Lek na całe zło

 

 

Tylko kobiety potrafią tak kochać. Tak bezkrytycznie. Bez pytań. Bez wątpliwości. Wystarczy kilka ciepłych słów wypowiedzianych w odpowiednim czasie i mężczyzna może robić z nimi, co chce.

Oskarżony Krzysztof Misek nie skończył żadnych wyższych uczelni czy specjalnych kursów psychologicznych. To pewnie życie nauczyło go kilku prawd o kobietach. On tylko konsekwentnie posługiwał się nimi. Która z pań nie marzy o schludnym i zadbanym mężczyźnie? A jeżeli do tego wszystkiego potrafi mówić czułe słowa, składać deklaracje wiecznej miłości czy przyjaźni, to trudno mu nie ulec. Kobiety, które uległy Krzysztofowi Miskowi przez ostatnie kilka lat, to żadne podlotki, głupiutkie panienki czy stare matrony, czekające na swojego ostatniego wielbiciela. Pokrzywdzone są przeważnie między 30 a 40 rokiem życia, świetnie wykształcone, często prowadzą dobrze prosperujące firmy. Niestety, w czasie kiedy poznały oskarżonego, albo były samotne, albo miały właśnie na głowie wiele problemów. Panu Krzysiowi wystarczało wówczas kilka dni na zdobycie ofiary. Jak wytrawny komandos najpierw rozpoznawał cel, potem osaczał, a w końcu bez przeszkód zdobywał. Jednak głównym celem były pieniądze i kiedy tylko ofiary przestawały mu je dawać, natychmiast wycofywał się w poszukiwaniu następnych przyczółków. Nie przewidział jednak, że te kobiety, które tak łatwo omamił, pójdą kiedyś po rozum do głowy i zaciągną go przed wymiar sprawiedliwości.

- Pewnie, że się wstydzimy tego, jak łatwo nas oszukał. Tej naszej naiwności - mówią dzisiaj byłe przyjaciółki Krzysztofa Miska. - Ale on musi ponieść karę za to, co zrobił, poza tym chcemy ustrzec inne osoby przed naszymi błędami.

Mówią "osoby", bo na liście pokrzywdzonych przez oskarżonego znaleźli się także mężczyźni. Oficjalnie bowiem Krzysztof Misek przedstawia się jako dekorator wnętrz i architekt. Nie zawsze jednak usługi, które oferował, były realizowane. Zawsze jednak pobierał za to słone honoraria.

3,50 w kieszeni

Anka jest jedną z najmłodszych "dziewczyn" Krzysztofa Miska. Kiedy się spotykali, nie miała nawet 30 lat. Znajomość trwała trochę ponad pół roku i kosztowała ją ponad 20 tysięcy złotych. Poznali się tuż przed świętami Bożego Narodzenia w poczekalni dentystycznej. Jej wzrok przykuły świeczniki, jakie miał ze sobą. Podobały jej się. Też chciała mieć takie. Oczywiście on obiecał je dostarczyć. Drugi raz spotkali się na wigilii, jaką co roku ten sam dentysta urządzał dla swoich pacjentów.

Anka otrzymała wówczas upragnione świeczniki. Była szczęśliwa, bo pan Krzysztof nie chciał pieniędzy. To był dla niej prezent gwiazdkowy od niego. Wtedy jeszcze nie wiedziała, jak drogi miał być naprawdę.
- Wymieniliśmy się numerami telefonów. Od tej pory oskarżony dzwonił do mnie bardzo często, nawet kilka razy dziennie - Anna składa zeznania pewnym głosem, szybko. Jakby chciała mieć to już za sobą. - Pierwszy raz spotkaliśmy się dwa, może trzy dni po wigilii. Opowiadał, że prowadzi firmę projektu - jącą wnętrza i urządza domy pod klucz. Mówił o sobie dużo, że chodzi do solarium, kosmetyczki, że zwiedził cały świat.
- A nie był ciekawy, czym pani się zajmuje? - pyta sędzia Robert Pabin.
- Nawet bardzo. Wypytywał nie tylko o moją pracę, ale o stanowisko, jakie zajmuję, czy znajomości, jakie mam.
- Zarobki go nie interesowały?
- Na początku nie. Jednak już po dwóch tygodniach spotkań zaczął i o to pytać.

