Cały smak życia

- Rany boskie, to nie moje osiedle!
- uświadomił sobie, kiedy wysiadł z autobusu.
To nie ta ulica, nie ten chodnik przecież...



Joanna Grzegorzewska



Środek nocy. Godzina pierwsza, druga, żywego ducha. Nie ma kogo zapytać o drogę. Czasami przejedzie jakiś samochód. Ale kto by się zatrzymał na takim pustkowiu? Idzie więc trochę w lewo, trochę w prawo. Jest blok, klatka schodowa - ale to nie ta. Następna - też nie. Nie ten zapach - po prostu.

Każda klatka pachnie inaczej: bigosem, pierogami, dymem papierosowym, nowością, starością, wilgocią, czystością, mdławo, słodkawo, ostro, delikatnie... Wieje wiatr, zacina deszcz ze śniegiem. Zimno.

- Nie miałem komórki. A nawet gdybym miał i zadzwonił do żony - to co z tego? l tak bym nie mógł powiedzieć, gdzie jestem - mówi Jerzy 0lszewski.

Jerzy Olszewski jest niewidomy.

Jerzy Olszewski ma 40 lat, 37-letnią żonę Renatę, 10-letniego syna Michała. Mieszka w Bydgoszczy, pracuje.
- Pana niepełnosprawność...
- Czuję się pełnosprawny. Oprócz tego, że nie widzę, nic mi przecież nie dolega. Jestem zdrowy, pracuję jak przeciętny śmiertelnik.


Jerzy Olszewski jest nauczycielem. I muzykiem.

* * *

Historia z autobusem wydarzyła się kilka lat temu. - Mieszkałem wtedy w Fordonie. Autobus nie dojeżdżał na moje osiedle. Ale kierowca chciał mnie podwieźć pod sam blok (byłem na koncercie w klubie). Tłumaczyłem mu, jak ma jechać, a on niby tak jechał, no ale stało się. Do dzisiaj nie wiem, gdzie wysiadłem. I do dzisiaj nie wiem, jak trafiłem do domu! Może to instynkt? Palec boży?

Renata: - Błądził tak przez parę godzin. Przyszedł nad ranem, zziębnięty.
Jerzy: - A jaki byłem wkurzony!
Renata: - I przemoczony.

Jerzy: - Trudno.

* * *

- Jestem niewidomy, ale funkcjonuję normalnie. Mam oczywiście pewne trudności, ale kto ich nie ma? Jeden facet nie potrafi wbić gwoździ w ścianę, inny naprawić kontaktu. Ja zrobię jedno i drugie, wymienię uszczelkę, ale nie przeczytam nazwiska na domofonie.

Jerzy jest wysoki; szczupły jak patyczek. Ma ładne dłonie, często się uśmiecha. Uwielbia radio, telewizję. Teraz trochę mniej, ale kiedyś słuchał jak leci: programy popularnonaukowe, rozrywkowe, filmy. Żona mówi o nim - "odkurzacz".

Ale teraz w telewizji nie ma nic ciekawego. Komercja.

Renata: - Zdrowi mało wiedzą na temat niewidomych. Nie interesują się, bo to nie ich problem. Operują stereotypami. Przykład? Wielu zdrowym wydaje się, że człowiek niewidomy to taki, który na okrągło siedzi w domu. Człowiek, który nic nie robi, nie ma nic do powiedzenia. Człowiek nieporadny, co nawet chleba sobie nie ukroi, nie umyje talerza, nie odkurzy, nie wyprasuje koszuli, a nawet kurtki nie ubierze.

Renata jest niższa od Jerzego, drobna. Ma długie czarne włosy, złocistobrązowe oczy. Oczy, które niedowidzą albo widzą inaczej: tak jak przez lornetkę, ale trzymaną na odwrót. Przez lornetkę, która ma jakby rozmazany obraz.

To barwnikowe zwyrodnienie siatkówki.

Kiedyś - niestety - Renata nie będzie widziała wcale. Jest przecież gorzej, choroba się pogłębia. Z roku na rok.

Renata nie jest sobie w stanie tego wyobrazić. Choć lekarze diagnozę postawili, kiedy miała 9 lat. Ale wtedy widziała dobrze.

Do Polskiego Związku Niewidomych należy od pierwszego roku studiów. Jerzy jest niewidomy od urodzenia. Jaskra.

* * *

Próbuję. Zamykam oczy, czarno.

Idę do kuchni, namierzam szafkę, otwieram. Czubkami palców przebiegam po brzegach kubków. Wyczuwam filiżankę. Lewą ręką trzymam ją na kuchennym blacie, prawą szukam wody mineralnej. Wiem, że gdzieś tam stoi. Jest. Taka mała, 0,3 litra.

