coś pretensje. Wtedy nie wiedziałam, o co mu chodzi, dzisiaj wiem, że to oszust!
- To wszystko, co ma pani do powiedzenia?
- Chciałabym jeszcze coś dodać - Anna prostuje się. Jest zdenerwowana. - Ten pan pożyczał ode mnie pieniądze i teraz wiem, że nie miał zamiaru ich oddać. Wyczuł, że potrzebuję wsparcia mężczyzny. Sprawiał wrażenie osoby majętnej, chodził dobrze ubrany. Pożyczałam mu pieniądze, bo wydawało mi się, że nie będzie żadnego kłopotu ze zwrotem.

Krzysztof Misek nie zmienił swojego stylu ubioru. Na każdej rozprawie stara się być elegancki. Dzisiaj od stóp do głów błyszczy się na nim czarny komplet z fakturowanej skóry. Biała koszula odbija się od równomiernie opalonej twarzy. Zmianie uległ tylko jego stosunek do Anki. Kiedy zadaje jej pytania, jest arogancki i bezczelny. Próbuje kpić i szydzić z dziewczyny. Dopiero po interwencji sędziego się uspokaja.
- Niech pani powie, co tak naprawdę było powodem naszego rozstania? - mówi z szyderczym uśmiechem.
- Już powiedziałam - ucina Anka.
- A czy to nie pani matka ciągle nam powtarzała, że oczekuje wnuków?
- Nie przypominam sobie takich rozmów - świadek jest jeszcze spokojna.
- A może pani pamięta swoją matkę, która zawsze była pod wpływem alkoholu? - oskarżony jest natarczywy i bezwzględny wobec dawnej przyjaciółki.

Widać, że ze wszystkich sił stara się wyprowadzić ją z równowagi. Anka jednak zaciska zęby i nie daje się ponieść emocjom. Tym razem to ona jest górą.





Nazwisko oskarżonego i imiona pokrzywdzonych kobiet na ich prośbę zostały zmienione.







Źródło: ANGORA 2005/2006

Specjalista od wykańczania

 

 

Nie ma żadnej wątpliwości, że oskarżony spędził dzisiaj przed lustrem więcej godzin niż wszystkie kobiety w sądzie razem wzięte. Pewnie najwięcej czasu zabiera mu ułożenie fryzury. Typ - mokra włoszka. Pofalowane włosy są tak długie, że gdzieniegdzie opadają mu na ramiona. Czarne jak heban loki aż lśnią w blasku porannego słońca. To wszystko za sprawą żelu. Dużej ilości żelu. Do tego ciemny zarost. Taka broda nie golona dwa, trzy dni. Choć na zegarkach dochodzi dopiero godzina dziewiąta rano, Krzysztof Misek już poraża swoją elegancją. Czarnego, świetnie skrojonego garnituru dopełnia biała koszula i czerwony krawat. Do tego czarne buty - jakby z wężowej skóry. Pewności jednak nie ma, a zapytać strach. Dostępu do oskarżonego bronią bowiem wynajęci przez niego dwaj ochroniarze. Nawet nie wiadomo, co mają w oczach, bo zasłaniają je pokaźnych rozmiarów okulary przeciwsłoneczne. Te budzą największy respekt, bo postura obu panów jest raczej chłopięca. Jednak obawa jest i kilka kobiet trzyma się w bezpiecznej odległości od oskarżonego. Dzisiaj przyszło ich tylko sześć. To dzięki nim Krzysztof Misek trafił do sądu i na ławę oskarżonych.

Osiemnaście zarzutów

Kobiety siadają w drugim rzędzie. Od razu widać, że nie zamierzają być pierwszoplanowymi postaciami dziennikarskich informacji. Ale trzymają się razem i co chwilę komentują zachowanie Krzysztofa Miska. A rzeczywiście jest co. Mężczyzna rozsiada się ławie oskarżonych jak w wygodnym fotelu. Jest rozluźniony, zadowolony i uśmiechnięty.
- Jeszcze się śmieje! - nie wytrzymuje jedna z pań.
- Spokojnie, kochana, niedługo przestanie - natychmiast pociesza ją jedna z koleżanek.

