Złodzieje dusz

Psychoterapeuta, wróżka, ksiądz, trener... Ich działań nie widać gołym okiem. Bo słowa nie zostawiają śladów manipulacji


   KATARZYNA, 53 LATA
   Trafiła do psychologa,
   który okazał się
   członkiem sekty

   Trzy przyjaciółki: Katarzyna, Małgorzata, Elżbieta. Wykształcone, niezależne, ale z problemami osobistymi.

   Szukały pomocy psychologa. Znalazły. Efekt? - Same straty. Zaufałyśmy terapeutce, a ona bardzo nas skrzywdziła - twierdzą.

   Jak do tego doszło? - Przypadek, fatalny przypadek - wzdycha Katarzyna, rodowita krakowianka, dyrektor w dużym przedsiębiorstwie. Wydaje się spokojna, pewna siebie. - Przepraszam, nie chcę wchodzić w szczegóły - zastrzega na początku rozmowy. - Powiem tylko, że byłam w dołku psychicznym. Syn jest lekarzem, stwierdził: „Mamo, potrzebny ci dobry psycholog". Polecił mi nawet kilka prywatnych gabinetów. Już miałam wykręcić numer jednego z nich, ale uznałam, że jakoś niezręcznie zwierzać się znajomym swego dziecka - tłumaczy Katarzyna. Postanowiła działać sama. W gazecie znalazła ogłoszenie: „Doświadczony psycholog Renata R - terapia małżeństw, rodzin, młodzieży i dzieci".

   - Umówiłam się na wizytę. Kosztowała 70 zł, tak jak wszędzie. Nic nie budziło moich podejrzeń - przyznaje. Odwiedziła terapeutkę siedem razy. - Wie pani? Ona mi nawet pomogła. Wyciszyła mnie, poczułam się spokojna. Po siódmym spotkaniu właściwie nie miałam ochoty na następne. Wydawało mi się, że jestem zdrowa - zapewnia. - Jednak kilka dni później te-rapeutka sama do mnie zadzwoniła. Pytała, kiedy przyjdę na kolejną wizytę. Przekonywała, że jeszcze nie powinnam przerywać terapii. Posłuchałam jej, w końcu była fachowcem - mówi. Pod koniec sesji psycholog zapytała pacjentkę, czy zna Sai Babę. - Zrobiłam wielkie oczy. Jakaś postać z bajki? Terapeutka roześmiała się. Powiedziała: „Odpowiem pani na następnym spotkaniu" - opowiada Katarzyna.

   Strefa wpływów

   Jednak po powrocie do domu Katarzyna stwierdziła, że kończy terapię. - I wtedy zadzwoniła do mnie Małgosia, moja przyjaciółka. W słuchawce usłyszałam jej załamany głos: „Kaśka, ratuj! Potrzebuję dobrego psychologa". Dałam jej komórkę Renaty R - kobieta znów wzdycha, a jej oczy robią się szkliste. - Co mnie podkusiło?! Nigdy sobie nie wybaczę, że ją w to wciągnęłam - mówi.

   Małgorzata odwiedzała terapeutkę raz w tygodniu. Pod wpływem tych wizyt zaczęła się zmieniać. Na gorsze. Jej mąż Adam wspomina: - Stawała się nieobecna, zapominała, że trzeba zapłacić rachunki, odebrać bieliznę z pralni, spotkać się z rodzicami. Do tej pory zawsze była zorganizowana - zapewnia. - Często wieczorami wychodziła na jakieś spotkania, o których nie chciała mówić - przypomina sobie mój rozmówca.

   Poza tym z szafki w sypialni zniknęły ulubione powieści historyczne Małgosi, a ich miejsce zajęły książki o Sai Babie. - Z ciekawości zajrzałem do jednej. Już na pierwszej stronie przeczytałem, że mam przed sobą biografię natchnionego przez Boga wielkiego hinduskiego proroka - mówi pan Adam. Któregoś dnia żona pokazała mu film wideo: Sai Baba pił wodę ze złotego kielicha i zwracał ją w postaci złotych kulek. - Kompletne wariactwo! Ale Małgosia uważała to za cud! - wspomina. - Kiedyś powiedziała, że wybiera się do astrologa, bo tak kazała jej terapeutka. Coś podobnego! Psycholog zwyczajnie naganiała klientki specjaliście od gwiazd! -twierdzi. Małgorzata wróciła od astrologa rozpromieniona. - Wyznała: „Mam misję do spełnienia". Znów padło hasło Sai Baba - opowiada jej mąż. Kobieta dostała osobliwy rozkaz: „Nie wolno ci liczyć pieniędzy, bo to przyniesie zgubę". - Przejęta tym poleceniem, planowała sprzedać firmę, a pieniądze chciała rozdać wyznawcom swego guru. Mówiła, że trzeba ograniczać osobiste pragnienia. Nie poznawałem własnej żony! - przyznaje mąż. Zaczął szukać w internecie informacji o Sai Babie.

