Czy żyliście już kiedyś wcześniej?

 

      Czy zdarzyło się wam kiedyś mieć wrażenie, że byliście już dawniej w tym miejscu lub mieście, chociaż świetnie wiecie, że jesteście tu po raz pierwszy? „Skądś" jednak po prostu ten budynek, zdjęcie, obraz, umeblowanie czy okolica są wam znane, ale nie wiecie skąd!

      Czy zdarzyło się wam kiedyś mieć wrażenie, że byliście już dawniej w tym miejscu lub mieście, chociaż świetnie wiecie, że jesteście tu po raz pierwszy? „Skądś" jednak po prostu ten budynek, zdjęcie, obraz, umeblowanie czy okolica są wam znane, ale nie .wiecie skąd! Ileż to razy nie wiadomo dlaczego ożywialiście się oglądając jakiś egzotyczny lub stary kostium, instrument lub przedmiot? Czy zdarzyło się wam dostać „gęsiej skórki" słuchając po raz pierwszy jakiejś melodii lub wiersza z dawnych wieków? Czy zapytywaliście się kiedyś, dlaczego lubicie dźwięk fortepianu, choć nie umiecie na nim grać? Dlaczego boicie się ostrych przedmiotów? Dlaczego w nocy wstajecie trzy razy, żeby sprawdzić, czy drzwi są zamknięte, zgaszony gaz, wygaszone ognisko? Dlaczego źle się czujecie w małym pomieszczeniu, na przykład w windzie? Może przypomina wam celę więzienną, w której być może spędziliście część waszego poprzedniego życia? Czy unikacie ostrych przedmiotów dlatego, że były przyczyną waszej śmierci w poprzednim życiu? Czy strach przed ogniem nie jest wynikiem poprzedniego spalenia?

      Jeżeli nie wpadacie w takie stany, nie macie takich odczuć, możecie być spokojni — jesteście na tym świecie po raz pierwszy! A jest to, drogi czytelniku, jak twierdzą, bardzo niebezpieczne! Gdyż teraz właśnie macie pełne szansę „wpaść w długi" i rozpocząć swój cykl powracania do życia! Jeżeli nieco lepiej i mądrzej spojrzycie na życie jako takie, czy nie wydaje się wam, że jest to w zasadzie wielka kara? Czyż nie jest pełne najwymyślniejszych pułapek, pokus, ryzyka, wątpliwości, rozterek, strachu, ciągłej walki o sukces, żywność, pozycję, pieniądze, prestiż i wiele innych rzeczy wynikających z niskich lub wzniosłych pobudek?

      Jan Vlatko urodził się w 1943 r. w małej mieścinie w Czechosłowacji. W czasie wojny i potem mieszkał z matką na wsi, u jej rodziców. Do szkoły poszedł mając lat siedem i tam okazało się, że ma wybitny talent do rysowania. Ale inne dzieci rysowały drzewa, krowy, domy, kwiaty, a Jan rysował wyłącznie wnętrza pałacowe. Był to w dodatku pałac o rokokowych wnętrzach. Były tam wspaniale ozdobione ściany i sufity, wysokie francuskie drzwi i okna, chińskie żyrandole i lustra w pozłacanych ramach. Na niektórych rysunkach znajdowała się dziewczyna w przepysznej krynolinie.

      Zaskoczony nauczyciel odłożył rysunki Jana i po jednej z wywiadówek pokazał je matce chłopca. Interesowało go, gdzie Jan widział ten pałac, czy to ona zabrała go do miasta, gdzie zwiedził taki pałac? Kobieta sama była zdumiona, przez cały czas myślała, że malec widział to w szkole. W domu także ciągle rysował pałace i jakąś dziewczynę w starym kostiumie.

      Ależ niemożliwe, zdenerwował się nauczyciel, musiał to gdzieś zobaczyć, bo skąd mógłby tak dokładnie rysować detale! Był to logiczny wniosek, ale na wyjaśnienie tej tajemnicy trzeba było poczekać trzydzieści lat!

