Taki wielki plastyk...

 

 

 

Dostawał 5 złotych za godzinę. To ponoć godziwa stawka. Poza tym jedzenie i spanie było za darmo. A jak i o flaszkę poprosił, to Krzysztof Misek stawiał chętnie. Mimo to pan Bronek nie powie o oskarżonym dobrego słowa.

Z zawodu jest malarzem. Niestety, kilka lat temu spadł z rusztowania i teraz o pracy musi zapomnieć. Dlatego chętnie łapie różne fuchy. Wszystko, żeby dorobić do nędznej renciny.
- Tak niecały miesiąc pracowałem u oskarżonego - opowiada pan Bronek przed sądem. - Z 700 złotych wziąłem. No i jedzenie miałem. Ale miałem już dość i odszedłem.
- To dobra płaca? - pyta sędzia Robert Pabin.
- W porządku - przyznaje świadek.
- To dlaczego pan zrezygnował z tej pracy?
- Ech... - mężczyzna kiwa głową. - Nawet żeby mi dopłacał, to wolałbym już u niego nie pracować. Na dłuższą metę to z tym człowiekiem nie da się robić.

Świadek pracował w domu pani Grażyny. Chyba dopiero teraz, kiedy obcy człowiek opowiada o jej relacjach z oskarżonym, kobieta czuje, ile popełniła błędów. Pan Bronek mówi prostym językiem, ale jasno i dobitnie. Grażyna co jakiś czas się czerwieni. Nie trzeba zgadywać, że jest jej zwyczajnie wstyd. Ale to nie ona powinna się dzisiaj wstydzić opowieści świadka. Przecież się przełamała. Poszła do prokuratury, sądu. Przyznała, że była naiwna. Teraz chce sprawiedliwości. To raczej oskarżony powinien pokusić się o chwilę refleksji na temat własnej osoby. Nie jest to chyba jednak możliwe. Krzysztof Misek jak zwykle uśmiecha się szeroko i w żadnym stopniu nie poczuwa się do jakiejkolwiek winy. Takie wnioski można wysnuć z jego zachowania na sali sądowej i pytań do świadków.

Wyższe sfery

Pan Bronek, zanim zaczął pracować, umówił się na konkretną robotę. Miał zająć się gładziami i podwieszaniem płyt. Targu dobijał z dwoma kolegami, którzy u Krzysztofa Miska już pracowali.
- Dlaczego nie omawiał pan warunków pracy z oskarżonym? Przecież to on był szefem - dziwi się sędzia.
- Pan oskarżony to jest taki pan z wyższej sfery - świadek mówi z przekąsem. - Robotników to on źle traktował. Oskarżony z robotnikami się nie zadaje. A i opluć nas potrafił.
- Opluć? - zdziwienie sędziego rośnie z minuty na minutę.
- Opluć, opluć - przytakuje świadek. - Takie napady miał. Dogryzał nam, docinał. Lubił się wywyższać.

Pani Grażyna mieszka wiele kilometrów od Zduńskiej Woli, rodzinnego miasteczka oskarżonego i całej ekipy remontowej. Świadek tłumaczy, że na niedziele i wolne dni panowie wracali zwykle do swoich domów.
- Najczęściej to oskarżony po nas przyjeżdżał. Po drodze zatrzymywał się w takim lokalu w Łasku - opowiada pan Bronek. - Jak on tam lubił poszpanować. Drinki stawiał. Co chcieliśmy. Obiad? To obiad. Flaszeczkę? To flaszeczkę. Oj, on to lubił szastać pieniędzmi. Stawiał nam wszystko, na co mieliśmy ochotę.
- Czy tylko oskarżony was odwoził do domu?
- Oczywiście, że nie. Nieraz czekaliśmy i nic. Aż tu do pani Grażyny taksówka zajeżdżała. Oczywiście, ze Zduńskiej Woli. Taksiarze, wysoki sądzie, to go kochali. Najlepszy klient w Zduńskiej. Ile oni przy nim zarobili...
- Rozumiem, że pensję płacił wam równie chętnie?
- A to to już nie. To siedemset, co zarobiłem, to tak od niego wyciągnąłem. Raz sto, raz dwieście i jakoś się uzbierało.