   Znalazł, na stronie www.sekty.net. - Przeraziłem się - mówi.

   Tymczasem Małgorzata „odpływała": nie widziała już ludzi, tylko diabły i anioły. - Była w strasznym stanie psychicznym. Ale najgorsze, że zerwała kontakt z ukochaną wnuczką. Mówiła, że mała jest jej wrogiem - wspomina mąż.

   W końcu namówił żonę na wizytę u psychiatry. - Leczenie trwało rok. Baliśmy się, czy z tego wyjdzie. Pozbierała się, otrząsnęła, dziś znów jest normalna - mówi.

   Czy sobie wybaczę?

   Do tej samej psycholog chodziła Elżbieta, druga znajoma Kasi. Przerwała terapię, gdy psycholog poczęstowała ją szarym proszkiem. - Usłyszałam, że to „vibuthi", święty pokarm, który uzdrawia. Przestraszyłam się - opowiada.

   Katarzyna, od której wszystko się zaczęło, zadzwoniła do Renaty R z pretensjami. - Zupełnie się nimi nie przejęła. Powiedziała, że przecież do niczego nas nie zmuszała - wspomina kobieta. - Nie miałam siły walczyć o sprawiedliwość przed sądem. Ważniejsze było dla mnie, by jak najwięcej wolnego czasu poświęcić Małgosi. Ale do dziś nie mogę sobie darować, że nie posłuchałam syna. Gdybym poszła do terapeuty poleconego przez niego, nic złego by się nie stało. Przestrzegam wszystkich: nie wybierajcie lekarza od duszy przypadkowo! Może was skrzywdzić!


   MONIKA, 38 LAT
   Zmanipulowana
   przez wróżkę, w której
   przepowiednie
   ślepo wierzyła

   Koleżanki ze studiów dogryzały jej: „Ty wstrętna racjonalistko!". Bo z Moniką nigdy nie dało się porozmawiać o magicznej stronie życia. Wróżby, przepowiednie, horoskopy, odkrywanie tajemnic przyszłości? - To absolutnie nie dla mnie. Czego nie widzę, tego nie ma - zwykła mawiać. Po studiach założyła biuro architektoniczne, wyszła za mąż za znanego przedsiębiorcę. Wiodła spokojne życie na dobrym poziomie. Do czasu. Kilka lat temu jej firma stanęła na granicy bankructwa, a małżeństwo zaczęło się rozpadać. Mąż wyprowadził się z domu, a potem zażądał rozwodu.

   Uległam magii kart

   - Powód? Monika, dotąd uosobienie zdrowego rozsądku, zmieniła się w hi-steryczkę, która nie mogła tygodnia wytrzymać bez wizyty u wróżki. Pytała ją dosłownie o wszystko: dokąd i z kim wyjechać na wczasy, kiedy wyrwać ząb, w jakim terminie spotkać się z ważnym klientem i czy przyjąć do pracy nową księgową. Nie była w stanie podjąć żadnej decyzji bez jej rady - wspomina były mąż.

   Jak to się stało, że racjonalistka uległa magii kart? Monika, dziś już mająca do sprawy dystans, opowiada: - Pierwszy raz trafiłam do tarocistki dla żartu. Namówiła mnie znajoma. Poszłam z nastawieniem, że będę miała niezły ubaw - wspomina. Wyszła zaś z przekonaniem, że magia istnieje!

   Skąd taki zwrot? Monika na drugim roku studiów usunęła ciążę. Nikt o tym nie wiedział! Od wizjonerki usłyszała: „Była śmierć niewinnego dziecka": - Ciarki przeszły mi po plecach - przyznaje. Dowiedziała się także, że jej młodszy brat dostanie wezwanie do wojska. - To akurat mnie rozśmieszyło: brat właśnie skończył służbę. Tydzień później zadzwoniła mama: „Jarek ponownie dostał wezwanie do wojska ". Znów przeszły mnie dreszcze - nie kryje.

