Przebaczyć, aby żyć

 

 

 

PIERWSZY RAZ od dwóch lat siedzimy razem, ja i mój przyjaciel Paul w cichym rogu zalanej słońcem kawiarni w Calgary. Od ponad 10 lat cieszyliśmy się bezkonfliktową przyjaźnią, ale tego pogodnego grudniowego popołudnia w 1991 roku nie potrafimy się porozumieć.

- Gdyby to przytrafiło się mojej siostrze, zabiłbym drania - Paul w końcu wyrzuca z siebie gnębiącą go myśl.

- Nie zrobiłbyś tego - przekonuję.

Paul potrząsa głową - mój spokój zadziwia go. Zresztą mnie samą też.

Zaledwie rok i 3 miesiące wcześniej pędzący jeep prowadzony przez pijanego kierowcę uderzył w samochód, którego pasażerką była moja starsza siostra Shelley. Przez rok nieznośnego bólu moją jedyną pociechą były rojenia o zemście, pełna goryczy wściekłość i obsesyjne dążenie do wyrównania rachunku.


SZYKUJĄC SIĘ do łóżka 8 września 1990 roku obejrzałam jeszcze pierwsze kilka minut lokalnych wiadomości telewizyjnych. Na ekranie mignął przez chwilę rozbity samochód. Usłyszałam, że jedna osoba nie żyje, jedna jest ciężko ranna, a kierowca drugiego pojazdu został aresztowany jako podejrzany o prowadzenie w stanie nietrzeźwym. Kolejny pijany drań za kierownicą - pomyślałam, wyłączając telewizor.

Pół godziny później telefon wyrwał mnie ze snu. Dzwoniła moja siostra Denise. Szlochając, powiedziała, żebym natychmiast przyjechała do rodziców. Zaniepokojona spytałam:

- Czy mama źle się czuje?

- Nie.

- A tata? -Nie. - A gdzie jest Shelley?

Żadnej odpowiedzi. Denise nie musiała nic mówić. Nie słyszałam jej tak płaczącej od Wigilii w 1974 roku.

Tamtego ranka moją rodzinę obudziło pukanie policjanta do drzwi. Mój 19-letni brat Robbie po całonocnym balowaniu w pobliskim pubie wybrał się z przyjaciółmi na przejażdżkę skuterem śnieżnym. Miał kraksę. Zginął.

Teraz wiedziałam, że grom uderzył po raz drugi. Gdy przyjechałam do domu rodziców, policjant podał nam bolesne szczegóły wypadku.. Tuż przed 19.30 Shelley i jej chłopak Al Bernard przejeżdżali na zielonym świetle przez ruchliwe osiedlowe skrzyżowanie. Pędzący jeep nie zatrzymał się na czerwonym świetle i zmiażdżył samochód Ala, zabijając Shelley. Miała 30 lat.

Następnych parę dni szybko przesuwa mi się w pamięci jak klatki filmu: całuję lodowate czoło siostry podczas uroczystości pogrzebowych, odwiedzam Ala opuchniętego i posiniaczonego na oddziale intensywnej terapii. Leży w śpiączce podłączony do rurek i aparatury medycznej.

Tydzień po pogrzebie stałam z tyłu wypełnionej po brzegi sali sądowej, czekając aż zobaczę mężczyznę, który zabił moją siostrę. W końcu padło jego imię i odczytano kilka zarzutów, w tym nieprzepisową jazdę i spowodowanie śmiertelnego wypadku.

Wstał wysoki, szczupły mężczyzna tuż po 30. z rzadkimi ciemnymi włosami i bladoniebieskimi oczami. Splótł drżące dłonie i utkwił wzrok w podłodze. Jego adwokat wystąpił o uniewinnienie. Sędzia wyznaczył datę rozprawy, a potem obaj mężczyźni szybko wyszli.

Zobaczyłam go ponownie 2 tygodnie później w centrum handlowym. Podeszłam do niego cała roztrzęsiona. - Chyba powinien pan wiedzieć - zaczęłam - że jesteśmy rodziną Shelley. Stanął jak wryty. Obejrzałam się na bliskie łez matkę i siostrę. Kiedy znów odwróciłam głowę, już go nie było. Cały dzień żałowałam, że nie zdołałam powiedzieć nic więcej.

Od tamtej pory im więcej myślałam o śmierci Shelley, tym większa ogarniała mnie obsesja.

W bezsenne noce marzyłam o zemście. Wyobrażałam sobie, że przejeżdżam tamtego człowieka samochodem. Fantazjowałam o kupnie broni i zastanawiałam się, czy byłabym w stanie pociągnąć za spust. Nienawidziłam siebie samej za te myśli.