Zanim rozpocznie się proces, adwokaci Krzysztofa Miska zgłaszają wnioski. Nie ukrywają, że media na sali bardzo im przeszkadzają. Mecenas Sylwester Redeł wnosi o zakaz rejestracji dźwięku i obrazu z rozprawy.
- To ze względu na dobre imię oskarżonego - tłumaczy adwokat. - Na razie tylko oskarżonego, z tego względu, że prowadzi działalność gospodarczą.

Dalej idące wnioski zgłasza drugi z obrońców.
- Wnoszę o wyłączenie jawności rozprawy - stwierdza mecenas Jacek Podlasiak. - W innej sytuacji może zostać naruszony interes mojego klienta. Od niego też wiem, że zamierza na tej sali podać okoliczności naruszające dobre obyczaje, dotyczące motywacji pokrzywdzonych.
- Mmm - wśród publiczności słychać szmery i zdziwienie. Dziennikarze uśmiechają się między sobą porozumiewawczo. Ale obrońca nie zwraca na to uwagi.
- Dotychczas w dziennikach ogólnopolskich ukazały się artykuły, które przedstawiły oskarżonego w niekorzystnym świetle - kontynuuje mecenas Podlasiak. - Z tego względu obecnie, wysoki sądzie, oskarżony nie powinien ponosić konsekwencji.

Nad wnioskami obu prawników sędziowie nie zastanawiają się długo. Nawet nie wychodzą z sali. Tylko kilka sekund szepczą między sobą.
- Sąd nie uwzględnił wniosku o wyłączenie jawności w całości. Brak jest bowiem podstaw na tym etapie postępowania - mówi sędzia Robert Pabin. - Zawsze jednak, panie mecenasie, możemy wyłączyć jawność w trakcie procesu - dodają.

Sąd zabrania jednak podawania danych i pokazywania twarzy oskarżonego. Tego samego domagają się wszystkie pokrzywdzone kobiety.
- Nie ma się czym chwalić - mówią krótko.

Sąd zakazuje także rejestrowania i nagrywania ich wyjaśnień. Kamery mogą pozostać na sali tylko w trakcie odczytywania aktu oskarżenia. To trwa dość długo. Prokurator Jolanta Szkilnik niemal dwadzieścia minut odczytuje punkt po punkcie wszystkie zarzuty stawiane oskarżonemu. W sumie jest ich osiemnaście. Najważniejsze to oszustwa na ponad pół miliona złotych. Wśród poszkodowanych nie zabrakło także mężczyzn.
- Czy zrozumiał pan akt oskarżenia? - pyta sędzia.
- Tak - Krzysztof Misek odpowiada z rozbrajającym uśmiechem.
- Ale proszę wstać, kiedy mówi pan do sądu. Przyznaje się pan do zarzucanych mu czynów?
- Nie i odmawiam składania wyjaśnień - mówi krótko.

Oskarżony zamierza odpowiadać wyłącznie na pytania swoich obrońców, ale ci na razie ich nie mają.

Fajny facet

Większość dziennikarzy i kamery są jeszcze na sali, kiedy sędzia odbiera od oskarżonego dane. To najwyraźniej nie przypada mu do gustu. Jego uśmiech gaśnie. Po kolejnym pytaniu sędziego mężczyzna ostentacyjnie odwraca się do sali plecami. Już wiadomo, że mieszka w Zduńskiej Woli i ma 40 lat. Pierwsze trudności zaczynają się przy ustaleniu zawodu.
- Jestem plastykiem - stwierdza wyniośle Krzysztof Misek.
- Jaką ukończył pan uczelnię? - pyta sędzia.
- Liceum Plastyczne w Zduńskiej Woli.
- Zatem ma pan wykształcenie średnie.
- No tak - przyznaje.
- Pracuje pan?
- Prowadzę działalność gospodarczą.
- Czym dokładnie się pan zajmuje?
- Wykańczaniem wnętrz.
- Jakie ma pan miesięczne dochody?
- Tysiąc złotych - pada cicha już odpowiedź. Jednak kobiety na sali ją słyszą. I natychmiast zaczynają między sobą szeptać.
- Posiada pan majątek?
- Mieszkanie jest spółdzielcze, a na samochód wziąłem kredyt.
- Aha. Zatem zapiszmy, oskarżony bez majątku - sędzia zwraca się do protokólantki.