   Właśnie wtedy Monika pierwszy raz 'pomyślała, że warto jednak uwierzyć w przepowiednie. Od tej pory w swoim biznesowym terminarzu często zapisywała: „Wizyta u wróżki". Spotykała się zawsze z tą samą, o imieniu Aris.

   Z czasem panie się polubiły, nawet przeszły na ty, a ich spotkania nabrały charakteru towarzyskiego: herbatka, ploteczki, na końcu rozkładanie kart. Dla Moniki było oczywiste, że za to płaci, l to wcale niemało. Dopiero później dotarło do niej: Aris nigdy nie zaproponowała, że w imię przyjaźni zrezygnuje z honorariów. - Z czasem tarocistka stała się moją najlepszą przyjaciółką. Wiedziała o mnie wszystko, l to wcale nie z kart. Sama jej się zwierzałam z problemów w firmie i kłopotów z mężem - przyznaje Monika. Któregoś dnia podczas seansu twarz Aris posmutniała. „Widzę kłopoty w pracy. Przyjrzyj się swojej wspólniczce". - Było jasne, że to sygnał: „Ona cię oszukuje". Czy miałam jakieś dowody? Żadnych. Nie były mi potrzebne. Wierzyłam już tylko prze-powiadaczce przyszłości. W atmosferze podejrzeń i oskarżeń rozstałam się z długoletnią wspólniczką, zawsze uczciwą - wspomina. Oczywiście, znów poradziła się swej wyroczni, co dalej. Ta stwierdziła, że powinna wejść w spółkę z mężczyzną po 50. Wkrótce do gabinetu Moniki zapukał ktoś właśnie taki i zaproponował jej udziały w firmie. - Od razu pomyślałam, że to niebo mi go zsyła - przyznaje. Potem okazało się, że jest to... kochanek jej ulubionej kabalarki. Oszust. Po roku rozłożył firmę Moniki na łopatki i zniknął.

   Jak marionetka

   Rozleciało się także szczęśliwe dotąd małżeństwo kobiety. Powód? Monika usłyszała od Aris, że mąż ma kochankę. Najpierw nie chciała w to ' uwierzyć, potem zaczęła zachowywać f się jak zdradzana kobieta: przeszukiwała kieszenie męża, sprawdzała jego komórkę, wydzwaniała do pracy. Wynajęła nawet prywatnego detektywa, by go śledzili. - Gdy nie znalazł żadnych dowodów, wyzwałam go od leniów. Przecież karty nie kłamią - mówi Monika. W końcu wypaliła mężowi w twarz: „Masz kochankę!". - Zaprzeczył. Czemu wtedy się nie opamiętałam? Rozpętałam piekło. Nie zniósł bezpodstawnych zarzutów, odszedł - opowiada.

   Dopiero w pustym domu Monika zrozumiała, że już nie kieruje swoim życiem, stała się marionetką. - Jaka ja byłam żałosna! - ocenia dziś szczerze. O czym marzy? By znów usłyszeć od koleżanek, że jest wstrętną racjonalistką. - Staram się. Od roku sobie nie wróżyłam.


   ANNA, 27 LAT
   Wykorzystana
   przez seksuologa

   Nie odbiera telefonów, wyprowadziła się z rodzinnego miasta. Nikt nie wie, gdzie jej szukać. - Ucieka przed wspomnieniami - mówią dawni sąsiedzi. Kilka lat temu Anna przeżyła wstrząsającą historię wykorzystania i upodlenia. To była głośna w całej Polsce sprawa. Do dziś w internecie można zobaczyć program, w którym kobieta zwierza się z okropności, jakich doznała. Jej wyznania brzmiały tak nieprawdopodobnie, że zgodziła się na badanie wykrywaczem kłamstw.

   Okazało się, że mówi prawdę. Jaka to prawda? Anna była pacjentką znanego seksuologa. Gdy miała 16 lat, ktoś próbował ją zgwałcić. Od tej pory czuła lęk przed seksem, zbliżenia nie przynosiły jej satysfakcji. Poszła na terapię. Co się podczas niej działo? Kobieta wyznała, że już w trakcie drugiej wizyty doktor znalazł receptę na jej problemy.

