HISTORIA KOŁEM SIĘ TOCZY (27) - Późne powroty Andiego

 

Krąg moich znajomych z czasem robił się coraz większy, niejedną znajomość czy przyjaźń prawdopodobnie „zawdzięczam" chorobom. „Nasi" lekarze, pisząc artykuły, korzystali często z materiałów zagranicznych, do tego była potrzebna znajomość języka, coraz więcej ludzi uczyło się angielskiego. Zaczęłam udzielać konwersacji, także z języka niemieckiego. Nasi znajomi tworzyli dziwną mieszankę, z jednej strony „poważni" prawnicy i lekarze, z drugiej dziennikarze i zwariowani artyści.

Przyjaźniłam się z Marią, była moją sąsiadką, została w Polsce, żeby opiekować się starą matką. Jej brat wrócił (nie mówiło się skąd - w 1956 roku) bardzo zniszczony i wyjechał do Anglii. Umówili się, że Maria zajmie się matką, a brat będzie dbał o ich utrzymanie. Marysi nie brakowało ptasiego mleka. Co dwa tygodnie regularnie nadchodziły paczki. Byłam pełna podziwu, zwłaszcza że nie były to „tylko" artykuły pierwszej potrzeby, ale też prawdziwe luksusy. Marysia była Żydówką, o czym dowiedziałam się zupełnie przypadkowo po śmierci jej matki. Wtedy nie rozumiałam, dlaczego nie wcześniej. Dla mnie nie miało to żadnego znaczenia, Marysia była przeuroczą i bardzo uczynną kobietą, pełną humoru. Nasza przyjaźń wiele dla mnie znaczyła.

- Marysiu, dziękuję ci za słowa otuchy, za wszystko, za to, że byłaś.

NADCHODZIŁY listy z zagranicy, ale niechętnie odpisywałam. Przeszkadzało mi, że listy są czytane, więc wiele korespondencyjnych przyjaźni umarło śmiercią naturalną. Dzisiaj żałuję, ale co zrobić? Andi pracował bardzo dużo, niestety, bardzo często przychodził do domu pijany. Przestał pracować w klubie i pracował jako wolny strzelec dla wielu gazet w Polsce i za granicą. Jego późne powroty doprowadzały mnie do szału, za każdym razem bałam się, że może mu się coś przytrafić, nie mogłam spać po nocach, odpowiednie do tego były moje mowy przywitalne. Dzieci często budziły się po nocach, co mnie jeszcze bardziej wyprowadzało z równowagi. Diabelski krąg się zamyka.

Coraz częściej przyjeżdżali dziennikarze z zagranicy. Często gościliśmy ich u nas w domu, toczyły się niekończące się dyskusje, staraliśmy się z mężem tłumaczyć tak, żeby nikt nie miał potem trudności, nie zawsze było łatwo, niektóre pytania były kłopotliwe. Kiedyś odwoziłam taksówką amerykańskiego dziennikarza do hotelu. Wysiadając, wcisnął mi plik dolarów z prośbą, żeby mu zamienić na złotówki. Z zamianą nie było problemu, przed Peweksem (sklep, w którym się płaciło dolarami albo tzw. bonami), jak się dwie minuty postało, zawsze ktoś podszedł, przeważnie proponowali dolary, ale kupowali je też - oczywiście nielegalnie. Problem był tylko, jak dyskretnie dostarczyć złotówki dziennikarzowi, i to podwójnie dyskretnie, nie chciałam, żeby Andi o tym wiedział, umarłby ze strachu.

W nocy po cichu wymknęłam się z domu, wskoczyłam szybko do taksówki, w której siedział zaprzyjaźniony dziennikarz. W trakcie przejażdżki wcisnęłam mu do kieszeni pieniądze - nie chcę wiedzieć, co sobie myślał taksówkarz.

Z biegiem czasu zaczęli do Polski przyjeżdżać turyści, dzwoniono wtedy do nas z hotelu i oprowadzaliśmy po mieście wycieczki, czasami osoby prywatne. Czasami jechaliśmy do Wieliczki i Oświęcimia. Było to męczące, trzeba było uważać na każde powiedziane słowo, nigdy nie wiedzieliśmy, czy wśród turystów nie ma kogoś z UB. Kiedy indziej gościliśmy dziennikarza z Niemiec Zachodnich, rozwinęła się gorąca dyskusja. Pan oczywiście komunista z przekonania, ale - że tak powiem - „niepraktykujący", trzepał z rękawa teoriami, a mnie coraz bardziej diabli brali. Teoretycznie to wszystko bardzo dobrze wyglądało, ale łatwiej być przekonanym komunistą na „Zachodzie" w dobrobycie, czy też jako turysta w „prawdziwym" komunistycznym państwie, mieszkając w hotelach spreparowanych dla turystów płacących dewizami. Z perspektywy czasu nie mogę mu brać za złe - jako turyście, który jeszcze do tego dolary wymienił na czarnym rynku i wszystko było dla niego TAKIE TANIE! W hotelu nie brakowało mu niczego, szyneczka, masełko - skąd miał niby wiedzieć, że dla nas były to rarytasy, prawie nie do zdobycia.

