Wrażenie za 70 tysięcy

 

 

Daszek, jaki jej zbudował nad drzwiami wejściowymi, to prawdziwe "arcydzieło". Kartonowo-gipsowe płyty podparł palikowymi rurami kanalizacyjnymi. Oskarżony mówił o nim jednak tak pięknie, aż przekonał ją, że to jakaś nowa technologia.

Krzysztof Misek przestał pojawiać się na swoich rozprawach. Nawet jego obrońcy nie wiedzą, co się z nim dzieje. Na szczęście rodzinne miasto oskarżonego - Zduńska Wola - nie jest zbyt duże. l jak to się mówi - wszyscy o wszystkich wiedzą. Widać tym razem pogłoski dotarły aż do sądu.

- Zanim zaczniemy, musimy sprawdzić pewne rzeczy - sędzia Robert Pabin mówi bardzo tajemniczo. - Sąd z urzędu wie, że oskarżony miał różne trudności zdrowotne i być może przebywa od dłuższego czasu w placówce... powiedzmy, zdrowotnej. To trzeba sprawdzić. Nie chciałbym bowiem narażać zebranych tu pań na powtarzanie składanych zeznań.

Ustalanie miejsca pobytu Krzysztofa Miska trwa kilkanaście minut. W tym czasie oskarżycielki posiłkowe i pokrzywdzone same próbują dojść, gdzie podział się ich były przyjaciel.
- Myślicie, że znowu jest na odwyku? - pyta niska blondynka. Nikogo to pytanie specjalnie nie dziwi, bo o kłopotach oskarżonego z alkoholem na sali sądowej mówiono już niejeden raz.
- Co ty! - dodaje natychmiast inna kobieta. - Ostatnio też go nie było, a tego samego dnia świetnie się bawił na dyskotece w Łodzi.
- Może jest na tej drugiej sprawie? - tajemniczo pyta kolejna pokrzywdzona i natychmiast dodaje, że Krzysztof Misek jako oskarżony staje także przed Sądem Rejonowym w Łasku. - Pamiętacie to małżeństwo, które było na naszej pierwszej sprawie?
- No tak - przyznają panie.
- Im też miał zrobić remont domu. Wziął za to pieniądze.
-I co?
- Jak to, co? - kobieta wzrusza ramionami. Nie kończy zdania. Nie musi. Wszystkie panie wkoło kiwają głowami. Wszystkie też wiedzą, jak Krzysztof Misek remontował ich domy i mieszkania.

Proces, mimo braku oskarżonego, trwa nadal.
- Sąd ustalił, że Krzysztof Misek nie przebywa w szpitalu. Zatem kontynuujemy - stwierdza sędzia.

Trzy fakultety

Agata jest piękną brunetką po trzydziestce. Wysoka, szczupła, zgrabna. Do tego wszystkiego jeszcze przedsiębiorcza. Prowadzi własny interes i chyba radzi sobie nieźle. Jak dała się nabrać Krzysztofowi Miskowi? Sama nie potrafi do dzisiaj tego racjonalnie wyjaśnić.

Poznała go tak jak inne kobiety. Na głowie miała remont domu, a architekt, który go prowadził, musiał nagle wyjechać. Gorączkowo zaczęła szukać zastępstwa.
- Moi znajomi także mieli remont. Tam poznałam Krzysztofa. Kiedy dowiedział się o moich kłopotach, bez wahania zaproponował pomoc - opowiada Agata.

Na pierwsze spotkanie z Agatą przywiózł album pełen zdjęć. Wszystkie miały przedstawiać jego wcześniejsze prace. Jak zwykle podjechał dużym terenowym samochodem.
- Był dobrze ubrany. Samochód i ten album też zrobiły na mnie świetne wrażenie. Do tego wszystkiego zapewniał, że ukończył trzy fakultety - zeznaje Agata.
- Aż trzy? A jakie? - dziwi się sędzia.

Zdziwienie jest uzasadnione, bo do tej pory kobiety, które składały wyjaśnienia, mówiły najwyżej o jednym, czasem o dwóch rzekomych kierunkach studiów ukończonych przez oskarżonego. Tymczasem Krzysztof Misek może tak naprawdę pochwalić się jedynie świadectwem maturalnym liceum plastycznego w Zduńskiej Woli.
- Na pewno architekturę i metaloplastykę. Trzeciego już nie pamiętam - mówi.