   - Zachęcał mnie do onanizowania się. Powiedział, że jestem do tego stworzona. Robiłam, co kazał, ufałam mu - opowiada spokojnym głosem. Sama nie wie, jak to się stało, że terapeuta (mężczyzna doświadczony, po 40.) rozkochał ją w sobie. A gdy poczuł, że przejmuje władzę nad zakochaną kobietą, zaczął ją wykorzystywać. - Zaproponował mi dziwną współpracę. Otóż gdy trafił się pacjent z problemami ze wzwodem, miałam być rodzajem „podnietki" - mówi. Wyglądało to tak: mężczyzna, bez dolnej części garderoby, leżał na kozetce i oglądał film erotyczny. Wtedy do pokoju wchodziła Anna, w kusej sukience. - Siadałam obok niego, miałam spowodować wzwód. Dotykałam członka, pobudzałam go, a potem... mierzyłam - opowiada.

   Dlaczego to robiła? - Byłam wtedy na takim etapie, że dla swego ukochanego zrobiłabym wszystko - przyznaje. Gdy wreszcie przejrzała na oczy, zrozumiała, że została wykorzystana. - Boże, co ja zrobiłam? Jak mogłam dać się tak upokorzyć? Czy normalna kobieta godziłaby się na takie straszne rzeczy? Na pewno nie! - rozpaczała potem. Sprawa trafiła do sądu, a proces wciąż trwa.


   IZA, 29 LAT
   Ją i inne kursantki
   uwiódł trener
   - mistrz tai-chi

   Przyleciała wczorajszej nocy z Moskwy, a dziś rano już leci do USA. Ciągle w zawodowym biegu. - To dobrze, przynajmniej nie mam czasu rozpamiętywać, co mnie spotkało - Iza, szczupła, niewysoka blondynka (włosy zebrane w koński ogon), mówi szybko i zdecydowanie. Rozmawiamy w kawiarni w sali odlotów na Okęciu, za godzinę moja rozmówczyni ma samolot. Sytuacja niezbyt komfortowa na zwierzenia, na szczęście Izę nie krępują ludzie siedzący przy sąsiednich stolikach.

   - Jestem jedną z tych, którą uwiódł trener tai-chi. Był moim mistrzem, moim guru - opowiada. - Dotarłam do pięciu kobiet, którym zrobił to samo. Wszystkie byłyśmy jego uczennicami. Jedna z nich długo potem leczyła depresję. Sama pół roku dochodziłam do siebie - przyznaje. Jej zdaniem mistrz zawsze działał według tego samego scenariusza: obserwował kursantki i na swoją ofiarę wybierał tę, która wydawała mu się zagubiona, nadwrażliwa, delikatna psychicznie. Roztaczał wokół niej swój czar. - Dopiero potem zrozumiałam, że potrzebował stałej adoracji kobiet. Leczył w ten sposób swoje kompleksy. To ohydne, tym bardziej że nie kończąc jednego związku, już wchodził w następny. Przykład? Gdy mnie uwodził, inna kobieta była z nim w ciąży. Wtedy oczywiście nie miałam o tym pojęcia - zapewnia mnie Iza.

   Jak to się zaczęło? Na zajęcia do szkoły znanego mistrza trafiła trzy lata temu. Była wtedy w burzliwym związku, wkrótce się rozwiodła. Potrzebowała ukojenia. Ktoś polecił jej tai-chi, orientalną sztukę relaksu. - Spodobało mi się: prowadzący był taki opanowany. Biła od niego jakaś błogość, wewnętrzne uporządkowanie. Bardzo tego potrzebowałam - opowiada.

   To był szantaż

   Szybko stała się jedną z najlepszych uczennic. - Tańczę, chodzę na zajęcia baletowe, więc mam gibkie ciało. Mistrz zaczął mnie chwalić, wyróżniać spośród pozostałych kursantek. To było bardzo miłe! Kiedyś po zajęciach usłyszałam: „Zapraszam na kawę". Zdziwiłam się, ale przyjęłam zaproszenie - tłumaczy. Wkrótce mistrz zabrał Izę na spacer do lasu. - Rozmawialiśmy o życiu, zrobiło się nastrojowo. Podszedł do mnie, objął i pocałował - mówi. Dowiedziała się również, że ją kocha, ale prosi, aby to zostało ich tajemnicą. „Nikt w szkole nie może się o tym dowiedzieć", usłyszała. - Dlaczego wtedy nie dostrzegłam, że to emocjonalny szantaż? - w jej głosie słychać napięcie. - Byłam ślepa. Poczułam się wyróżniona, dowartościowana. Zgodziłam się na jego zasady - mówi. Instruktor przyjeżdżał do niej na noc, z czasem nawet z nią zamieszkał. Tworzyli parę, ale podczas zajęć ukrywali łączącą ich namiętność. Czar prysł, gdy Iza odkryła potworną prawdę: jej mistrz kocha się z nią, a jednocześnie żyje z inną kobietą, również jego kursantką!