Andi mnie wywlókł do korytarza i uciszył, w drodze do hotelu dziennikarz podobno powiedział do mojego męża, że nie pasuję do „nich" z moimi przekonaniami. Uśmialiśmy się serdecznie, ale mieliśmy trochę stracha, że na nas nada.

Często pomagałam w tłumaczeniach, poznawałam coraz więcej lekarzy, bo ci byli głównie zainteresowani literaturą zagraniczną, wiele przyjaźni przetrwało aż do śmierci. Andi rzadko bywał w domu, zarabiał teraz bardzo dobrze, a że był bardzo hojny i chętnie zapraszał, krąg jego przyjaciół rósł z dnia na dzień. Słynne były przyjęcia, na które jedzenie na półmiskach było przywożone z Hotelu Francuskiego. Przyjaźń z hotelem została swego czasu nawiązana z powodów czysto praktycznych, mieli telefaks, bez którego Andi nie mógł pracować, więc jakoś się z nimi dogadywał. Często pisał i wysyłał artykuły z hotelu, spędzając tam dzień i noc. Moje prośby i tłumaczenie, że zarabiamy nieregularnie i nie możemy na hurra przepuszczać pieniędzy, nie docierały do niego - ale jakoś zawsze dawaliśmy sobie radę. Był to okres, kiedy Andi bardzo często przychodził pijany. W nocy wył z bólu - jego głowa nie wytrzymywała eskapad. Koło czwartej zasypialiśmy. Dzieci były coraz bardziej znerwicowane, w końcu musiały wstać o siódmej. Często nie wytrzymywałam nerwowo, dochodziło do coraz bardziej agresywnych awantur. Byliśmy znanymi „gośćmi" pogotowia i dobrymi znajomymi milicji. Dziadzio ze względu na dzieci namawiał mnie do rozwodu, ale nie mogłam mu tego zrobić. Wszyscy w Krakowie szanowali Pana Prezesa Sądu, więc jak to będzie wyglądało, jak synowa opuści jego syna.

- Jakoś wytrzymamy, nie zrobię ci tego wstydu Dziadziu.

Z biegiem czasu coraz częściej przyjeżdżali prywatni goście z zagranicy do Krakowa. Hotel prawie zawsze proponował, że ma kogoś (czyli nas), kto może ich oprowadzić. Trasy były konkretnie określone: Stare Miasto, Wawel, Oświęcim, Wieliczka. Absolutnie były zabronione jakiekolwiek dyskusje polityczne czy też rozmowy na temat gospodarki, zaopatrzenia w sklepach itd. Wymagało to od nas olbrzymiej koncentracji, niektórzy ludzie byli uprzedzeni i nie pytali o nic, ale niektórzy nie dawali spokoju. Dla nas były to bardzo nieprzyjemne sytuacje, nie mogliśmy ryzykować, w końcu mógł to być równie dobrze ktoś podstawiony (zdarzało się). Były to prace „sezonowe", między jesienią a wiosną było dużo spokojniej.


PONIEWAŻ w ostatnim czasie ciągle było mi niedobrze, poszłam do lekarza. Okazało się, że jestem w ciąży. Postanowiłam na razie tę informację zachować dla siebie, ale wieczorem przy herbacie zwierzyłam się Dziadziowi. Myślałam, że się ucieszy, teść wstał od stołu, popatrzył na mnie i powiedział:

- Musisz usunąć, nie potrzebujemy więcej dzieci w tym domu!

W pierwszym momencie myślałam, że go nie zrozumiałam. Nie mogłam sobie wyobrazić, że ten łagodny człowiek bez zastanowienia podjął tak brutalną decyzję. Dzisiaj, po latach, rozumiem, ale wtedy? Spędziłam bezsenną noc, w głębi duszy musiałam mu przyznać rację. Na drugi dzień zwierzyłam się mężowi, spytał, ile pieniędzy potrzebuję - komentarz zbyteczny. Mnie nie pytał nikt o zdanie. Byłam rozczarowana, choć czego się właściwie spodziewałam?! Zadzwoniłam do Stefana, który wtedy jeszcze pracował w klinice położniczej jako docent. Spotkaliśmy się wieczorem i wreszcie ktoś znalazł chwilę czasu, żeby ze mną porozmawiać. Stefan znał moją sytuację, mimo wszystko byłam zdziwiona, że też popiera „naszą" decyzję. Nie było to proste, ale Stefan zorganizował wszystko.