Przesuwam, odkręcam, wracam do filiżanki. Palcami szukam brzegu kubka, wiem, gdzie nalewać. Włożony wcześniej do kubka palec sygnalizuje, że mineralna za chwilę się przeleje. Proste. Ale jak nalać gorącą herbatę albo przelać z garnka do garnka wrzącą zupę?

Idę do przedpokoju, powoli. I raczej przy ścianie. Dotykam wieszaka, przebieram i znajduję kurtkę spośród innych wiszących tam rzeczy. Zapinam guziki, później - schylona - szukam butów. Powoli, spokojnie, w ciszy. Poszło łatwo. Jestem w swoim domu, wiem, gdzie stoi krzesło, gdzie jest klamka, choć odległości - nie wiedzieć dlaczego - tak jakby się wydłużyły, czasami skróciły. Zejście po schodach z czwartego piętra? Da się przeżyć, choć trwa wieczność. Ulica.

Nie ma ścian na wyciągnięcie ręki, krzesła. Jest - przestrzeń.

Nie czuję się pewnie, nie wiem, co się dzieje. Zbyt duży hałas, zbyt dużo ludzi, za dużo ruchu. Nie mam odwagi iść dalej z zamkniętymi oczami.

* * *

Jerzy jest niewidomy od urodzenia, ale podobno kiedyś widział kolory, barwne plamy, bez kształtów. - Wydaje mi się, że coś pamiętam, że znam kolor czerwony. Ale czy mój czerwony jest prawdziwym czerwonym? Jerzy już nie jest pewny, tak jak nie jest pewny, czy dobrze wyobraża sobie morze, góry, niebo. I słonia na przykład. - Dużo rzeczy znam teoretycznie. Po prostu wiem, jak wyglądają, bo ktoś mi opowiedział, bo słyszałem, bo czytałem. Dobrze znam to, co udało mi się dotknąć. Jak mysz wygląda, wiem tylko dlatego, że ciocia złapała kiedyś jedną w polu i przyniosła mi. Mogłem jej dotknąć, mogłem ją więc zobaczyć. I wiem.

A słoń? Słonia nie można ot, tak złapać i podotykać. Nie można, ale:

- Miałem gumową, nadmuchiwaną zabawkę. Duże uszy, trąba. Więc tak wyobrażam sobie słonia, tylko dużo większego. Ale jak wyobrazić sobie kosmos?
- Kosmosu nie potrafię sobie wyobrazić - Jerzy poprawia czarne okulary, które założył tylko ze względu na gościa, chyba.

Chyba? Kiedy otwierał drzwi, okularów nie miał.

Renata: - Niewidomy widzi dotykiem. Jurek miał wyjątkowe szczęście, bo to, co wie, to, co mógł zobaczyć, i to, kim jest, zawdzięcza rodzicom. Mąż miał wspaniałe dzieciństwo.

Jerzy: - Rodzice po prostu nie cackali się ze mną.

Ojciec nie widział, mama ledwo, ledwo. I byli mądrzy. Niezwykle mądrzy. Wychowywali małego Jurka... normalnie.

Po pierwsze - nie robili tragedii z tego, że nie widzi. Nie rozczulali się, nie litowali.

Po drugie - mógł chodzić po pokoju, biegać po podwórku i obijać się. Mógł się uderzać, upadać, nabijać guzy. W życiu to się zdarza i będzie się zdarzać. I już. Mógł jeździć nawet na rowerze. Wywracał się, przejechał psa. I co z tego? Był przecież normalnym dzieckiem. I może dlatego dzisiaj nie boi się chodzić po ulicy. Nie boi się robić zakupów, iść na spacer.

Po trzecie - robili wszystko, żeby jak najwięcej rzeczy Jurek poznał. Kiedy był u dziadków na wsi, dotykał grządek, marchewek, jabłek, porzeczek. Zaprzyjaźnił się z krową, próbował z kurczakami (niestety, dla niektórych malutkich, delikatnych kurczaków to spotkanie było wyjątkowo... duszące). Był ogniwem w małym spięciu, kiedy ojciec chciał mu wytłumaczyć, co to jest prąd.

Po czwarte - nie był wyręczany w codziennych obowiązkach.

Bardzo późno uświadomiłem sobie, że nie widzę. To znaczy, zdawałem sobie sprawę z tego, ale nie wiedziałem, jak bardzo jestem do tyłu! Cały czas przebywałem przecież z takimi jak ja. Dopiero na studiach...

* * *

Dopiero na studiach - wtedy WSP, dzisiaj Akademia Bydgoska - zetknął się z widzącymi. I był to kontakt bolesny, niestety. Przynajmniej na początku.

A było tak: pierwszy etap egzaminów - zaliczony; drugi - niedopuszczony. - Szef wydziału powiedział mi, że to nie ma sensu, po co sobie i innym zawracać głowę, przecież i tak po pierwszym semestrze odpadnę - opowiada Jerzy.