Chyba się zauroczyła

Łatwo się domyślić, skąd w okresie, o którym opowiada świadek, Krzysztof Misek miał tyle gotówki. Od pani Grażyny pożyczył w trakcie ich znajomości ponad 200 tysięcy złotych. Oprócz tego kobieta zapłaciła mu za remont domu 50 tysięcy.
- Pani Grażynka była dla niego dobra. A on nabijał się z niej i z całej jej rodziny. Traktował tę panią jak zdzierę z ulicy - mówi świadek.
- Jak? - sędzia chce się upewnić, czy przypadkiem się nie przesłyszał.
- Jak zdzierę. Tak jak zdzierę - pan Bronek powtarza kilka razy dla pewności. - A ona, wysoki sądzie, patrzyła w niego jak w obrazek. Chyba się zauroczyła. A przecież było widać, że się z niej nabija. Złapał naiwną kobietę. Ona spełniała wszystkie jego zachcianki.
- Pan na to jakoś zareagował?
- Jak zobaczyłem, że odnosi się do tej kobiety jak do psa, to zostawiłem tę robotę.

Pani Grażyna, zwykle blada, teraz robi się coraz bardziej czerwona. Unika wzroku innych osób na sali. Krzysztof Misek patrzy na nią pogardliwie. Z twarzy rzadko znika mu cyniczny uśmieszek.
- Przejdźmy teraz już do samego remontu. Jak on wyglądał? - sędzia próbuje zmienić temat zeznań świadka.
- Co my tam nie mieliśmy zrobić... Opowiadał to on dużo. Taki wielki plastyk. Świecidełek nakupował i kazał to wieszać.
- Nie podobały się panu ozdoby?
- Za darmo nie chciałbym tego w swoim domu. W łazience kazał mi ponaklejać jakieś gwiazdki, pajacyki. Nie wiem, jak coś takiego mogło się komuś podobać. Tak na moje oko, to wszystko chciał robić tanim kosztem.
- Może pan to wytłumaczyć?
- On dużo opowiadał, czego to w domu pani Grażyny nie porobi. Myśmy się nie odzywali. Ale po pierwsze, nie umieliśmy tego robić, co on gadał, a po drugie, narzędzi do tego nie mieliśmy.
- Ale jest pan malarzem. To coś pan potrafi?
- Ja to tynki położę. Gładzie położę. Pomaluję. A z tych jego opowieści na temat remontu to nic nie rozumiałem. Zresztą nie mieliśmy żadnych planów, instrukcji. Przynosił czasem jakieś kolorowe wydruki z komputera i to wszystko.

Krzysztof Misek, który po dłuższej nieobecności pojawił się dzisiaj w sądzie, aż pali się do zadawania pytań. Kiedy wstaje po zgodzie sądu, uśmieszek nie znika mu z twarzy.
- Czy świadek widział projekty remontu tego domu? - oskarżony stara się być zasadniczy, konkretny.
- Nie. Nie widziałem.
- To niby jak pan pracował? - jawnie kpi ze świadka.
- A to sztuka podwiesić płytę? - pan Bronisław nie pozostaje mu dłużny.
- Proszę odpowiadać na moje pytania! - oskarżony jest oburzony.
- Niech pan na mnie nie krzyczy - broni się świadek.
- Panowie! To nie jest spotkanie towarzyskie! Sąd za chwilę może was pogodzić - sędzia Robert Pabin do tej pory wydawał się spokojnym człowiekiem. Ale jak widać, kiedy trzeba, reaguje ostro. - To niech pan opowie sądowi, jak pracowaliście bez planów remontu?
- Oskarżony rysował coś na kartce i kazał tak robić.
- Jakieś przykłady?
- Na podwieszoną płytę przyklejał wcześniej kawałek drewna. Potem nawciskał w to sztucznych kwiatów. Na końcu popsikał to wszystko sprayem. Dekoracje jak na weselu, wysoki sądzie.

Obraz z aukcji

Krzysztof Misek tak szybko się nie zraża. Nadal sygnalizuje chęć zadawania pytań. Sąd ponownie się zgadza. Oskarżony wymienia mnóstwo rzeczy: kominek, kolumny, filary. I ciągle pyta o jedno:
- Zrobiliśmy to?
- Jakie kolumny, jakie filary? - uśmiecha się świadek. - To były, proszę sądu, plastikowe rury wodne. Poustawiał je w pokoju i kazał przemalować na fioletowo. To było bardzo trudne.
- Dlaczego? - dopytuje sędzia.
- Bo one czerwone były.
- Wspominał pan o braku specjalistycznych narzędzi? - dopytuje sędzia.