      Po ukończeniu ośmioletniej szkoły Jan został na wsi i pracował w spółdzielni jako traktorzysta. Brak pieniędzy nie pozwolił mu kontynuować nauki. Najbardziej ubolewał nad tym stary nauczyciel, gdyż obecnie młodzieniec rysował swoje pałace z precyzją godną architekta. Cały swój wolny czas Jan spędzał głównie w domu robiąc szkice lub czytając książki, które opisywały życie i obyczaje sprzed stu lat? Dziewczyna, początkowo o niewyraźnych rysach, teraz miała już wyraźne oblicze, jakby rysował ją wytrawny portrecista. Była to szczupła blondynka, o białej skórze, zawsze w błękitnej głęboko wydekoltowanej krynolinie, z kokiem starannie zwiniętym na czubku zgrabnej główki. Miała na sobie skromną biżuterię, zawsze tę samą!

      Jan często jeździł do miasta i zwiedzał tamtejsze pałace i muzea. Oszołomiony spacerował po zabytkowych salach i chłonął widok bogato zdobionych pomieszczeń, ale wracał stamtąd z jakimś nieopisanym smutkiem. Kiedy spółdzielnia, w której pracował, zorganizowała w 1965 r. wycieczkę do sąsiedniej Austrii, Jan natychmiast zgłosił się do wyjazdu. Wiedział, że jest tam pełno starych pałaców i że będzie to dla niego wielka życiowa szansa. Nawet się nie domyślał jaka! Kiedy znaleźli się w słynnym pałacu Marii Teresy, przepięknej rokokowej budowli, młody człowiek myślał, że zemdleje ze wzruszenia! Z zapartym tchem przechodził kolejne sale patrząc na wspaniałe stiuki i bogate żyrandole, koledzy wciąż musieli go ponaglać i ciągnąć za sobą.

      Wkrótce jednak Jan zupełnie zgubił się w wielkim pałacu, a po pięknych komnatach chodził jak w transie. Nikogo nie słyszał i nie widział, pochłonięty oglądaniem sal i komnat. Tak znalazł się w sali balowej, w której znajdował się biały instrument podobny do pianina. Przy instrumencie siedziała młoda dziewczyna o delikatnej białej skórze, ubrana w przepyszną krynolinę z XVIII wieku i grała rzewną melodię z tamtych czasów. Jan już wcześniej zauważył, że wszyscy pracownicy muzeum są ubrani w kostiumy z epoki, prawdopodobnie ze względu na zwiedzających.

      Młody człowiek nie mógł ruszyć się z miejsca. Wpatrywał się w białą szyję dziewczyny i chłonął dźwięki, które słyszał po raz pierwszy w życiu, w tym życiu! Stał bez ruchu prawie godzinę. Dziewczyna skończyła grę, wstała i ukłoniła się głęboko, tak jak nakazywała etykieta w XVIII wieku. Tu spotkała spojrzenie Jana, który oniemiały nie miał siły nawet klaskać, tak jak inni obecni na koncercie turyści. Jego głębokie spojrzenie prawdopodobnie ją zawstydziło, gdyż nagle poczerwieniała i szybko się oddaliła. Wszyscy turyści opuścili salę, Jan pozostał. Stał jeszcze przez parę minut, wpatrując się w biały instrument, następnie skierował się ku niemu jak zahipnotyzowany. Usiadł na jeszcze ciepłym taborecie, patrzył chwilę na stare nuty, przerzucił kilka stron i zaczął cicho grać starego menueta z XVIII wieku. Początkowo śledził nuty, ale oczy zaszły mgłą. Kiedy po godzinie skończył grać, usłyszał za sobą ciche brawa. Potrząsnął głową i machinalnie odwrócił się na taborecie.

     — Brawo! Brawo! — chwalił go zachwycony starszy człowiek; obok niego stała dziewczyna, oboje wciąż jeszcze ubrani w kostiumy. Takiego muzykowania nie słyszały te stare mury na pewno przez sto lat! Skąd jesteś młody człowieku? Gdzie skończyłeś konserwatorium?

      — Konserwatorium? — popatrzył na piękną blondynkę ubraną w błękitną krynolinę z głębokim dekoltem i starannie uczesaną w kok! Myślał, że zemdleje od nie znanego mu dotychczas wewnętrznego napięcia. Po kilku minutach zaczął odpowiadać.

