Jak odzyskałam zmysły

Przysięgłam, że niegdy nie zapomnę, jakim bogactwem jestem obdarzona
JEDZĄC OBIAD w restauracji w połowie lat 80., pojęłam, że stare porzekadło się sprawdza. Niebo może się nagle zawalić - bo spadło mi na głowę w postaci ogromnego kawału sufitu i przygwoździło do stołu. W całej restauracji tylko ja zostałam ranna.
Nie straciłam przytomności, ale obrażenia skazały mnie na leżenie w łóżku. Przez wiele miesięcy miałam mętlik w głowie, a przez półtora roku byłam niepełnosprawna. W pierwszych miesiącach wracania do zdrowia wszystkie zmysły odmawiały mi posłuszeństwa. Widziałam jak przez mgłę i byłam tak wrażliwa na światło, że zasłony w pokoju musiały być stale zaciągnięte. Nawet od patrzenia na wzorzystą pościel traciłam poczucie równowagi. Musiałam przełożyć kołdrę na jednobarwną stronę.
Od słuchania muzyki dostawałam zawrotów głowy. Nie mogłam rozmawiać przez telefon, bo nie potrafiłam przetworzyć dźwięków na uporządkowane sygnały zrozumiałe dla mózgu. Nie czułam smaku jedzenia ani cudownego zapachu świeżo umytych włosów mojej córeczki.
Bywały dni, że najlżejszy dotyk był dla mnie bolesny. Nawet ciężar prześcieradła na nagich nogach był nie do zniesienia. Ocieranie się swetra o łokcie przy wkładaniu powodowało ciarki, jak zgrzyt paznokcia po tablicy.
Zmysły, których działanie brałam przez całe życie za coś oczywistego, nagle mnie zawiodły i strasznie było mi ich brak. Jak kot, któremu przycięto wąsy, straciłam zmysł równowagi i orientację w przestrzeni. Nawet myśl o wstaniu z łóżka i zrobieniu sobie herbaty była bolesna, bo wiedziałam, że potknę się i upadnę. Przed wypadkiem pisywałam do gazety Washington Post teksty
o modnych nowinkach. Podczas rekonwalescencji byłam pozbawiona pociechy swoich wiernych druhów - słowa mówionego i pisanego - nie mówiąc już o utracie źródła utrzymania i poczucia, że mam swoje miejsce w społeczeństwie.
Leżąc w łóżku, nie uczestniczyłam w życiu rodziny, nie byłam w stanie zajmować się moją dwuletnią Katie, straciłam poczucie własnej tożsamości. Skoro nie byłam żoną, matką, pisarką, to kim? Wypadek za jednym zamachem pozbawił mnie poczucia humoru, poczucia sensu życia, poczucia bezpieczeństwa i przede wszystkim - spokoju.
Te destruktywne skutki utrzymywały się przez kilka miesięcy i odmieniły moje życie w niewyobrażalny sposób. Ogromnie się wstydziłam, że nie umiem wyraźnie mówić i nie umiem ze zrozumieniem czytać tekstu. Nawet kiedy już mogłam chodzić, czułam się tak upokorzona swoim stanem, ze nie wychylałam nosa za ogródek.

Zwiększyło to, rzecz jasna, moje uczucie wyobcowania. Zamiast cieszyć się towarzystwem rodziny i znajomych, całymi dniami pielęgnowałam w sobie żal, że tak wiele utraciłam. Nocami prześladował mnie przerażający lęk o przyszłość.

W TYM CZASIE przeszłam gorzką fazę przemyśleń typu: dlaczego ja, dlaczego to, dlaczego teraz? Dlaczego Bóg akurat mnie dotknął takim nieszczęściem? Oczywiście, teraz wiem, że to nie Bóg zrzucił mi sufit na głowę, że to był splot okoliczności: przypadek i ludzki błąd. Z sufitu odpadł panel, nie do końca dokręcony po naprawie przewodu klimatyzacyjnego. Nabrałam szczerego przekonania, że kiedy dotyka nas nieszczęście, Bóg płacze razem z nami. A ponieważ nas kocha, uzdrawia w zgoła niewyobrażalny sposób.
Moja depresja dała niebiosom niepowtarzalną szansę na zajęcie całej mojej uwagi. Najważniejszym moim odkryciem było zrozumienie, że Boga znajdujemy wtedy i tam, gdzie się Go najmniej spodziewamy. Mojżesz znalazł swojego w ognistym krzaku. Ja - w gotującym się sosie do spaghetti. To był właśnie pierwszy zapach, jaki poczułam kilka miesięcy po wypadku.
Kiedy aromat bulgoczącego na kuchence dania przyniesionego przez przez moją ukochaną Koieżankę dotarł do mojego pokoju, nie mogłam uwierzyć własnemu nosowi. Jak zaczarowana poszłam schodami na dół, do kuchni za dziwną, choć znajomą, wonią czosnku, cebuli, pomidorów, papryki i oregano. Nie posiadałam się z radości. Zupełnie jakbym wkraczała do Ziemi Świętej. Odkryłam cud codzienności i od tej chwili moje życie zmieniło się na zawsze.
Zanurzyłam łyżkę w sosie, skosztowałam. Nie czułam jego smaku, jedynie temperaturę i konsystencję. Nieważne! Byłam wniebowzięta, że wdycham cudowny zapach zwykłego życia. Poszłam więc dalej, w łazience odkręciłam słoiczek z maścią do nacierania. Tak! Eukaliptus! Potem wtuliłam twarz w świeżo wyprane ubrania i napawałam się zapachem ciepłej koszuli. Tak to się zaczęło.
W następnych tygodniach szczęścia odkrywałam na nowo życie z takim samym uczuciem zadziwienia, jak moje małe dziecko. Po zapachu wrócił smak, następnie sprawny słuch, wzrok i dotyk. Powrót każdego zmysłu przyjmowałam z uniesieniem, a czasem nawet łzami.
Zatapiam zęby w dojrzałej, soczystej brzoskwini! Słucham muzyki. Patrzę na snop światła słonecznego wpadającego przez okno. Mogę włożyć ulubiony sweter. No i przede wszystkim mogę znów tulić w ramionach córeczkę.
Myślałam ze zdumieniem i wstydem, że dawniej nie doceniałam tego, co miałam podane jak na tacy. Może to banał, ale nie doceniamy dobrodziejstw codzienności, póki nie spadnie nieszczęście. Zapominamy, jakim bogactwem jesteśmy obdarzeni. Przysięgłam, że ja nigdy więcej nie zapomnę.
I nie zapomniałam. Lata mijają, a ja nadal staram się chłonąć zmysłami każdy dzień. Nie szczędzę czasu na delektowanie się życiem, jego smakami, konsystencją, widokami, dźwiękami i zapachami. Mocą i łaską słowa „wdzięczność". Ty też możesz tak żyć.

SARAH BAN BREATHNACH
SKRÓT Z „ROMANCINS THE ORDINARY"
Reader's Digest 2003
Tłumaczenie ANNA KOŁYSZKO
  • /spojrzenia/2302-spojrzenia-mio-w-ludzkich-oczach
  • /spojrzenia/2290-spojrzenia-potrzeba-mioci