Dama polskiej estrady (Sława Przybylska)

 

Nagrała wiele przebojów. Popularna, lubiana. Wielka artystka, choć małej postury. Sławę zdobyła dzięki piosence "Pamiętasz, była jesień", skomponowanej przez Lucjana Kaszyckiego do filmu Wojciecha Hasa "Pożegnania". Koncertowała bodaj we wszystkich krajach Europy. Zagrała w wielu spektaklach teatralnych, występowała również u boku polskich Żydów. Niestety, przez ostatnie kilkanaście lat jakby zapomniana przez media. Nie oznacza to jednak, że przestała występować. Wciąż jest aktywna, wciąż śpiewa.

Trudno się z nią spotkać. Ciągle gdzieś podróżuje. Albo występuje, albo wypoczywa. Boże Narodzenie i Nowy Rok w Hiszpanii, marzec - w Kołobrzegu, czerwiec - grecka wyspa Zakynthos. - Jeździmy z mężem tam, gdzie mamy przyjaciół - mówi.

Spotykamy się w kawiarni w Otwocku. Mieszka nieopodal, od dziesięciu lat. Na początku plotkujemy o Warszawie. Jak się zmieniła, czy da się w niej żyć. - W stolicy dominują teraz banki i sklepy, sklepy i banki. Coraz mniej prawdziwych kawiarni. Odwiedzamy stolicę, ale wolę Otwock. Tu jest piękny pejzaż, a dookoła sosny. Pory roku mam pod ręką.

Urodziła się w Międzyrzecu Podlaskim. Szkołę podstawową ukończyła w rodzinnym mieście, zaś gimnazjum, w czasie okupacji, w Krzeszowicach koło Krakowa. Potem wyjechała do Warszawy, gdzie mieszkała jej siostra, l została.

Rozpoczęła naukę w Liceum Sztuk Plastycznych. Jednocześnie chodziła do szkoły muzycznej. - Robiłam to, co lubię - stwierdza. - Pociągało mnie rysowanie i rzeźba, ale wiedziałam, że jestem muzykalna. W rodzinnym domu wszyscy śpiewali, mama i ojciec pieśni religijne, a dwie starsze siostry sentymentalne tanga. Byłam zakompleksiona i nieśmiała, a każdy komplement był dla mnie wstrząsem. Kiedyś podczas próby chóru kościelnego bezwiednie włączyłam się z drugim głosem, a organista wobec całego chóru powiedział: "Tak trzeba śpiewać, jak ta mała". Może dlatego wybrałam szkołę muzyczną.

Po maturze nieoczekiwanie rozpoczęła studia na Wydziale Handlu Zagranicznego w Szkole Głównej Służby Zagranicznej. Wciąż jednak śpiewała, utworzyła trio wokalne "Syrenki", prowadziła chór. Za namową koleżanki trafiła do słynnego STS, a następnie do kabaretu "Stodoła". - To było magiczne miejsce, znakomita atmosfera stworzona przez reżysera Jana Bińczyckiego i bardzo dobre programy ze słynnym "Królem Ubu na czele.

W 1957 roku zwyciężyła w konkursie Polskiego Radia dla piosenkarzy amatorów. Za nią były Hanna Rek i Halina Kunicka. Rok później uczestniczyła w podobnej imprezie organizowanej przez telewizję. Tam także zwyciężyła.

Jako laureatka konkursu radiowego trafiła do dwuletniego Studium Piosenki przy PR. - Tam uczyłam się emisji głosu, interpretacji piosenek pod okiem wybitnych artystów, Hanny Skarżanki, Alicji Swiderskiej, Aleksandra Bardiniego, Jerzego Abratowskiego.

Pierwsze nagrania radiowe i płytowe przedwojennych piosenek przyniosły jej wielki sukces. Potem był "Teatrzyk Piosenki" w hotelu Bristol pod reżyserskim okiem Adama Hanuszkiewicza. I tak zaczęła się jej wielka kariera, z przysłowiową kropką nad "i", którą był utwór "Pamiętasz, była jesień".

W latach 1958-1961 piosenki Sławy Przybylskiej pojawiały się w filmach: "Popiół i diament", "Zezowate szczęście", "Niewinni czarodzieje", "Pożegnania", "Rozstanie".

W roku 1960 wystąpiła jako pierwsza polska piosenkarka

z własnym recitalem.

Na pierwszym festiwalu w Sopocie zdobyła drugie miejsce za piosenkę "Kuglarze". Publiczność ją uwielbiała. Koncertowała w kraju i za granicą. Występowała na wielu festiwalach. Przez wiele lat współpracowała z Teatrem Stara Prochownia, była aktorką i piosenkarką Teatru na Targówku w Warszawie. Zagrała w wielu spektaklach teatralnych, m.in.: "Toast weselny", "Bukiecik alpejskich fiołków", "Ballada o miłości zagrożonej", występowała również u boku polskich Żydów. W jej repertuarze znalazły się piosenki żydowskie po hebrajsku i w jidysz. Nigdy nie ukrywała fascynacji kulturą tego narodu.

- Wychowywałam się miejscowości, gdzie większość stanowili Żydzi. Moi rodzice utrzymywali z nimi bardzo dobre kontakty. Widziałam, jak mordowali ich hitlerowcy. To wszystko we mnie pozostało. Musiałam coś z tym zrobić. Postanowiłam śpiewać żydowskie pieśni i piosenki, by budować swoisty "Pomnik Pamięci". Czynię to od 1960 roku.

Nie znała jednak ani żydowskich piosenek, ani też języka. Za sprawą prof. Michała Friedmana i Szymona Szurmieja nauczyła się języka hebrajskiego i jidysz. Dzięki temu mogła wykonywać piosenki żydowskie w oryginale.

