Wypadek bez winy

 

Nie odpowiadał za śmierć chłopca, ale nie przestawało go dręczyć pytanie: „Czy nie za szybko jechałem?"

DUGAN z WYOMING

TATO BYŁ DLA MNIE bohaterem. Wysoki, czarnowłosy, zabójczo przystojny. Kiedy się śmiał albo śpiewał, błyskał nieskazitelnie białymi zębami. Lubił śpiewać. Jego czysty tenor rozbrzmiewał w domu, aucie, na podwórku i w lesie, kiedy chodziliśmy we dwoje na ryby.

Kiedy wyjeżdżaliśmy na wakacje, prowadził auto zawsze poniżej dozwolonej prędkości. Doprowadzało to mnie i Trishę do szału. W latach 50. nie obowiązywały pasy bezpieczeństwa, ale on sam je zainstalował kazał zapinać.

Tato pracował w urzędzie ochrony Przyrody. W roku 1962 poleciał do Albuquerque, by przyprowadzić służbowy samochód, a mama, Trisha i ja pojechałyśmy odwiedzić rodzinę.

Był doświadczonym kierowcą. Jego praca wymagała częstych podróży — przejechał 800 tysięcy kilometrów bez jednego wypadku. Zwykle odpoczywał za kierownicą. Jednak tego dnia na drodze panował duży ruch, roiło się na niej od maszyn rolniczych, aut z napędem na cztery koła, autokarów i ciężarówek. Tata starał się jechać jak zwykle kilka kilometrów poniżej dopuszczalnych 90 km/godz. Jednak samochód wpadał w wibracje, które ustawały, kiedy przyspieszał do setki.

Koła nakręcały kolejne kilometry i po mniej więcej godzinie tata się odprężył, podziwiał krajobrazy. Zaczął sobie podśpiewywać.

Po południu pokonał górski grzbiet i zjechał do miasteczka leżącego u wlotu do pięknej doliny. Szosa była nowa, gładka i płaska. Wydawało się, że natężony ruch na drodze został po drugiej stronie góry.

Przy wyjeździe z miasteczka wyprzedzał siwowłosego kierowcę. Nagle staruszek dodał gazu, więc ojciec musiał też przyspieszyć, by dokończyć wyprzedzanie. Jechał teraz prawie setką, ale po chwili zwolnił. Poboczem przed nim pedałował rowerzysta. Jakiś kolarz przełajowiec — pomyślał ojciec, bo nie widział żadnych dróg dojazdowych.

Zawsze wyprzedzał rowerzystów szerokim łukiem, ale tym razem nie mógł, bo z przeciwka pędziła stara wojskowa ciężarówka, klekocząc i dymiąc niemiłosiernie. Zbliżał się do kolarza. Już widział, że to dziecko.

Ciężarówka przejechała i tata zaczął zjeżdżać na środek, żeby oddalić się od rowerzysty. Nagle chłopiec skręcił prosto przed maskę. Tata wcisnął hamulec, koła się zablokowały, słychać było pisk opon, auto wpadło w poślizg. Na jezdni został 12-metrowy ślad hamowania. Tata był przerażony. Co z chłopcem?

Zobaczył, jak oderwane przednie koło roweru toczy się do rowu. Kiedy samochód zatrzymał się wreszcie, tata wyskoczył, biegł, ale czuł, że nogi uginają się pod nim.

Chłopiec leżał bez ruchu. Miał rozszerzone źrenice.

— Co ci się stało? Co ci się stało? — ojciec słyszał sam siebie, jak głośno i piskliwie powtarzał pytanie.

Chłopiec nie odpowiadał i się nie ruszał. Nie miał jednego buta.

Wojskowa ciężarówka cofnęła się, przybiegł jej kierowca — wysoki mężczyzna o smutnym spojrzeniu. Przyłożył ucho do piersi chłopca, zdawało mu się, że słyszy bicie serca. Tata natychmiast popędził do samochodu po walizkę, gorączkowo wyrzucał z niej odzież.