Krzysztof Misek siada. Kamery opuszczają salę. Mężczyzna znowu promienieje. Kiedy za barierką dla świadków pojawia się pierwsza z kobiet, oskarżony uśmiecha się do niej ironicznie. Beata, gdyby mogła, chyba zabiłaby go wzrokiem. Mężczyzna nie zamierza się jej narzucać. Swoje figlarne uśmiechy kieruje już w stronę siedzących nieopodal dziennikarek. Kusi i mami je wzrokiem. W tym samym czasie kobieta zaczyna opowiadać swoją historię.
- Poznałam go wiele lat temu. Przyjeżdżał do mnie po towar dla kolegi. Do jesieni 2001 roku nasze kontakty były sporadyczne. Wiedział, że mam niewykończony dom i zaproponował mi pomoc. Za darmo miał zrobić projekt wykończenia wnętrz, a ja w zamian miałam zatrudnić jego ludzi - mówi spokojnie Beata, która ma piękny głos. Nie patrzy w stronę oskarżonego.
- Czy świadek sprawdzała referencje oskarżonego?
- Przedstawił mi katalog swoich prac. Poza tym nie był człowiekiem z ulicy. Mój wieloletni klient, dla którego pan Krzysztof odbierał ode mnie towar, był jego przyjacielem.
- Czy świadek podpisała z nim umowę?
- Nie. Ale ja, wysoki sądzie, nie mam żadnych pretensji o pieniądze, które dałam mu na wykończenie domu - stwierdza nagle kobieta.
- To o co ma pani pretensje? - pyta zdziwiony sędzia.
- O pieniądze, które mu pożyczyłam.
- Hm. Bo oprócz pracy przy wykańczaniu domu pojawiły się między państwem bliższe kontakty. Czy tak?
- Pan Krzysztof dość szybko przeszedł do sfery prywatnej. Zaprosił mnie na kolację. Wyczuł podatny grunt. Byłam samotna, a on był bardzo atrakcyjny - kobieta tym razem odwraca się w stronę ławy oskarżonych. Jej wzrok już nie zabija. Oczy ma raczej rozmarzone.
- Zresztą do dzisiaj jest atrakcyjny - wzdycha pani Beata.
- Dziękuję pani bardzo - oskarżony wstaje i kłania się kobiecie.
- Proszę państwa... - sędzia próbuje upomnieć parę.
- Zawsze był schludny, elegancki - świadek dalej patrzy w stronę Krzysztofa Miska - Tak jak dzisiaj.
- Taki fajny facet - sędzia podsumowuje opis.
- O tak - przyznaje kobieta.
- Sąd ma rozumieć, że zostaliście parą?
-Tak.
- I pojawiły się pożyczki?
- Tak - Beata patrzy już na sędziego, a głos ma coraz bardziej przybity.

Salvador Dali i Pablo Picasso

Uroda pani Beaty może nie rzuca człowieka na kolana, ale język, jakim się posługuje, zdradza, że jest kobietą wykształconą, inteligentną i rozsądną. Niestety, kiedy opowiada o swojej znajomości z oskarżonym, o rozsądku nie ma już mowy.
- Wiem, że to, o czym mówię, może budzić teraz śmiech - przyznaje sama. - Ale dla mnie w efekcie nie jest to już takie śmieszne.