      Jan znał niemiecki, gdyż przez całe życie mieszkał na pograniczu, gdzie prawie wszyscy mówili tym językiem, a i jego dziadek był z pochodzenia Niemcem. W czasie spontanicznie nawiązanej rozmowy, Jan wyjaśnił, że jest wiejskim traktorzystą z Czechosłowacji. Nie chcieli w to wierzyć. Zwierzył im się nawet ze swego wrodzonego talentu do rysunków i miłości ku starej architekturze, zwłaszcza w stylu rokoko, ale nawet sobie samemu nie potrafił wyjaśnić, skąd nagle ten talent do muzyki, gdy nigdy wcześniej nie usiadł nawet do fortepianu!

      Kustosz muzeum, który prawdopodobnie domyślał się, o co chodzi, z łatwością namówił Jana, by pozostał w Wiedniu. Jan bez namysłu przystał. Odkąd matka zmarła, nic go nie wiązało ze starą wsią, a najmniej czerwony spółdzielczy traktor! Umówili się, że Jan zacznie pracować w pałacu jako pianista w zachodnim skrzydle obszernego obiektu. Całe życie nabrało innego sensu w ciągu kilku zaledwie godzin pobytu w Wiedniu.

      Jak się domyślacie, Jan w nowej pracy miał okazję do częstych spotkań z piękną jasnowłosą studentką konserwatorium, a spotykali się nie tylko w pracy. Młodzieniec przyznał się, że jeszcze nigdy nie miał dziewczyny, bo przez całe życie był wierny swojej „dziewczynie ze snu", pokazał jej też rysunki. Dziewczyna miała romantyczne usposobienie, uwielbiała starą architekturę i muzykę, młodzi szybko porozumieli się i odkryli, że nie mogą bez siebie żyć. Izabela, bo tak nazywała się dziewczyna, zaproponowała Janowi, aby poddali się hipnozie regresyjnej. Młody Czech wówczas pierwszy raz o tym usłyszał. Także stary kustosz przyznał, że podczas głębokiej hipnozy można będzie odkryć przyczynę niebywałych zdolności Jana tak muzycznych, jak plastycznych. U znanego wiedeńskiego psychoterapeuty w tym samym czasie odbyły się dwa seanse, ale młodzi byli całkowicie izolowani. Po porównaniu dokumentów i taśm psychiatra zaprosił oboje do gabinetu.

      Przypuszczenia dziewczyny sprawdziły się — żyli już kiedyś i to pod wspólnym dachem. Było to w Rosji pod koniec XVIII w. Jan był synem bogatego rosyjskiego magnata, mającego wiele posiadłości, m.in. wspaniały pałac w stylu rokoko. Niestety, w wieku lat dwunastu chłopiec przeszedł ciężką chorobę, w wyniku której był sparaliżowany od pasa w dół i przykuty do fotela. Choroba miała destrukcyjny wpływ na psychikę chłopca. Zamknął się w sobie i więcej nie opuszczał pałacu. Nie chciał się nikomu pokazywać, a gdy odwiedzali ich goście, służba szybko przenosiła go do własnego pokoju. Tak było do dnia, kiedy w ich pałacu pojawiła się młoda blondynka, jego rówieśnica. Była córką poległego na wojnie przyjaciela jego ojca, tak więc zamieszkała w pałacu wraz z matką. Młodzieniec pokochał ją, a ona jego. Żeby mu choć trochę umilić smutne życie, dziewczyna zaczęła uczyć go gry na kla-wikordzie. Młody człowiek wcześniej rozwinął swój talent do rysunków. Przywiązany do fotela szkicował ciągle sale i korytarze rodzinnego pałacu  i znajdujące  się  tam  obiekty.  Teraz  młoda dziewczyna rozwinęła w nim drugą namiętność — do muzyki. Prawdopodobnie, co wydaje się naturalne, chcąc olśnić ukochaną chłopak doprowadził swe umiejętności gry do wirtuozerii. I właśnie gdy zaczęli snuć plany o wspólnej przyszłości, bez względu na jego paraliż, gdyż pierwsza miłość nie zna przeszkód, młodzieniec zmarł nagle mając 22 lata. Jego narzeczona do końca swoich dni pozostała mu wierna. Nigdy nie wyszła za mąż, została przy jego starym ojcu, którego także pochowała. Umarła mając 56 lat, od zakażenia.

      Kiedy oba zapisy zostały porównane, łatwo można było stwierdzić, że chodzi o te same osoby. Każda z nich opowiedziała ze szczegółami swój los, wymieniła te same miejsca, te same nazwiska i wydarzenia. Co można z tego wydarzenia wywnioskować?

