Kazimierz Wielki

 

   700 lat temu urodził się Kazimierz Wielki. Sam przydomek mówi już wystarczająco dobitnie o tym, jak ceniła go historia. Nie wchodząc w drogę historykom, może jednak warto wspomnieć, dlaczego był królem nie tylko wielkim, ale i ze wszech miar Mądrym i Sympatycznym, co skądinąd rzadko chodzi w parze. Cztery, co najmniej, składają się na to kluczowe elementa:

   Po pierwsze: Urodził się w Kowalu na Kujawach. Nie w banalnym dla królów Krakowie, nie w patetycznej Warszawie (gdzie stały wtedy trzy chałupy na krzyż), nie w eksstołecznych Poznaniach albo Gnieznach, nie na Kresach, ale w samym środku obwarzanka, który w takiej pogardzie miał marszałek Józef Piłsudski. Rodząc się tam antycypował niejako dalsze dzieje Kowala, który widział potem narodziny w 1785 r. Kalmana Poznańskiego - twórcy Łodzi, a więc mutatis mutandis przemysłu polskiego, a w 1939 r. Jana Nowickiego, największego z aktorów scen polskich wszech dziejów. Niech mi nikt nie przeczy, iż rodząc się tam akurat namaszczał Kazimierz miasteczko Kowal owym genius loci, którego skutki błogosławimy po dzień dzisiejszy. Cyniczni nihiliści mogliby ostatecznie powiedzieć, że żyć można bez historii i Kazimierza Wielkiego. Jakże jednak żyć bez Jana Nowickiego, na którym nieodwołalne piękno wielkości wycisnął tamten pamiętny 1310 r.

   Po drugie: 27 września 1331 r. pod Płowcami tata Kazimierza Władysław Łokietek stoczył krwawą bitwę z Krzyżakami. Kazimierz zobaczył wtedy po raz pierwszy (ani kina, ani telewizji jeszcze nie było), jak człowiek człowiekowi za po -mocą ostrych żelaznych narzędzi odcina członki i zadaje śmierć. Ujrzał jelita wyciekające z rozprutych brzuchów rycerzy i koni, krew sikającą z przekłutych strzałami tętnic, wieśniaków zdzierających z trupów, co tylko się dało i miało jakąkolwiek wartość, oraz żołdaków mordujących tychże wieśniaków nie tyle karząc za profanowanie zwłok, ile z radości mordowania samej w sobie. Chaos gwałtu, nienawiści i czerwonego osocza. Zrobił wtedy, co było jedynie racjonalne. Zawrócił konia i uciekł, gdzie oczy poniosą, byle dalej od tego widowiska obrażającego porządki moralny i estetyczny. Ponoć nie ostał się, aż pod Krakowem. Kiedy został królem, nie zapomniał nigdy tej lekcji. Nie strugał bohatera, a i do wszelkiej bohater-szczyzny miał wysoce krytyczny stosunek. Wiedział bowiem, że rozpamiętywanie dawnych militarnych zwycięstw, a tym bardziej klęsk sprowadza się ostatecznie zawsze do wychwalania rzezi i śmierci. Nie budował więc fizycznie ani ideologicznie muzeów dawnych bojów, lecz za misje poczytywał sobie, co jakże rzadkie było wjego epoce, zredukowanie do minimum krwawych jatek (nawet kosztem upokarzających ustępstw), a promowanie nudnej, polepszającej jednak powolutku warunki życia, niewdzięcznej pracy codziennej. Mówiono o nim, że „zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną" czy też że był „królem chłopów". I w jednym, i w drugim jest nieskończenie wiele przesady. Wierzyć jednak wolno, że takie były jego intencje. Faktu, że wśród zameczków, które kazał budować, nakręci kiedyś Wojciech Has genialny „Rękopis znaleziony w Saragossie", także przewidzieć nie mógł. Nie zmieni to, że bez niego Zbigniew Cybulski (Alfons van Worden) pozbawiony by został cudownej i w punkt trafiającej scenografii.