Jak sama podliczyła, Krzysztof Misek pożyczył od niej 80 tysięcy złotych, choć ich związek trwał niecały rok.
- Cała ta sprawa kosztowała mnie nie tylko pieniądze, ale i uczucia. Pan Krzysztof mówił mi o wspólnym życiu, dlatego nie brałam od niego żadnych pokwitowań. Ale zaczęłam robić sobie notatki, gdzie wpisywałam kwoty, jakie ode mnie pożyczał. Innych potwierdzeń nie brałam, bo przecież mówiliśmy o wspólnym domu. Ale cóż, dbał o mnie dość krótko.
- Skoro byliście parą, to co świadczyło o tym, że to były pożyczki?
- Za każdym razem deklarował, że odda mi pieniądze. One miały być potrzebne mu tylko chwilowo, na rozkręcenie kontraktów lub łapówki, żeby dostać jakieś zlecenie - tłumaczy pani Beata. - On zawsze podkreślał rolę męskiej pozycji w domu. Jego zdaniem to mężczyzna powinien utrzymywać dom. Twierdził, że jak tylko się odkuje, tak będzie i u nas.
- Jak wysokie kwoty pożyczał?
- Powyżej tysiąca złotych brał rzadko. Raczej po sto, dwieście złotych. Czasem i po piętnaście czy dwadzieścia.
- Złotych? - dziwi się sędzia.
- Tak. Mówił, że to na paliwo do jego jeepa, bo nie miał jak wrócić do Zduńskiej Woli.
- Dlaczego, mimo że nie oddawał, dalej mu pani pożyczała?
- Potrzebował pomocy, ratunku. Obiecywał, że to już ostatni raz. Był mi dalej bliski.
- Czyli to był dobry związek?
- Początkowo wykazywał mną duże zainteresowanie, ale kiedy zobaczył, że się zakochałam, jego zainteresowanie moją osobą zmalało. I wyjechał w maju 2002 roku. Na Wybrzeże. Ponoć pojechał zarabiać. Odezwał się dopiero we wrześniu. Dalej deklarował uczucia wobec mnie. Jednak ja już przez wakacje wytrzeźwiałam.
- Może zapiszemy to tak: zaczęłam realnie patrzeć na życie. Dobrze? - pyta sędzia.
-Oczywiście.
- I co było dalej? - sędzia jest wyraźnie zainteresowany rozwojem sytuacji.
- Zapytał, czy ostatni raz mogę mu pomóc. Chciał pożyczyć dwa tysiące na poziomnicę laserową. Dzięki temu miał zacząć zarabiać i oddać mi długi. Pożyczyłam mu, ale on dał mi wtedy listę dzieł sztuki, jakie posiadał. Twierdził, że jeśli je sprzedam, pieniądze mogę zatrzymać.
- Jakie to były dzieła sztuki? Może jego autorstwa?
- Nie. Był tam wymieniony obraz Salvadora Dali i Pabla Picassa.
- Aha... - sędzia nie może ukryć uśmiechu. Podobnie jak wszyscy inni na sali.
- Jesienią 2002 roku osobiście zawiozłam do Zduńskiej Woli jeszcze 600 złotych. To była ostatnia pożyczka. Powiedziałam mu wtedy, że mam nadzieję, że mnie nie oszuka. A czas pokazał inaczej.
- Czy kiedyś coś zwrócił?
- Raz. Czterysta złotych.

W trakcie znajomości oskarżony zaprosił także panią Beatę na kolację. Tym razem płacił on.
- Ale proszę zapisać, że to były tylko trzy kolacje - dodaje kobieta.

Podczas przerwy wszystkie panie stoją razem. Humory im dopisują.
- Byłyśmy naiwne, ale było, minęło. Najważniejsze, że zaciągnęłyśmy go do sądu - tłumaczą.

Tylko jedna z nich ma skwaszoną minę.
- Boję się, bo teraz czas na moje zeznania - mówi cicho. - Nie tak łatwo opowiadać o własnych błędach.

Kobieta ma jednak dużo czasu na przygotowanie się do składania wyjaśnień. Sąd wysłuchał tylko Beaty, a następny termin rozprawy wyznaczył dopiero na 11 października.






Źródło: ANGORA Nr 2005/2006