Urodzinowa piosenka

 

 

 

W życiu człowieka ważne są trzy rzeczy. Pierwsza - być dobrym. Druga - być dobrym. I trzecia - być dobrym..

Henry James

Pewnego ranka pojawił się w moim życiu John Evans. Był to obdarty chłopiec, odziany w za duże ubranie ręcznej roboty i znoszone buty, które rozchodziły się w szwach.

John był synem czarnych robotników, wędrujących z miejsca na miejsce, którzy przybyli niedawno do naszego małego miasteczka w Karolinie Północnej na zbiór jabłek. Sezonowi robotnicy byli najbiedniejszymi z biednych i zarabiali ledwie tyle, by wykarmić swoje rodziny.
Stojąc tak na środku naszej klasy, John przedstawił widok godny pożałowania. Przestępował z nogi na nogę, gdy nauczycielka, pani Parmele, wpisywała jego nazwisko do dziennika, jako nowego ucznia drugiej klasy. Nie byliśmy pewni, co zrobić z tym marnym przybyszem, lecz wkrótce rozległy się w klasie szepty dezaprobaty.
- Co to ma być? - wymamrotał siedzący za mną chłopiec.
- Niech ktoś otworzy okno - zachichotała jakaś dziewczynka.

Pani Parmele spojrzała na nas zza swoich okularów. Szum ustał, a ona wróciła do uzupełniania danych w dzienniku.
- Dzieci - zakomunikowała po chwili, starając się, by jej głos zabrzmiał entuzjastycznie. - To jest John Evans.

John rozejrzał się dookoła. Cały czas się uśmiechał, mając nadzieję, że ktoś również odpowie mu uśmiechem. Nikt tego jednak nie uczynił, ale on i tak nadal się uśmiechał.

Wstrzymałem oddech, licząc na to, że pani Parmele nie zauważy pustego miejsca obok mnie. Niestety... zauważyła i pokazała je Johnowi. Chłopiec wślizgnął się nieśmiało do ławki, zerkając przy tym na mnie. Ale ja odwróciłem wzrok, nie dając mu żadnej nadziei na to, że będę jego nowym kolegą.

Zanim minął pierwszy tydzień jego pobytu w naszej klasie, John utrwalił swoją pozycję zajmowaną na samym dole drabiny społecznej.
- To wyłącznie jego wina - powiedziałem do matki pewnego wieczoru, gdy jedliśmy kolację. - Prawie nie umie liczyć.

Dzięki moim barwnym opowieściom matka zdołała dość dobrze poznać Johna. Zawsze cierpliwie słuchała, nie mówiąc prawie nic poza zadumanyn "hmm, taak" lub "rozumiem".
- Czy mogę usiąść obok ciebie? - zapytał z uśmiechem John, trzymając tacę z lunchem.

Rozejrzałem się dookoła, by zobaczyć, kto nam się przygląda.
- Dobra - odparłem słabo.

Gdy tak obserwowałem, jak je, i przysłuchiwałem się temu, co mówi, przyszło mi na myśl, że być może niektóre kpiny są nieuzasadnione. Przebywanie z Johnem było w sumie dość przyjemne, a on sam był najweselszym chłopakiem, jakiego znałem.

Po lunchu połączyliśmy nasze siły i mieliśmy cały plac zabaw dla siebie. A potem, gdy wracaliśmy z panią Parcele do klasy, postanowiłem, że od tej pory John będzie miał przyjaciela.
-Jak myślisz, dlaczego dzieci traktują Johna w ten sposób? - zapytałem pewnego wieczoru, gdy matka kładła mnie do łóżka.
- Nie wiem - odparła ze smutkiem. - Może to wszystko, co potrafią.
- Jutro są jego urodziny. I nic nie dostanie. Ani tortu, ani prezentów. Nic. Nikogo to nie obchodzi.

Oboje z mamą wiedzieliśmy, że gdy jakieś dziecko ma urodziny, jego matka przynosi ciasteczka dla całej klasy. Dzięki urodzinom mojej siostry i moim nasza mama odbyła już kilka takich wypraw. Ale matka Johna pracowała przez cały dzień w sadzie i ten szczególny dla niego dzień miał przebiec nie zauważony.
-Nie martw się - powiedziała mama i pocałowała mnie na dobranoc. - Jestem pewna, że wszystko będzie dobrze.

Po raz pierwszy w życiu pomyślałem, że może się mylić.

Następnego dnia przy śniadaniu oświadczyłem, że źle się czuję i chcę zostać w domu.
- Czy to ma coś wspólnego z urodzinami Johna? - zapytała mama.

Rumieniec na moich policzkach wystarczył jej za odpowiedź.
- A jak byś się czuł, gdyby twój jedyny przyjaciel nie pojawił się na twoich urodzinach? - zapytała łagodnie.

Pomyślałem przez chwilę, a potem pocałowałem ją na do widzenia.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem tego ranka w szkole, było złożenie Johnowi życzeń urodzinowych. Jego zakłopotany uśmiech świadczył o tym, że sprawiło mu to ogromną radość. Może to nie będzie aż tak straszny dzień, jak przypuszczałem.

Zanim minęło południe, zaczynałem już myśleć, że urodziny nie są wcale taką ważną sprawą. A potem, kiedy pani Parmele pisała na tablicy równania matematyczne, usłyszałem dochodzący z korytarza znajomy głos śpiewający urodzinową piosenkę.

Chwilę później weszła do klasy moja mama z tacą ciastek i płonącymi świeczkami. Pod pachą trzymała paczuszkę przewiązaną elegancką czerwoną kokardą.

Pani Parmele przyłączyła się do niej, śpiewając swym wysokim głosem, a koledzy spojrzeli na mnie, najwyraźniej oczekując wyjaśnienia. Mama odszukała Johna, który wyglądał jak spłoszony zając, a potem postawiła przed nim tacę z ciastkami i prezent.
- Wszystkiego najlepszego, John - powiedziała.

Mój przyjaciel powędrował od ławki do ławki, cierpliwie i z wdziękiem częstując klasę ciasteczkami. Spojrzałem na mamę, a ona uśmiechnęła się i mrugnęła okiem, gdy wgryzałem się w wilgotny czekoladowy lukier.

Sięgając pamięcią wstecz, ledwie przypominam sobie nazwiska dzieci, które brały udział w przyjęciu urodzinowym Johna. John Evans wkrótce się przeprowadził i już nigdy więcej o nim nie słyszałem. Ale zawsze wtedy, gdy słyszę znajomą urodzinową piosenkę, przypominam sobie ten dzień, gdy jej tony zabrzmiały tak prawdziwie: łagodny ton głosu mojej matki, błysk radości w chłopięcych oczach i smak najsłodszego ciastka, jakie kiedykolwiek jadłem.


 


Tekst: Robert Tate Miller
Tłumaczenie: MAGDALENA i PIOTR HERMANOWSCY
Balsam dla duszy

  • /spojrzenia/893-dwusetny-ucisk
  • /spojrzenia/891-milczcy-anio-stro