Niezwykła walentynka

 

ZASYPANE ŚNIEGIEM auta skrzyły się w słońcu, kiedy tamtego mroźnego lutowego dnia jechałam odwiedzić sąsiadkę w szpitalu w prowincji Ontario. Miło było znaleźć się w cieple żółto-pomarańczowych kolorów oddziału geriatrii.

Gdy gawędziłam z 70-letnią Gert i jej mężem Billem, obok zaszurał chodzik. Podniosłam wzrok i zobaczyłam bladego, siwego mężczyznę o porytej zmarszczkami twarzy. Wydał mi się wiekowy jak piramidy egipskie, ale spod krzaczastych brwi spoglądały zdumiewająco wyraziste, żywe szare oczy.

Bill wstał:

- Reggie, pozwól, że ci pomogę usiąść.

Miał 72 lata, ale przy tamtym wyglądał jak młodzik.

— Też coś! — oburzył się Reggie. — Nie potrzebuję asysty.

Bill przedstawił mnie 95-latkowi. Kiedy Reggie podał mi dłoń, jego skóra wydała się mi jak pergamin, a kości delikatne jak z porcelany. Był najstarszym człowiekiem, jakiego poznałam.

Uraczył mnie opowieściami o Victorii, swojej żonie, z którą spędził 61 lat, a która nie żyła już od 20. Wychował dwóch synów w domu. Mieszkali w Toronto z „nowoczesnymi" wygodami typu bieżąca woda i kanalizacja, oświetlenie gazowe i regularne dostawy lodu latem.

Swoje najlepsze lata Reggie przeżył w okresie między dwiema światowymi wojnami.

Wspominając pierwszą, Reggie musiał wytężyć pamięć.

— Ależ byłem wtedy szczawiem — podsumował. — Gotowałem dla naszych wojaków.

Drugą widział jakby to było dziś.

— Słyszę huk strzałów, samoloty, okręty. Cały się trząsłem od tych wybuchów! Moi koledzy na plaży w Normandii padali jak muchy. Pełni życia, dziarscy, a po chwili ich nie było. Fale długo musiały zmywać ślady krwi z plaży... Nie lubię wspominać tamtych dni. To boli tutaj.

Położył dłoń tam, gdzie jest serce.

Bałam się, żeby nic mu się nie stało. Wydawał się taki słabiutki, kruchy. Później dowiedziałam się, że Reggie codziennie odwiedza Gert i innych pacjentów. Za jego czasów uprzejmość i nawiązywanie przyjaźni z sąsiadami były czymś zwyczajnym.

Nazajutrz niespodzianie wpadł do mnie Bill. Wręczył mi wymiętą papierową torebkę.

— To dla ciebie, specjalna przesyłka — powiedział. Zaintrygowana zajrzałam do środka. Znalazłam różowy, brązowiejący już nieco na brzegach goździk i liścik.

Napisane z mozołem wielkie, rozchwiane litery tuż obok małych, niezdarnie splątanych:

Proszę mi tego nie poczytać za zbytnią śmiałość, ale zakochałem się w Pani. Czy zostanie Pani moją Walentynką? Oddany na zawsze. Reginald.

Był 14 lutego. Niezmiernie wzruszona, spojrzałam na Billa.

— Po twoim wyjściu Reggie poszedł do dyżurki pielęgniarek. Poprosił o kwiat i o papier. Nie chciał zdradzić, po co. I napisał ten list. Długo się biedził. Teraz czeka na odpowiedź.

Uściskałam Billa.

— Powiedz, że jego wybór mi pochlebia i że go jeszcze dziś odwiedzę.

Nim pojechałam do szpitala, kupiłam bukiecik fiołków i złoto-niebieską kartę na walentynki z napisem: Na górze róże, na dole fiołki, kochajmy sięjal^ dwa aniołki.

Na mój widok Bili spuścił wzrok.

— Kilka godzin temu Reggie zmarł — powiedział cicho.


DWA DNI PÓŹNIEJ poszłam do domu pogrzebowego. Reginald leżał w półmroku w otoczeniu siwowłosych synów, ich dzieci i wnuków. Wyglądał tak dostojnie. Przestał być kruchym staruszkiem wspartym na chodziku, by zrobić dzielnie obchód sąsiadów.

Poczułam łzy pod powiekami. Zostawiłam walentynkę i bukiecik na złożonych dłoniach swojego drogiego wielbiciela.

Minęło już wiele walentynek, ale ja wciąż jestem pod wrażeniem tego, czego nauczyłam się tamtego dnia. Duch w człowieku nie starzeje się i potrafi być niezwyciężony. Wiek nie jest w stanie zniszczyć rycerskości i romantyzmu młodości. One zostają w nas do końca.


INDRA SHARMA

TŁUMACZENIE: ANNA KOŁYSZKO


Źrodło: Przegląd Reader's Digest 2003

 


 

  • /spojrzenia/3702-spojrzenia-kocha-si-raz
  • /spojrzenia/3596-spojrzenia-rado-kochania