PO zabiegu wyszłam ze szpitala otumaniona, okazało się, że nie wzięłam ze sobą pieniędzy na taksówkę, zadzwoniłam po moją przyjaciółkę Krystynę. Krystyna z mężem mieli prywatny interes, co w owych czasach było rzadkością. Krystyna mimo nawału pracy przyjechała po mnie i zawiozła do domu. Nie czułam się dobrze, moja mała Krystynka pościeliła mi łóżko, zrobiła herbatę i zajęła się Gosią, martwiła się bardzo, a ja nie mogłam jej wytłumaczyć, co mi jest. Na drugi dzień wpadła Żuła z kawałkiem kury „pod pachą", kazała mi leżeć i poszła do kuchni gotować. Psychicznie byłam załamana, gdzieś w głębi duszy mówiłam sobie, że przecież to dziecko też by się jakoś wyżywiło, ale jak to się ładnie mówi, nie byłam na „swoim", mieszkałam u teścia, a ani on, ani mój maż nie chcieli więcej dzieci. Mimo wszystko żałowałam decyzji. Dwa dni po zabiegu przyjechał Andi i lapidarnie spytał:

- Byłaś u Stefana?

W tym momencie coś się we mnie załamało, jak można być tak bez serca? Patrzyłam na Andiego i pytałam siebie - jak mogłaś kiedykolwiek pokochać tego mężczyznę? Alkohol bardzo go zmienił. Teść nigdy więcej nie rozmawiał ze mną na ten temat, coraz częściej chodził na grób żony. Stawał się coraz bardziej małomówny, nerwobóle dawały mu w kość, chodziliśmy do lekarzy, ale skutek był mizerny. Często widziałam, że Dziadzio nie śpi, światło paliło się czasami do rana. W nocy budził mnie kaszel.

Zbliżały się imieniny mojego męża, ale Dziadzio, który lubił tego rodzaju „imprezy", stawał się coraz bardziej markotny. Przyjęcie jakoś przetrwał, ale rano miał gorączkę. Zważywszy, że bardzo dużo kaszlał w ostatnim czasie, postanowiliśmy skonsultować się z jego przyjacielem z czasów studiów, który był specjalistą od chorób płucnych. Lekarz przeprowadził szereg badań, niestety, diagnoza była druzgocąca - otwarta gruźlica. Byłam zrozpaczona, nie bardzo sobie wyobrażałam, jak zorganizować życie domowe, tak żeby dzieci były jak najmniej zagrożone, w końcu mieliśmy jedną kuchnię i jedną łazienkę. Dzieci były małe, Krysia miała 11 lat, Gosia 5. Lekarz proponował, żeby przyjąć kogoś do opieki nad teściem, ale po pierwsze, nie chciałam, żeby ktoś obcy się nim opiekował, po drugie, nie było proste kogoś znaleźć, strona finansowa też grała rolę. Ewentualną kandydatką byłaby Marynia, ale bała się panicznie, że się zarazi, nie przychodziła nawet w odwiedziny, od czasu do czasu upiekła placek i podawała go w „pośpiechu". Teść na razie nie wiedział o niczym, ale trzeba było mu powiedzieć, jak się rzeczy mają - tylko jak? Myślałam, że Andi przejmie to na siebie, ale zniknął na wszelki wypadek, a Dziadzio ciągle mnie pytał, czy lekarz już dzwonił i co mu jest. Nie ma rady, trzeba powiedzieć. Diaanoze orzviał niespodziewanie spokojnie, miał tylko jedną prośbę - żeby go nie oddawać do szpitala, chciał umrzeć w tym samym łóżku, co jego ukochana żona - musiałam przyrzec. Próbowałam Krysi wytłumaczyć, że Dziadzio ma zakaźną chorobę, pilnowała wprawdzie, żeby Gosia nie wchodziła do teścia, za to sama wykorzystywała każdy moment mojej nieuwagi, żeby spędzić czas z ukochanym Dziadziem. Okresy, kiedy teść czuł się w miarę dobrze i wydawałoby się, że wszystko będzie dobrze, przeplatały się z okresami, kiedy gorączkował, kaszlał, nie spał po nocach.


Cdn.


ANSELMA GŁOWACZ. „HISTORIA KOŁEM SIĘ TOCZY". Wydawnictwo Poligraf, Brzezia Łąka.

Książka do nabycia m.in. w księgarniach sieci Empik lub w wydawnictwie: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

  • /pisane-noc/462-historia-koem-si-toczy/3339-hostoria-koem-si-toczy-28-zabawa-si-skoczya
  • /pisane-noc/462-historia-koem-si-toczy/3310-historia-koem-si-toczy-26-jad-gocie-jad