      Chodzi o charakterystyczny przypadek „ożywienia" nieszczęśliwie przeciętego życia dwojga młodych ludzi. Na skutek przedwczesnej śmierci narzeczonego młoda dziewczyna też przestała żyć aktywnie. Ci, którzy decydują o naszym losie z „tamtej strony", postąpili wspaniale. Przywrócili ich ponownie do życia w 150 lat później. Młody człowiek znalazł się w biednej czeskiej rodzinie (być może, żeby poznał i tę drugą stronę życia), a dziewczyna w skromnej rodzinie wiedeńskiego urzędnika bankowego. Wyglądało na to, że nie mogą się spotkać. Ale, jak mawiają znawcy, od przeznaczenia nie można uciec! Ponownie się spotkali w niezwykle prostych okolicznościach, z miejsca się „rozpoznali" i dzięki re-gresji potwierdzili to, co przez całe życie podświadomie odczuwali. Nie tylko przypomnienie przeszłego życia, ale i ich zdolności w tym życiu potwierdzają teorię reinkarnacji. Oboje mieli talent — on do rysunków, ona muzyczny. To, że Jan rysował tylko pałacowe wnętrza, było spowodowane tym, że większość „dawnego" życia spędził w murach ojcowskiego pałacu. Najbardziej zaskakującym szczegółem jest jego nagle ujawniony talent do gry na klawikor-dzie! Kiedy się znalazł w rokokowym pałacu i zobaczył młodą dziewczynę w błękitnej krynolinie, Jan podświadomie przypomniał sobie swoją przeszłość i nagle poczuł się „jak w domu". Nie zauważył turystów opuszczających sale i zamkniętych drzwi. Jak w transie usiadł do klawikordu i zaczął „automatycznie" grać dla swojej ukochanej melodię, którą być może ona najbardziej lubiła. Muzyka sprowadziła do sali kustosza i dziewczynę i tu doszło do ponownego „spotkania" młodych!

      A spotkali się mając dokładnie tyle samo lat, kiedy umarli: on fizycznie, ona duchowo! Ci, którzy zawiadują naszymi losami, wiedzieli, że muszą dać im jeszcze jedną szansę. Jan i Izabela wkrótce się pobrali i mają troje dzieci. Ich „drugie życie" tym razem jest normalne i pełne!

 

Od tłumacza:

Kanadyjski autor serbskiego pochodzenia, B. D. Benedikt jest znanym autorem powieści science fiction zarówno w Kanadzie, jak i w Stanach Zjednoczonych. O napisaniu przez niego książki, z której pochodzi ten fragment zadecydował, jak sam wyznaje, przypadek. Nie myślący o zjawiskach nadprzyrodzonych, być może nawet niewierzący człowiek nagle dość niespodziewanie zainteresował się parapsychologią, przepowiedniami, jasnowidztwem i różnymi zjawiskami nadprzyrodzonymi, które (choć nie wszystkie) po wnikliwej analizie można jednak wytłumaczyć w sposób logiczny. Oczywiscie przy założeniu, że istnieje inny, równoległy do naszego świat, w którym dobro i zło mają swoje miejsce naprawdę, w którym zwycięża właśnie uczciwość i w którym za wszystkie zbrodnie popełnione w życiu wśród żywych trzeba zapłacić.

Nie wiem, kim byłam w swoim poprzednim życiu. Wiem, że musiałam przybyć tu ponownie. To pewnie nie przypadek, że tłumaczyłam tę książkę. Czekała na mnie i mimo przeciwności w końcu doczekała się polskiego wydania. Wszystko, co jest w niej opisane, zdarzyło się naprawdę. Wszystkie wydarzenia są potwierdzone dokumentami. Książka ta rozwieje prawdopodobnie wątpliwości tych, którzy je mają, stanowi dowód, a może i ostrzeżenie, że należy uważać: tu gdzieś obok nas trwa inny świat, z którym należy się liczyć, do którego wszyscy kiedyś przejdziemy, bo taka jest moc przeznaczenia.




ZAŚWIATY - FANTAZJA CZY RZECZYWISTOŚĆ; Wiedza Powszechna 1985;
Tłumaczenie: DANUTA HANNA JAKUBOWSKA

 

  • /biblioteka/53-fantazja/1405-proroctwa-witych