Odsunęłam się od ludzi, szukałam ukojenia w jedzeniu i alkoholu. Przytyłam 12 kilogramów w ciągu 4 miesięcy. Miałam nieznośne bóle głowy. Przestałam odpowiadać na telefony od przyjaciół, za to czerpałam dziwną pociechę z nekrologów i wiadomości o tragediach.

Podczas wstępnego przesłuchania kierowcy miałam możliwość wyrzucić z siebie wszystkie raniące, pełne nienawiści słowa, które we mnie kipiały. W sądzie podczas przerwy na obiad odnalazłam winowajcę stojącego samotnie na uboczu i wpatrującego się w okno. W głowie dudniło mi echo stwierdzeń jego obrońcy, jakoby chłopak mojej siostry prowadził "brawurowo", jakoby było ciemno (choć wypadek zdarzył się grubo przed zachodem słońca).

Tym razem nie trzęsłam się ze strachu. Powiedziałam:

- Najbardziej uderza mnie to, że nie ma pan nawet tyle zwykłej ludzkiej przyzwoitości, żeby przeprosić.

Kiedy odwrócił się do mnie, zgiął się wpół, jakby uderzony w brzuch niewidzialną pięścią.

- Nawet sobie pani nie wyobraża, jak strasznie mi przykro - nie potrafił stłumić rozdzierającego serce szlochu.

Ku własnemu zdumieniu poczułam nieodpartą chęć, aby objąć go ramieniem i pocieszyć. Zamiast tego jednak mówiłam. Opowiadałam o życiu Shelley, o tym jak straciliśmy brata.

- Nie wiem, czy kiedykolwiek będę umiała panu wybaczyć - powiedziałam. - Chyba tylko Shelley potrafiłaby to zrobić.

Potem odeszłam. Oddalałam się od niego i, stopniowo, od mojej wewnętrznej katorgi. Odkrycie, że człowiek, którego tak demonizowałam, jest omylną i czującą ludzką istotą przyniosło mi ulgę, jakiej szukałam. Kamień spadł mi z serca. Moje rojenia o zemście zaczęły się rozwiewać, a złość na cały świat powoli ustąpiła chęci powrotu do niego.

Podczas procesu, 14 miesięcy po śmierci Shelley, kierowcy udowodniono winę i skazano go na 30 miesięcy więzienia. Werdykt sądu w pewnym sensie zamknął sprawę. Jednak kiedy założono mu kajdanki, uczucie tryumfu, jakiego się spodziewałam, nie nadeszło.

Wszyscy przegraliśmy. Nic już nie będzie tak jak przedtem.


TERAZ KIEDY SŁUCHAM Paula, nie doznaję już ukłuć dawnej goryczy. Al Bernard po wyjściu ze śpiączki, która trwała 2 miesiące, wbrew przewidywaniom lekarzy, znów może chodzić i mówić. Chociaż nigdy nie będzie już mógł pracować zawodowo (ma trwałe uszkodzenia mózgu), jego dni wypełnia działalność charytatywna. Tylko jak przez mgłę pamięta swoją dawną dziewczynę Shelley, ale do tej pory zawsze 8 września wsiada do autobusu i jedzie położyć kwiaty na jej grobie.

A ja nauczyłam się przebaczać. Wiem, że to niemodne - zapomniana cnota w społeczeństwie goniącym za sprawiedliwością i sądowym wyrównywaniem krzywd. Ja jednak wiem, że w życiu nie jest tak jak w kinie. Czasem zdarzają się rzeczy okropne.

Nie znaczy to, że nie wpadam w złość, kiedy słyszę o kolejnym pijanym kierowcy albo o niezbyt rygorystycznych przepisach, które na to pozwalają. Jednak nie potrafiłabym żyć z tą złością na co dzień.

Teraz, gdy myślę o mojej siostrze, nie koncentruję się na jej strasznej śmierci, ale oddaję cześć jej życiu. Myślę o tym, jak marszczyła nos, kiedy się śmiała. O jej upodobaniu do czerwieni - czy chodziło o jedwabne kimono czy nauszniki. O tym, jak wysłuchiwała zwierzeń o moich sercowych niepowodzeniach i zawsze umiała mi poradzić.

Trudno to było przyznać, ale proces uzdrowienia rozpoczął się dla mnie od spotkania z człowiekiem odpowiedzialnym za śmierć mojej siostry. Czy umiałabym zdobyć się na wybaczenie, gdyby nie okazał tak wielkiej skruchy? Tego nigdy się nie dowiem. Jednak wiem, że wtedy właśnie współczucie wygrało z chęcią odwetu.

I choć nie mogłam ocalić życia siostry, decyzja, by przebaczyć, ocaliła moje własne życie.

 

 

Reader's Digest 2000; Tłumaczenie: Olga ŻURAWSKA

  • /spojrzenia/928-powicanie-mioci
  • /spojrzenia/926-historia-biaej-sosjerki