   - Byłam w szoku - nie kryje. Jak zareagował, gdy mu o tym powiedziała? - Porzucił mnie. Powiedział, że już nie możemy być razem. Groził, że jeśli komuś o nas powiem, dotknie mnie wielkie zło - opowiada ze wzburzeniem. Wyjmuje z torebki kartkę. To wydruk ostatniego e-maila od mistrza. Mężczyzna pisze w nim: „Wiem, że czujesz się skrzywdzona. Co mam na usprawiedliwienie? Tylko to, że bardzo chciałem być kochany. Szukałem miłości i wchodziłem w dziwne relacje z kobietami, które okazywały mi serce. Zaraz potem przerażała mnie ich bliskość. Nie potrafiłem skończyć związku, bałem się odrzucenia. Jednocześnie w tym samym czasie wchodziłem w następne relacje. Brzydzę się tego, bo oszukiwałem, zdradzałem, kłamałem". Iza ma smutek w głosie. - Wiem, że on nadal to robi innym kursantkom, wpatrzonym w niego jak w obrazek. Nie mogę tego tak zostawić. Zamierzam zawiadomić odpowiednie organa - mówi. - Właśnie przygotowuję specjalne pismo.


   SIOSTRY BETANKI
   Molestowane
   przez księdza spowiednika

   Miejsce akcji: klasztor betanek. Główni bohaterowie: ksiądz i młodziutkie zakonnice, które molestował. Prawda wyszła na jaw, gdy jedna z pokrzywdzonych opowiedziała o wszystkim przełożonym. Wcześniej długo znosiła upokorzenie. Pisała o tym na internetowym forum: „W rozmównicy, do której ojciec często zapraszał nas na duchowe rozważania, była wersalka. Kiedyś położył mnie na niej, a potem przygniótł swoim ciałem. Dotykał mnie i szeptał: »0twie-ram cię na Boga«. Wykonywał przy tym wiadome ruchy. Innym razem rozebrał mnie do pasa i znów dotykał. Mówił, że to nic złego, ponieważ Jezus też na pewno kocha mnie w ten sposób. Nie potrafiłam mu się sprzeciwić, czułam się zupełnie bezwolna".

   Odebrał wiarę

   Ksiądz wykorzystywał swe podopieczne, udając, że prowadzi specjalną terapię. Stosował ją wobec sióstr, które zaczynały wątpić w swoje powołanie. Jedną z nich była Marzena. Wspomina: - Ojciec prowadził wtedy rekolekcje. Dużo rozmawialiśmy. Powiedziałam mu, że chyba przestaję odnajdywać się jako zakonnica. Wtedy on zaczął mnie głaskać, przytulać. Nie wiem, jak to się stało, ale położył się na mnie. Byłam w szoku. Powiedział: „Pokażę ci, jak wygląda prawdziwa miłość między kobietą a mężczyzną". W ogóle tego nie rozumiałam. Do dziś nie rozumiem. Kiedy wstał ze mnie, uciekłam z płaczem. Potem unikałam go jak ognia. Ale on zawsze mnie odnalazł, po policzku pogłaskał. Sztywniałam z przerażenia - przyznaje siostra.

   Sylwia, następna ofiara duchownego, opowiada: - Przytulił mnie, a potem położył się na mnie. Szeptał, że będzie mi dobrze. Gdy zaczęłam krzyczeć, stwierdził: „Nic z tego nie będzie, potrzebujesz czasu". Potem wzywał mnie co tydzień - przyznaje. Sylwia, tak samo jak kilka innych sióstr, odeszła z zakonu. - Potrzebowałam wsparcia duchowego, ale przecież nie takiego! Myślę, że ojciec bardzo mnie skrzywdził. Odebrał mi wiarę. Teraz jestem podejrzliwa wobec każdego duchownego. Już nie potrafiłabym żadnemu zaufać.


   AGNIESZKA RAKOWSKA-BARCIUK
   Współpraca: ANNA AUGUSTYN-PROTAS

 

   ŹRÓDŁO: Claudia Nr 6/2007

  • /ciekawostki/401-ku-przestrodze/3054-ku-przestrodze-dramatyczny-fina-romansu-w-sieci
  • /ciekawostki/401-ku-przestrodze/2907-ku-przestrodze-pani-poznaa-si-na-panu