Słodkie sny

 

 

Najpierw postanawiam w ogóle nie wstawać z łóżka, dopóki nie będę mogła chodzić bez upadania, i nie otwierać oczu, dopóki nie będę widziała. Żadnych wyjątków. No, może tylko jeden.
- Kenny? Muszę iść do łazienki. Zaprowadzisz mnie? - proszę.

Kiedy idziemy, Kenny podtrzymuje mnie w pasie. Nasze pokoje stały się raptem niebezpieczne tak jakby ściany, podłoga i sufit sprzysięgły się przeciwko mnie. Łapię się gałki drzwi dla równowagi, lecz ta nagle ustępuje. Lecę do przodu. Kenny łapie mnie wpół.
- Przepraszam, kochanie. Chciałem ci pomóc otworzyć drzwi. Zapukaj, kiedy będziesz gotowa.

Po chwili pukam do drzwi, a kiedy Kenny otwiera, wali mnie nimi w głowę. Zapomniałam, że otwierają się do środka, choć przecież wchodziłam nimi przed chwilą.
- Zaprowadź mnie do sypialni. Jestem wycieńczona, jak gdybym pokonała 15 kilometrów, a nie kilka kroków.

Już w łóżku otwieram oczy, by się przyjrzeć sobie. Przesuwam wolno ręką przed nosem.

Nic.

Patrzę w stronę nóg, dotykam kolan, przyciskam je do brzucha.

Wszyscy mnie widzą, ale ja nie mogę ich widzieć. Ani nawet siebie. Nie tak wyobrażałam sobie ślepotę. Resztę dnia spędzam w łóżku. Tej nocy zapadam w głęboki sen.

Nazajutrz budzą mnie typowe poranne hałasy - prysznic Kenny'ego, daleki dzwonek telefonu, "do widzenia" rzucone przez Kelsey przed wyjściem do przedszkola, odgłos samochodu opuszczającego nasz podjazd.

Kenny siedzi na łóżku i delikatnie potrząsa mnie za ramię.
- Jackie, spójrz na mnie.

Odwracam się w kierunku jego głosu. Mrugam i widzę szarą przestrzeń, w której musi się znajdować mój mąż. Zupełnie jakbym nagle natrafiła na stalową ścianę. Odruchowo cofam głowę przed tą nieprzeniknioną szarością.
- Jackie, twoja rodzina cię kocha. Oni chcą ciebie odwiedzić. Musimy to jakoś zaplanować.
- Nie.

Tego jednego jestem pewna.
- Nie chcę, żeby mnie ktokolwiek oglądał, skoro ja nie mogę nikogo widzieć. Powiedz im, że porozmawiam z nimi przez telefon.

Chyba powinnam sobie kupić taki telefon z wielkimi, powiększonymi cyframi.
- Na razie - mówi Kenny - skorzystaj z tego telefonu.

Kładzie mi rękę na słuchawce. Próbuję zacisnąć na niej palce, ale strącam ją tylko z łóżka.
- Przepraszam - mówię. - Taka ze mnie niezdara.
- Nie przejmuj się. Kiedy zorganizujemy ci odpowiedni aparat, poradzisz sobie ze wszystkim.

Wiem, że Kenny wychodzi z siebie, żeby mi dodać otuchy.
- Będziesz mogła dzwonić, do kogo zechcesz, nawet robić zakupy. Będziesz zamawiała z tych katalogów, które tak lubisz oglądać.
- Kenny, ja nie mogę czytać. Chwila milczenia.
- Zdobędę ci książki na kasetach. Kiedy załatwię ten telefon, kupię ci magnetofon. Jeżeli będziesz chciała coś zapisać, na przykład pytanie do lekarza, będziesz je mogła podyktować.

Wiem, że to prawda. Jestem mu wdzięczna, że myśli o wszystkim naprzód.

Bardzo się przykładam. W ciągu tygodnia opanowuję teren poza naszą sypialnią. Liczę kroki. Z łóżka do łazienki - jedenaście kroków. Już pamiętam, że drzwi otwierają się do środka.

Wiem, że do pokoju Kelsey są 22 kroki, skręcić w prawo, potem trzy kroki. Gałka w prawo. Sześć kroków do jej łóżka.

Poruszając się, bezwiednie wyciągam ręce na boki jak skrzydła, palcami dotykam ścian dla równowagi.

Przeszło dwa tygodnie po utracie wzroku znów jadę do tamtego specjalisty. To moje pierwsze wyjście z domu. Lekarz potwierdza, że utraciłam widzenie w obu oczach, ale twierdzi, że nadal ma nadzieję. Już biorę prednison, steryd, żeby zmniejszyć obrzmienie nerwu wzrokowego. Lekarz chciałby podwyższyć dawkę. Rzecz w tym, że skutki uboczne mogą być "nieprzyjemne".

W moim przypadku oznacza to zatrzymywanie wody. W efekcie strasznie mi puchną nadgarstki i kostki nóg. Pewnie dlatego wciąż się potykam. Do tego dochodzi huśtawka emocjonalna. Na przemian płaczę i śmieję się w najbardziej niestosownych chwilach. Bywa, że cierpką uwagą przerywam Kelsey w pół zdania.

Skarżę się na to specjaliście. Rozmawiamy, czy mogłyby mi pomóc środki antydepresyjne. Są to jednak dość silne leki, a nie chciałabym stać się chodzącą apteką.

- Jackie, może powinniśmy przynajmniej wziąć receptę na tabletki nasenne - wtrąca Kenny.

Biedny Kenny. To jemu przydałyby się te tabletki. Prednison trzyma mnie - a więc i jego - do późna w nocy. Kiedy w końcu zasypiam, krzyczę przez sen, macham rękami i nogami. Kenny musi trzymać mnie z całej siły, żebym nie spadła z łóżka.
- Czy gdybym zaczęła brać środki nasenne, przestałabym śnić? - pytam lekarza.
- Niewykluczone. A co, męczą panią koszmary? - pyta.
- Właściwie to nie. Ale nachodzą mnie smutne wspomnienia.
- Skarżyli mi się na to i inni pacjenci, którzy nagle stracili wzrok - odpowiada lekarz. - Często narzekają, że muszą walczyć z przykrymi wspomnieniami. Jakie to jest niesprawiedliwe. W takich chwilach powinny powracać tylko te najmilsze wspomnienia - sama śmietanka.

Po namyśle decyduję, że nie chcę zrezygnować ze snów. Tyle w nich żywych kolorów.

Tamtej nocy zamykam oczy i usiłuję zasnąć, zdecydowana skierować wyobraźnię ku przyszłości pełnej nadziei. Wciąż jednak oglądam się za siebie.

W takich chwilach powinny powracać tylko te najmilsze wspomnienia - sama śmietanka. No właśnie, postanawiam.

I w ten sposób wracam do wspomnień o moim bracie. Tak słodkim w swojej niewinności.




Przegląd Reader's Digest 1998
Tłumaczenie: Anna Kołyszko


  • /pisane-noc/279-moje-magiczne-szkieko/1270-idealny-wiek
  • /pisane-noc/279-moje-magiczne-szkieko/1268-ostatnie-obrazy