Ten temat pojawiał się już w zeznaniach innych świadków. Niektórzy oszukani przez oskarżonego utrzymywali, że jego robotnicy nie mieli nawet własnego młotka.
- Tak sobie myślę, że to była jego pierwsza robota, bo on sam to własnych narzędzi nie miał.
- To jak panowie pracowali?
- Kolega przywiózł co tam w domu miał.

Świadek opowiada, że oskarżony w trakcie remontu najchętniej posługiwał się sprayem.
- Tu popsikał, tam popsikał i taka to była jego sztuka. Wielki plastyk. Tak samo jak z tym obrazem.
- Z jakim obrazem? - pyta sąd.
- Psikał na płótno sprayem. To było duże. Gdzieś tak półtora na dwa metry. Mnie też kazał psikać. Kazał mi psikać na ramy.
- Dlaczego na ramy?
- Kazał robić tak, żeby wyglądały na starsze.
- Mówił, po co?
- Nie.
- I co się stało z tym obrazem?
- Za parę dni zobaczyłem go u pani Grażyny w domu. Kobieta se go powiesiła na samym centrze. Chyba go już zdjęła, bo taki obraz to tylko do komórki by pasował.
- Pytał pan, skąd go ma?
- Powiedziała mi, że pan Krzysztof kupił ten obraz.
- Kupił? Gdzie?
- Że niby na aukcji - pan Bronek uśmiecha się pod nosem.

Pan Bronek nie ma pojęcia, ile u oskarżonego zarobili jego koledzy. Pokrzywdzone kobiety nie zawsze znają adresy i nazwiska robotników, którzy przez lata pracowali u Krzysztofa Miska. Jedno jest pewne. Nie była to wyspecjalizowana grupa wyselekcjonowanych specjalistów, o czym zawsze zapewniał je oskarżony.
- Kilka tygodni po zniknięciu oskarżonego z placu budowy przyjechali do mnie jego robotnicy - opowiada przed sądem pani Agata.

W gronie licznych pokrzywdzonych ona jest dzisiaj chyba w najlepszej sytuacji. Już wygrała z Krzysztofem Miskiem spór w sądzie cywilnym. Mężczyzna ma jej oddać ponad 70 tysięcy. Oczywiście, sprawa nie jest jeszcze zakończona, ponieważ jego adwokaci odwołali się od wyroku.
- Po co przyjechali do pani robotnicy? - dopytuje sędzia.
- Szukali oskarżonego, bo nie zapłacił im za pracę. Długo wtedy rozmawialiśmy i ci panowie otworzyli mi oczy.
- Czego się pani dowiedziała?
- Sami przyznali, że o remontach domów mieli niewielkie pojęcie. Nie posiadali nawet własnych narzędzi.
- Pani tego nie widziała?
- Na plac budowy raczej nie zaglądałam. Taka była wtedy umowa z Krzysztofem. To on miał wszystkiego doglądać.
- Byliście już wtedy parą?
- Tak - mówi ze smutkiem kobieta.
- I doglądał?
- Ci robotnicy opowiadali, że rzadko tam przyjeżdżał. Kiedy już się nudzili, bo nie mieli co robić, to do niego dzwonili. Prosili, żeby przynajmniej przywiózł jakieś materiały.
- I jaka była reakcja oskarżonego? Przyjeżdżał?
- Najczęściej nie. Przysyłał taksówkę z materiałami.
- Taksówkę? - sędzia nie może się dzisiaj nadziwić. - Co można przywieźć taksówką?
- No właśnie. Ci robotnicy opowiadali, że potrafił im wysłać taksówką litr farby.
- I co jeszcze?
- Nic. Tylko litr farby.





Nazwisko oskarżonego i imiona pokrzywdzonych kobiet na ich prośbę zostały zmienione.










Źródło: ANGORA 2005/2006

  • /czytelnia3/296-kalibabka-czy-tulipan/1492-wraenie-za-70-tysicy