Delikatnie opatulił chłopca w ubrania. Na nogawce zauważył plamę krwi. Rozerwał dżinsy i odsłonił złamanie. Szkolony w udzielaniu pierwszej pomocy ofiarom wypadków, tata ucisnął nogę chłopca powyżej rany, by zatamować krwawienie. Jednak krew już nie płynęła.

— To już koniec. Nie wiem, jak mógł go pan nie zauważyć — słowa kierowcy dochodziły z oddali.

Ojciec był odrętwiały, tylko oczami wszystko rejestrował. Jakby stał z boku — widział, jak podnosi i odprowadza rower, zatrzymuje inne auta, odpowiada na pytania. Nadjechał zastępca szeryfa z aparatem fotograficznym i taśmą mierniczą. I z pytaniami.

— Z jaką prędkością pan jechał?

To pytanie gryzło tatę latami. Jak szybko jechał? Pamiętał, że przyspieszył, by wyprzedzić staruszka, potem zwolnił. Nie patrzył na licznik. Zdawało mu się, że zwolnił, żeby przepuścić ciężarówkę, potem dodał gazu, gdy objeżdżał rowerzystę. Nie wiedział, z jaką prędkością jechał i nigdy się tego nie dowie. Pytanie szeryfa obsesyjnie go prześladowało . Czy szybkość auta przyczyniła się do śmierci chłopca?


W DRODZE DO SĄDU, gdzie miał złożyć zeznanie o wypadku, zastanawiał się, czy trafi do więzienia. Szeryf jednak zadecydował, że tata jest wolny, musi tylko zostawić adres. Ojciec nie chciał na tym poprzestać, musiał porozmawiać z rodzicami chłopca. Szeryf zawiózł go więc na ich farmę. Dom był pełen ludzi. Matka chłopca siedziała zapłakana na kanapie, obok kilka kobiet ze łzami w oczach. Szeryf złożył kondolencje i wyjaśnił, kogo przywiózł.

Z łazienki wyszedł ojciec chłopca. Miał nieprzytomny wzrok, ale słuchał mego ojca z opanowaniem. Tata przepraszał i słyszał, że nadal mówi piskliwym jak dziecko głosem.

Mężczyzna nalegał, żeby pojechać na miejsce wypadku i odtworzyć jego przebieg. Z zaciśniętymi szczękami zadawał pytania.

- Z jaką prędkością pan jechał?

Gdy wracali do auta szeryfa, ojciec chłopca opowiadał, jalŁ bardzo syn mu pomagał w gospodarstwie.

Kiedy tata miał już za sobą piekło spotkania z rodziną zabitego chłopca, musiał o wypadku zawiadomić nas. Co ty powiesz żonie? Czy zobaczy w tobie dzieciobójcę? I czy nadal cię będzie kochała? - pytał się w duchu.

Zadzwonił. Gardło miał tak ściśnięte, że ledwo mógł wydusić słowo, dukał coś w odpowiedzi na pełne miłości słowa mamy. Po odwieszeniu słuchawki stał w budce i z trudem łapał oddech. Miał wrażenie, że płuca i serce zaraz przestaną normalnie działać.

Dzień chylił się ku końcowi, a niebo zachmurzyło, kiedy zatrzymał się na noc w motelu. Samotny w czterech ścianach myślał o samobójstwie. Na zmianę to siedział odrętwiały na łóżku, to krążył w rozpaczy po pokoju. Życie wydawało mu się nie warte funta kłaków. Czuł, że już nigdy nie dojdzie do ładu ze światem i z sobą.


DZIEŃ PO WYPADKU matka wyruszyła w przeszło tysiąckilometrową podróż, aby dołączyć do taty. Uprzedziła mnie i Trishę, że ojciec może nam wydać się inny. Zobaczyłyśmy go po tygodniu. Pamiętam,  że szukałam na jego twarzy śladów zmiany, ale ich nie dostrzegłam. Jakże ja byłam ślepa! Ojciec rozpoczął podwójne życie. Córkom i kolegom zawsze prezentował spokojną twarz.