   Po trzecie: 29 września 1341 r. poślubia Kazimierz, wdowiec już wtedy, młodszą od siebie o czternaście lat Adelajdę Heską. Długosz, który bardzo ją cenił i przedstawiał w jak najlepszym świetle, napisał jednak, iż „piękniejsza była przymiotami serca niż urodą". Urodzony czterdzieści cztery lata po śmierci królowej kronikarz czerpał tę opinię z trzeciej albo i czwartej ręki. Jeżeli jednaki po owym czasie utrzymywała się w Polsce niepochlebna tradycja o urodzie królowej, znaczyć to musiało, że szpetna była nad wyraz. Potwierdza to zresztą i postępowanie władcy, który zaraz po ślubie sprawia sobie „miłośnicę", której samo imię Cudka przeciwstawia ją prawowitej małżonce. Cudka, acz urodzi Kazimierzowi trzech synów, nie jest bynajmniej jedyną wybranką jurnego monarchy. Czytamy u Długosza, iż „dla nasycenia swoich sprośnych chuci chował wiele nałożnic, które po różnych dworach i zamkach utrzymywał i żył z nimi jawnie i publicznie". Protesty Adelajdy spowodowały tylko, że osadził ją mąż na
zamku w Żarnowcu, a wreszcie odesłał do ojca. W życiu matrymonialnym nawet królowie nie mają jednak łatwo. Oto jedna z panienek Kazimierza, mieszczka Krystyna Rokiczanka, uparła się nie na żarty: „u nas, proszę pana (najjaśniejszego), małżeństwo lub nic". Cóż miał robić zakochany? We wrześniu 1356 r. poślubił krnąbrną Kryśkę. Bigamicznego ślubu udzielił mu opat tyniecki. Żeby się jednak tylko na tym skończyło! W lutym 1363 r., tym razem ważna jest polityka, poślubia Kazimierz z kolei Jadwigę Żagańską. Tym razem sakrament to już istny harem, ale cóż to znaczy dla wielkich tego świata, celebruje biskup poznański Jan Doliwa. Wesoły był król i wszystkim byłoby wesoło, gdyby się nie znalazł, jak zawsze, jakiś nudny moralista.

   Po czwarte: natręt miał na imię Marcin Baryczka i był z zawodu kaznodzieją katedralnym. Przychodził do władcy i wymawiał mu małżeńskie swawole. Przyznać trzeba, że Kazimierz Wielki nie potraktował nudziarza zbyt życzliwie. W największym skrócie polecił go uciszyć raz na zawsze. Tak się też stało. Jest oczywiście zbrodnią topienie opozycjonistów w przerębli. I z tego jednak potrafił mądry władca wyciągnąć korzyści. Zamordowanie kanonika grozi oczywiście klątwą i nieobliczalnymi konsekwencjami. Kazimierz podejmuje więc natychmiastowe pertraktacje. Istny polityczny majstersztyk. W ramach ekspiacji wybuduje kilkadziesiąt kościołów. Można przypuszczać (pamiętamy przecież, że „zostawił Polskę murowaną"), że wchodziło to i tak do jego szerokiego programu inwestycyjnego. Tyle że teraz złapał Kozak Tatarzyna. Jeśli Kościół nadal będzie mu się naprzykrzał, może okazać się uboższy o kilkadziesiąt miejsc kultu, a nie ma przecież żadnej gwarancji, żeby ewentualny niewinny następca miał ochotę przejmować zobowiązania grzesznego poprzednika. Tylko chuchać i dmuchać na takiego dobroczyńcę. Od tej chwili mógł więc już sobie Kazimierz pozwolić, bez obawy klerykalnych impertynencji, na zmienianie kochanek niczym rękawiczek. Piękna legenda narodowa mówi nam, że była wśród nich, rzecz niebywała w owych latach, również piękna Żydówka Esterka, którą jeszcze po wiekach wysławiali poeci.

   Czołem Ci, wielki królu, któryś barw przysporzył ojczyźnie. O innych Twoich grzeszkach zmilczymy, bo się w felietonie nie pomieszczą.


   LUDWIK STOMMA

   ŹRÓDŁO: POLITYKA nr 14 (2750), 3 kwietnia 2010

  • /ciekawostki/424-historia/2953-historia-franciszej-jozef-i-polka
  • /ciekawostki/424-historia/2769-historia-zaczo-si-w-krakowie-matka-krolow-ewuropy-2