- Załamałem się. Bo jeśli taki mądry człowiek mówi to, co mówi, to coś w tym musi być. I tak prawdę mówiąc, pierwszy raz ktoś mi powiedział, że nie dam sobie rady, bo jestem niewidomy. To był szok! No i myślałem, co się będę pchał na to wychowanie muzyczne, jeśli mnie tam nie chcą?

Ale, na szczęście, ojciec Jerzego był innego zdania. Mówił: - Spróbuj jeszcze raz.

-A ja miałem do wyboru albo studia, albo spółdzielnię dla niewidomych, w której kręciłbym szczotki, ewentualnie skręcał kable (robiłem to zresztą przez rok, po tych fatalnych egzaminach). I ojciec pytał mnie: chcesz przez całe życie robić te szczotki? Chcesz? Nie chciałem. I gdyby nie ojciec, pewnie siedziałbym dzisiaj na rencie, zamknięty w domu. A tak? Następnego roku spróbowałem ponownie i okazało się, że już mogę. Dlaczego? Komisja się zmieniła. Po prostu.

No i Jerzy wtedy dopiero uświadomił sobie, że różni się od kolegów!

Były wykłady, tablica, książki, nuty, profesorowie, którzy nie pozwalali nagrywać wykładów albo którym przeszkadzał stukot maszyny brajlowskiej. Był obcy budynek, trzeba było uważać na popielniczki, krzesła ustawione jak bądź na korytarzu uczelni. Trzeba było udowodnić, że niewidomy da radę.

Ktoś musiał mu czytać z tablicy, dyktować nuty, nagrywać książki na kasetę. Miał więc osobistego lektora, którego opłacał. Później czytali mu koledzy. - Musiałem diabelnie uważać na zajęciach, spinać się, zwracać uwagę na zachowanie. Nie chciałem sensacji, litości. Zrozumiałem, że to ja muszę się dostosować do wszystkich, a nie wszyscy do mnie.

Renata: - I pomogła ci twoja otwartość. Nie masz problemów z nawiązywaniem kontaktów.

Ano, nie ma problemów.

W czasie studiów pracował ciężko. Dwa razy, a może nawet dziesięć razy więcej niż inni. Przepisywał, stukał na maszynie brajlowskiej, uczył się na pamięć tego, co inni czytali z nut.

Jerzy Olszewski nie rozumie niektórych ludzi, nie rozumie niektórych pytań. Dlaczego, na przykład, na ulicy podchodzi do niego zupełnie obcy człowiek i pyta, czy jest niewidomy od urodzenia? Jakie to ma znaczenie dla tego człowieka, co go to obchodzi?

Jerzy Olszewski nie lubi głupich pytań. - Jak pan radzi sobie w toalecie - zapytał pewien wykształcony, wydawać by się mogło, wykładowca. "Jak pan, panie doktorze" - padła odpowiedź. Albo taka niezbyt wyszukana propozycja pomocy: - Czy mogę obrać panu banana? - zapytała pewna pani podczas jakiegoś przyjęcia. To boli.

Jerzy Olszewski lubi morze, piaszczyste wybrzeże. Nie lubi zimy, bo ślisko, bo śnieg wygłusza dźwięki. No i nie lubi grubych ubrań. Jego świat to jednolita szarość. Dzień i noc - szarość. Nie ma konturów, kształtów. Są zapachy, dźwięki. We śnie też. Jerzy Olszewski śni w szarościach o wrażeniach, sen przywołuje to, co przez cały dzień czuł - twardość krzesła w autobusie, miękkość fotela w samochodzie, nierówność jezdni, zapach tapicerki, rozmowy.

Słońce, zapaloną lampę czuje na policzkach.

Wie, kiedy żona wchodzi do zapełnionego pokoju, poznaje jej chód.

Wie, kiedy rozmawiająca z nim kobieta jest elegancka i ładna. Bo to się czuje, bo kobieta roztacza trudną do opisania słowami aurę, bo używa fajnych kosmetyków, fajnych perfum.

* *

Jerzy Olszewski uczy muzyki w szkole, robi aranżacje muzyczne, gra na fortepianie i saksofonie. Ma mówiący komputer, brajlowskie książki, a żona ogromną lupę. Poznali się na obozie studenckim, są 14 lat po ślubie. Kiedy syn był mały - Jerzy sam prał pieluchy, przewijał, kąpał Michała (chłopak, dzięki Bogu, nie ma problemów ze wzrokiem).

Jerzy: - Niepełnosprawny? Oprócz tego, że nie widzę, nic mi nie dolega.









GAZETA POMORSKA 2004;

  • /biblioteka/48-niepokonani/134-duchowy-strong-man