Agata chciała zrobić w domu elewację. Jednak Krzysztof rzucił fachowym okiem i znalazł w jej mieszkaniu masę błędów wymagających poprawki.
- Właściwie stwierdził wówczas, że wszystko może wykonać - opowiada kobieta. - Ja miałam wtedy trochę problemów i chętnie się zgodziłam. Zwłaszcza kiedy obiecał, że on osobiście będzie nadzorował cały remont.

Oskarżony bez trudu przekonał kobietę, że jej dom wymaga kompleksowego remontu. Zakresu prac nie ustalili na początku.
- On co jakiś czas miał proponować określone prace, a ja miałam mu dawać zaliczki. Potem miałam dostawać od niego faktury - wyjaśnia Agata.

Remont ruszył. A już po kilku tygodniach dom był cały rozgrzebany.
- Po każdej rozmowie na temat ewentualnych nowych prac, one natychmiast ruszały. Oczywiście, poprzednie nie były skończone. Teraz już wiem, że tak stwarzał pozory, że remont prowadzony jest w bardzo szerokim zakresie - mówi kobieta.

I Agata ma rację. To było charakterystyczne działanie Krzysztofa Miska W każdym z remontowanych przez niego domów prace wyglądały podobnie. Do pełnego schematu stosowanego przez oskarżonego brakowało tylko historii miłosnej.
- Oczywiście, zostaliśmy parą - przyznaje Agata. - Nawet bardzo szybko. Przedstawił mnie swoim rodzicom.
- Jako swoją dziewczynę? - upewnia się sędzia.
- Tak było - uśmiecha się świadek.

Inwestycja na przyszłość

Krzysztof Misek postanowił także zadbać o wygląd domu swojej "ukochanej" po remoncie.
- Przywiózł mi kilka obrazów. Twierdził, że prosto z galerii. Przekonywał, że to świetna lokata kapitału. Obejrzałam je, ale nie chciałam kupić. Tymczasem on następnego dnia znowu przywiózł te obrazy i oznajmił, że zostały kupione - opowiada świadek.
- Przez kogo?
- Kupił w moim imieniu. Zapłacić musiałam ja.
-Ile?
- 20 tysięcy złotych.
- Ile było tych obrazów?
- Pokazywał początkowo kilka. W efekcie mam tylko dwa.
- Zatem zapłaciła pani?
- Początkowo nie chciałam. Jednak on zrobił się wtedy bardzo nieprzyjemny. Stwierdził, że nie mogę się wycofać z tej transakcji, bo tak w pewnych kręgach się nie postępuje. Zrobiło mi się głupio. Pomyślałam, że może rzeczywiście sama zasugerowałam kupno tych obrazów. A że nasza znajomość była już wtedy prywatna, to uległam.

Dzisiaj Agata wie, że Krzysztof sprzedał jej obrazy, które wcześniej wisiały w jego mieszkaniu.
- Twierdził, że po roku będę mogła je sprzedać z zyskiem - mówi ze śmiechem.

Sprawdziła to. Biegły sądowy wycenił dwa płótna na 5,5 tysiąca złotych.
- Co więcej, biegły stwierdził, że ich wartość spadła.