Anna nie była bogata. Niedawno skończyła studia. Była kierowniczką w jednej z dużych firm w mieście wojewódzkim. Takie dane wystarczyły Krzysztofowi Miskowi. Zwłaszcza że w trakcie pierwszych randek dowiedział się, że dziewczyna ma sporo kłopotów osobistych.
- Zaczął mi wtedy radzić, pomagać. Był takim lekiem na całe zło - wspomina dzisiaj.
- I tak zostaliście parą? - dopytuje się sędzia.
- Tak. Spotykaliśmy się już niemal codziennie. I już po jakichś dwóch tygodniach powiedział, że ma problemy finansowe. Twierdził, że prowadzi wiele prac, a klienci mu nie płacą.
- Wtedy była pani już zaangażowana? Była pani zakochana?
-... - Anka spuszcza głowę. Chyba po raz pierwszy dzisiaj traci pewność siebie. Dopiero teraz widać, jak trudno przyznać się do zawiedzionych uczuć, złamanego serca i zwykłej naiwności.
- Tak czy nie? - sędzia ponagla świadka.
- Myślę, że byłam zakochana - wzdycha ciężko kobieta.
-A on?
- Deklarował, że traktuje naszą znajomość bardzo poważnie.

Oskarżony nie spuszcza wzroku z Anki. Siedzi nieruchomy. Kiedy jednak kobieta zaczyna mówić o uczuciach, ten kpiąco się uśmiecha.
- Czy prosił panią o pomoc finansową?
- Tak. Zaczął nieoczekiwanie. Przyjechał do mnie któregoś dnia wieczorem. Był zły. Powiedział, że ma w kieszeni tylko 3,50. Wtedy pożyczyłam mu 3 tysiące złotych.
- Tyle chciał?
- Nie. Prosił o 5 tysięcy, ale tyle nie miałam.
Mój mężczyzna

Z zeznań kobiet wynika, że Krzysztof Misek najbardziej lubił pożyczać duże sumy pieniędzy. Jednak, gdy tego nie było, zadowalał się niemal wszystkim, co otrzymywał.
- Miałam starego, zepsutego malucha - opowiada Anka. - Stwierdził, że taki samochód przydałby się jego pracownikom. Zabrał go do warsztatu. Miał go naprawić. Obiecał mi za niego 2 tysiące złotych. W rezultacie dostałam tylko 800 złotych. Resztę, jak twierdził, wydał na jego naprawę.

Po pierwszej pożyczce kobieta, nieświadoma jeszcze swoich błędów, kupiła oskarżonemu telefon komórkowy.
- Skarżył się, że jego telefon jest zablokowany i on nie może prowadzić interesów.
- I dała mu pani znowu pieniądze? - domyśla się sędzia, ale jest w błędzie.
- Kupiłam mu, na swoje nazwisko, bo o to właśnie mnie poprosił.
- O takie prezenty to dzieci proszą rodziców, a on był przecież dorosły - dziwi się sędzia.
- Byłam zakochana. Zakochany człowiek ma zaburzony obraz drugiej osoby. W końcu to mój mężczyzna mnie o to prosił.
- I co dalej?
- Na przełomie lutego i marca powiedział, że będzie robił duży projekt dla jakiejś hurtowni. Potrzebował jednak gotówki.
- I pani mu pożyczyła? - tym razem sędzia trafnie się domyśla.
- Tak - mówi ze smutkiem świadek. - Początkowo się zastanawiałam. On wtedy zadeklarował, że odda mi pieniądze bardzo szybko. Najpóźniej za trzy miesiące.
-Ile? - Wzięłam kredyt w banku i dałam mu 10 tysięcy złotych.
- Wzięła pani pokwitowanie?
- Stwierdziłam, że chcę się zabezpieczyć, i spisaliśmy umowę pożyczki u notariusza - na szczęście zdrowy rozsądek tym razem nie opuścił kobiety.
- Czy pożyczała pani jeszcze oskarżonemu pieniądze?
- On chciał jeszcze kolejne 5 tysięcy. Miałam wziąć następny kredyt, ale na szczęście nie zdecydowałam się na to.
- Ale spotykaliście się dalej?
- Kiedy odmówiłam następnej pożyczki, coraz rzadziej go widywałam. Tłumaczył mi wtedy, że ma dużo pracy.