Ten człowiek, który ostatni raz płakał jako chłopiec, teraz w tajemnicy szlochał w ramionach mamy.

I już więcej nie śpiewał.

Narastał w nim lęk. Może dla wyrównania rachunku Bóg zażąda życia którejś z jego córek? Kiedyś wierzył, że Bóg kocha ludzi jak ojciec, więc nie mógł zrozumieć, jak zezwolił na ten wypadek. Tato zaczął się bać oschłego i mściwego bóstwa.
Pewnego dnia prosiłam go, by pozwolił mi pójść z Trishą na ryby. Jezioro było niedaleko, po drugiej stronie drogi. Tata się zastanawiał. Silny wiatr podnosił wysokie na metr fale, które uderzały w pomost. Obie dobrze pływałyśmy, ale ojciec się wahał. Ubłagałam go w końcu. Zgodził się niechętnie i wrócił za biurko. Jednak co chwila wstawał i podchodził do okna. Dwukrotnie dochodził do drzwi, żeby po nas pójść, ale siadał z powrotem. W końcu miał zabrać się do pracy, kiedy usłyszał mój wrzask. Zerwał się na nogi. Widział przez okno, jak biegnę z płaczem i krzykiem. Pomyślał, że na pewno Trisha się utopiła.

Wybiegając z domu, prawie wyłamał drzwi, złapał mnie za rękę i pędziliśmy nad jezioro. Z daleka było widać, że Trisha siedzi na pomoście z wędką. Gdy podbiegł bliżej zobaczył, że żyłka dochodzi siostrze do oka. Drżącymi rękami głaskał Trishę i uspokajał trzęsącym się głosem.

Poczuł ulgę. Haczyk tkwił w skórze pod prawą brwią. Delikatnie go usunął. Była tylko mała ranka, oko było nienaruszone. Trzymał haczyk w ręku i przyglądał mu się z niedowierzaniem. Zastygłe rysy twarzy przełamał uśmiech. Po raz pierwszy od długiego czasu tata głośno się śmiał, z prawdziwą radością. Wziął nas za ręce i zaprowadził do domu.

Myślę, że od tego dnia zaczął wracać do siebie, zobaczył, że Bóg nie żąda ofiary przebłagalnej za tamten wypadek. Tata zmieniał się — tym razem na lepsze. Czas płynął i ojciec znów nauczył się cieszyć.

Pewnego wiosennego dnia, prawie dwa lata po wypadku wspiął się na ścianę pobliskiego kanionu. Potem usłyszałam, jak jego mocny głos wypełnia śpiewem stworzony przez przyrodę amfiteatr.

Kiedy zszedł, czułam, że wrócił do mnie na dobre. Nie był zupełnie taki sam, jak tato z dawnych czasów. Był człowiekiem, który wyszedł z czyśćca.


30 LAT PO TAMTYM wypadku ojciec wręczył mi relację, w której opisuje tragiczne chwile na drodze i opowiada, jak odcisnęły się na jego życiu. Czytając je, płakałam.

Dwa lata temu mój ukochany tata umierał na raka. Chciał udzielić mi ojcowskiego błogosławieństwa. Powiedział wtedy, że życie jest wartością bezcenną, ale nie wszystko zależy od nas. Nawet, gdy zdarzy się coś najgorszego, Bóg przebacza. Mając tę świadomość, powinniśmy umieć wybaczyć sami sobie.

Tata prosił mnie, bym opowiedziała tę historię innym, by też byli tego świadomi. Opowiadam więc.


DUGAN z Wyoming

Tłumaczenie: Grzegorz Gortat

Źródło: PRZEGLĄD READER'S DIGEST, WRZESIEŃ  1999

  • /biblioteka/47-opowiadania/3611-historie-prawdziwe-w-szczkach-krokodyla
  • /biblioteka/47-opowiadania/3454-miala-te-oczy-jak-niebo-blekitne-po-burzy