Przez dwa miesiące remontowania domu Agata zapłaciła Krzysztofowi Miskowi 70 tysięcy złotych.
- Byłam przekonana, że taka suma na remont domu jest wystarczająca. Wtedy on mi powiedział, że jeszcze będę musiała dopłacić - opowiada. - Wówczas poprosiłam go o zestawienie wydatków, bo wcześniej nie dawał mi żadnych faktur ani rachunków.
- I dał pani? - Nie. Oświadczył nawet, że jak nie mam więcej pieniędzy, to on przerywa prace. Byłam zszokowana. Uważałam, że pieniądze, jakie dostał ode mnie do tej pory, powinny wystarczyć na wszystko.
- I jak pani rozwiązała ten problem?
- Wtedy zaczęłam się już pilnować z wydatkami. On tymczasem wymyślał najróżniejsze potrzeby. Wszystko, byle dostać ode mnie pieniądze. A to 200 złotych na klej, a to 100 na okucia. Kiedyś wspomniałam o donicach na taras. Przywiózł je już następnego dnia. Oczywiście musiałam zapłacić dwa albo trzy tysiące. Wtedy przestałam się już odzywać.
- Ale pozbyła się go pani wreszcie?
- On sam zniknął, kiedy przestałam mu dawać pieniądze. Któregoś dnia zorientowałam się, że każde nasze spotkanie kończy się tym, że on bierze ode mnie pieniądze.
- A zestaw kosztów?
- Jakiś przedstawił, ale nie było tam rachunków, faktur. Stwierdził nawet, że to ja powinnam jeszcze dopłacić - śmieje się Agata.

Wycena biegłych

Może kobiety są naiwne. Może też często mało rozsądne. Tak z pewnością myśli wielu panów. Wielu jednak przekonało się już, że lepiej z kobietami nie zadzierać.

Agata szybko zapomniała o krótkim romansie z Krzysztofem. O remoncie zapomnieć mimo wszystko nie mogła.
- Dzwoniłam i prosiłam o rozliczenie, ale to nie pomagało. Z jego strony nie było żadnej reakcji. Wysłałam mu więc pismo z żądaniem rozliczenia pod rygorem skierowania sprawy do sądu.
- I wtedy zareagował? - pyta sędzia Pabin.
- O tak, stwierdził, że skoro tak stawiam sprawę, to już na pewno się nie rozliczy ze mną.

Kobieta poszła za ciosem. Zamówiła wycenę u biegłego sądowego. Wartość materiałów oszacowano na 9600 złotych. Tymczasem ona zapłaciła Krzysztofowi ponad 70 tysięcy. Nie mogła uwierzyć, że pozostała część kwoty to koszty prac. Skierowała sprawę do sądu cywilnego. Krzysztof Misek nie zgadzał się z wyceną biegłego, dlatego sąd powołał następnego. Druga wycena była dla "architekta" jeszcze mniej korzystna.
- Tym razem biegły wycenił remont na 9500 złotych, ale w tej sumie policzył materiały oraz robociznę.
- Czy w tej sprawie zapadł już wyrok?
- Tak. Krzysztof ma mi oddać 70 500 złotych oraz odsetki, a także pokryć koszty sądowe. Oczywiście, czekam teraz na apelację w tej sprawie.
- Co dzisiaj zostało w pani domu z prac, jakie wykonał oskarżony - sędzia nie może ukryć ciekawości.
- Właściwe tylko tynk dekoracyjny na klatce schodowej, ale musiałam go przemalować, bo kolor był tragiczny.
- A reszta?
- Daszek nad drzwiami wejściowymi trzeba było rozebrać, bo groził zawaleniem. To było prawdziwe "arcydzieło". Kartonowo-gipsowe płyty podparł palikowymi rurami kanalizacyjnymi. Oskarżony mówił o nim jednak tak pięknie, iż byłam przekonana, że to jakaś nowa technologia. Inne rzeczy usuwają teraz fachowcy.
- Dlaczego?
- Cóż... Zamiast wylewek samopoziomujących miałam na podłogach położony zwykły klej...
- Słucham? - protokólantka notująca przebieg rozprawy jest pewna, że się przesłyszała.
- Klej - mówi sędzia z uśmiechem.
- Tak, dobrze pani usłyszała - śmieje się Agata. - Wylał mi klej.

Agata odwiedza teraz mnóstwo hurtowni z materiałami budowlanymi. Po zakończeniu procesu cywilnego może w końcu wyremontować swój dom. Wszędzie znają Krzysztofa Miska. Wszędzie czekają na niego rachunki do zapłacenia.



 
Nazwisko oskarżonego i imiona pokrzywdzonych kobiet na ich prośbę zostały zmienione.




Źródło: ANGORA 2005/2006

  • /czytelnia3/296-kalibabka-czy-tulipan/1493-taki-wielki-plastyk
  • /czytelnia3/296-kalibabka-czy-tulipan/1491-zostay-tylko-gsi