Dzisiaj pokrzywdzone kobiety już wiedzą, że w czasie kiedy spotykał się z Anną, plany na temat wspólnej przyszłości snuł także z panią Dorotą, właścicielką dużej firmy. Od niej otrzymał 80 tysięcy złotych.
- Czy oskarżony oddał pani pieniądze?
- Raty za te 10 tysięcy pożyczki spłacał w banku tylko przez pół roku. Z tych pierwszych pożyczonych 3 tysięcy oddał zaledwie 500 złotych. Przyszły też rachunki za komórkę. Musiałam zapłacić ponad 3 tysiące.
- I co pani zrobiła?
- Skontaktowałam się nim. Ale usłyszałam wtedy, że nie ma pieniędzy. Deklarował, że postara się oddawać mi w ratach. Przesłał na moje konto tylko 900 złotych. Kilkanaście miesięcy później spotkałam go w kawiarni. Był bardzo nieprzyjemny, opryskliwy. Zachowywał się tak, jakby miał do mnie o coś pretensje. Wtedy nie wiedziałam, o co mu chodzi, dzisiaj wiem, że to oszust!
- To wszystko, co ma pani do powiedzenia?
- Chciałabym jeszcze coś dodać - Anna prostuje się. Jest zdenerwowana. - Ten pan pożyczał ode mnie pieniądze i teraz wiem, że nie miał zamiaru ich oddać. Wyczuł, że potrzebuję wsparcia mężczyzny. Sprawiał wrażenie osoby majętnej, chodził dobrze ubrany. Pożyczałam mu pieniądze, bo wydawało mi się, że nie będzie żadnego kłopotu ze zwrotem.

Krzysztof Misek nie zmienił swojego stylu ubioru. Na każdej rozprawie stara się być elegancki. Dzisiaj od stóp do głów błyszczy się na nim czarny komplet z fakturowanej skóry. Biała koszula odbija się od równomiernie opalonej twarzy. Zmianie uległ tylko jego stosunek do Anki. Kiedy zadaje jej pytania, jest arogancki i bezczelny. Próbuje kpić i szydzić z dziewczyny. Dopiero po interwencji sędziego się uspokaja.
- Niech pani powie, co tak naprawdę było powodem naszego rozstania? - mówi z szyderczym uśmiechem.
- Już powiedziałam - ucina Anka.
- A czy to nie pani matka ciągle nam powtarzała, że oczekuje wnuków?
- Nie przypominam sobie takich rozmów - świadek jest jeszcze spokojna.
- A może pani pamięta swoją matkę, która zawsze była pod wpływem alkoholu? - oskarżony jest natarczywy i bezwzględny wobec dawnej przyjaciółki.

Widać, że ze wszystkich sił stara się wyprowadzić ją z równowagi. Anka jednak zaciska zęby i nie daje się ponieść emocjom. Tym razem to ona jest górą.





Nazwisko oskarżonego i imiona pokrzywdzonych kobiet na ich prośbę zostały zmienione.







Źródło: ANGORA 2005/2006

  • /czytelnia3/296-kalibabka-czy-tulipan/1490-przyja-do-koca-ycia
  • /czytelnia3/296-kalibabka-czy-tulipan/1488-specjalista-od-wykaczania