- Zaczęłam od recitalu, potem nagrałam płytę. Od początku fascynowała mnie nie tylko piosenka żydowska, pełna słowiańskiej nostalgii i biblijnej mądrości, ale także dzieje narodu i kultury. To ciągle jest dla mnie wielka, pociągająca tajemnica.

Pierwszy raz na koncert do Izraela pojechała w 1963 roku. Potem była tam dziesięciokrotnie. Ale wcześniej wycofano z rynku jej płytę, na której była piosenka "Ojczyzny mamy dwie". - Dopatrywano się w niej syjonizmu. Spowodowało to jednak, że miała przerwę w żydowskim repertuarze. Ale śpiewała inne piosenki. Estradowe życie toczyło się dalej.

Po 13 grudnia 1981 roku nie było co robić, nie było koncertów. Występowała zatem za granicą. Kiedy w 1987 roku okradzione jej mieszkanie na stołecznej Saskiej Kępie, postanowiła wraz z mężem przenieść się do Szczawnicy. Budowa domu trwała dwa lata i w 1990 roku porzucili Warszawę.

W Szczawnicy prowadzili dom otwarty. Taki prywatny dom kultury. Jej pomysłem był Ogólnopolski Turniej Recytatorski "Od Mickiewicza po Miłosza". - Mieliśmy wielu przyjaciół wśród aktorów i ludzi pióra, którzy chętnie przyjeżdżali do nas, spotykając się z młodzieżą, mieszkańcami i kuracjuszami.

Co ciekawe, po latach medialnej ciszy, od chwili, kiedy osiedliła się w Szczawnicy, wzrosło zainteresowanie jej osobą. Wywiady, programy, relacje, Andrzej Titkow zrealizował nawet film o pierwszym turnieju poetyckim. Chętnie sama śpiewała. Sporo też koncertowała, ale nie w kraju, lecz za granicą. W Polsce najczęściej pojawiała się w Krakowie na festiwalach żydówskich. Wciąż miała swoją publiczność, która wspaniale przyjmowała jej repertuar.

- Nie było w moim życiu takiego momentu, abym się nudziła i nie wiedziała, co robić. Nie przeszkadzało mi to, że nie byłam zapraszana do TVP czy do radia. Śpiewałam już wiele lat i

nie miałam poczucia krzywdy.

Najważniejsza dla mnie była publiczność.

40-lecie swojej pracy artystycznej, w 1997 roku, świętowała w rodzinnym Międzyrzeczu Podlaskim. W tym czasie wyprowadziła się ze Szczawnicy, ale nie wróciła już do stolicy, lecz zamieszkała w Otwocku.

Prowadzi bardzo higieniczny tryb życia. Jeździ rowerem, nie pali, pije wyłącznie czerwone wino, nie posiada telewizora ani komputera. Nie wysyła i nie odbiera SMS-ów. Preferuje kontakty osobiste i listy pisane ręcznie.

Dwa lata temu rozpoczęła inaugurację jubileuszu 50-lecia. W ciągu roku "wyśpiewała" ponad 40 recitali, w tym w Kanadzie i Izraelu, pojawiła się także na estradzie sopockiej Opery Leśnej w koncercie Top Trendy. Nie ukrywa, że miała obawy, jak przyjmie ją młodzież. - I choć powitano mnie entuzjastyczną owacją, to ciągle się bałam. A po występie poczułam ulgę. I satysfakcję.

Najczęściej występuje w kameralnych salach. To lubi najbardziej. Ostatnio często koncertuje również w kościołach z programem "Modlitwy poetów". To także tytuł nowej płyty z wierszami Jana Kochanowskiego, Juliusza Słowackiego, Jana Twardowskiego, Karola Wojtyły...

Wciąż śpiewa po żydowsku. Czuje się bardzo związana z tą kulturą. Od lat działa na rzecz pojednania i porozumienia polsko-żydowskiego. Kilka lat temu uczestniczyła np. w uroczystościach w Jedwabnem, ale prywatnie. - Chciałam w ten sposób oddać hołd wszystkim Żydom zamordowanym w moim miasteczku.

Próbowała założyć fundację na rzecz uratowania cmentarza żydowskiego w Międzyrzeczu, ale nie udało się. - Niestety, nie powiodło mi się to zarówno w czasach PRL, jak i w Rzeczypospolitej. Widocznie potrzeba jeszcze trochę czasu, aby zarówno władze, jak i elita zdobyły się na odkłamanie historii miasta. Życie w zakłamanej historii nie wróży nic dobrego.

Nie ma swojego menedżera. Nie planuje zatem swoich występów. Ale wciąż koncertuje. Ostatni, jubileuszowy okres był bardzo pracowity. - Ten czas przyniósł mi wiele satysfakcji - podkreśla.

W dalszym ciągu otrzymuje sporą porcję korespondencji. Na większość odpisuje. Z pięćdziesięciu lat śpiewania zebrało się ponad 6 tyś. listów. - To piękne i wzruszające świadectwo moich kontaktów ze słuchaczami. Mój mąż przygotowuje właśnie do wydania pierwszy tom "Listów do Sławy", obejmujący lata 1958-1965. To przejmująca lektura.

Kocha podróże, głównie te połączone z koncertami. Uwielbia uczyć się nowych języków. Do każdego wyjazdu solidnie się przygotowuje. Marzy jeszcze o podróży do Peru i Chin, aby wspiąć się na Machu Picchu i przespacerować się po chińskim murze. Świątynie Majów w Chichen Itza, Kanał Panamski i plantacje bananów w Kostaryce już widziała.


TOMASZ GAWIŃSKI

 

Żródło tekstu

ANGORA nr 26 (29 czerwca 2008)

Drukuj