PROZA - Barry

 

 

Zjawił się pewnego dnia, przywieziony za pazuchą marynarki wujka i od razu pełno go było w całym domu. Mały wilczurek, owczarek alzacki, ciemny z podpalaną mordką i takimiż łapami. Psocił i figlował bez końca, ulubioną zabawą było rozszarpywanie poduszek i wygryzanie dziur w rękawach swetrów. Kiedy troszkę podrósł, urządzał polowania na kurczęta i małe indyczki, co niestety nie znajdowało uznania u gospodyni. Był karcony, czasami dostawał nawet w skórę, lecz nie rezygnował ze swych myśliwskich pasji. Za karę został uwiązany przy budzie, co jak sądzę, było dla niego hańbą na rasowym honorze. Od tej chwili stracił ochotę do zabaw, stał się agresywny i chyba przestał kochać swych właścicieli. Nocą spuszczano go z łańcucha, by pilnował obejścia i trzeba przyznać, że znakomicie wywiązywał się ze swych obowiązków. Wiele razy przychodzili poszkodowani przypadkowi przechodnie z poszarpanymi spodniami, żądając rekompensaty strat i strasząc sądem. Barry brał wtedy odwet za łańcuch i budę, dziadkowie musieli płacić i w końcu znowu dostawał lanie.

Był niezwykle inteligentny. Wpuszczał do swej budy kury, a kiedy zniosły jajka, zjadał je ze smakiem, pewno dlatego miał piękną, błyszczącą sierść. Nie pozwalał się zbliżać do siebie byle komu, pewne względy miała u niego babcia, bo go karmiła, no i ja, bo byłam dzieckiem. Pozostali domownicy i goście czuli przed nim respekt. Myślę, że był nieszczęśliwy, arystokratyczne, szlachetne pochodzenie i rola podwórzowego burka nie dały się pogodzić. Czasami zachowywał się dziwnie. Nie poznawał najbliższych, warczał, a zdarzało się, że nocą wył do księżyca. To był psi bunt, tak płakała jego dusza. Bywało, że ruszał w świat, nie było go kilka dni, wracał brudny i zmęczony, ale w jego oczach było tyle szczęścia, bo zasmakował wolności. Potem na jakiś czas godził się ze swym losem, aż do następnej ucieczki. Jednak zawsze wracał, dom nad rzeką był także jego domem.

Gdy śmierć zabrała dziadka, Barry został oddany, jak inne zwierzęta, nowemu właścicielowi. Na zawsze zapamiętałam tę chwilę - gospodarz zabrał konia i wóz. Barry, uwiązany na łańcuchu biegł za wozem. Odwracał się co chwila, a w jego oczach były łzy. Płakałam nad nim i nad sobą, że nie mogę go zabrać. Moje pożegnanie z tym miejscem odbyło się właśnie wtedy. Dziś próbuję odnaleźć tamten czas w oczach innego psa, równie mądrego i kochanego, dla którego nasz dom stał się najwspanialszą na świecie budą.

Barry podobno wracał do młyna wielokrotnie. Nowy młynarz znajdował go rankiem na schodach pod drzwiami. Wierzę, ze teraz biega swobodnie po niebieskich łąkach i nikt już go nie przywiązuje do budy. Może czasami wspomina swą małą przyjaciółkę ze szczenięcych lat, która bardzo cieszyła się, gdy rozszarpał kolejną poduszkę i w pokoju, w środku lata zrobiła się śnieżna zamieć.

  • /wiersze-i-kwiaty/254-tarkowska-aleksandra/1119-proza-ciocia-janka
  • /wiersze-i-kwiaty/254-tarkowska-aleksandra/1117-proza-wielkanoc