HISTORIA KOŁEM SIĘ TOCZY (31) - Komunia naszej Małgosi

 

Andi przychodzi po południu, trzeźwy, obładowany zakupami. Szynki, kiełbasy, ciasteczka. Cieszy się, że moja mama przyjechała, cieszy się z mojej radości. W tym momencie zapominam o wszystkich kłótniach i pretensjach. Ogarnia mnie już dawno zapomniane uczucie, czuję, że Andi mnie kocha. Przy kolacji robimy plany na następne dni, trzeba pokazać Kraków, Wieliczkę, Zakopane. Andi odwołuje wszystkie swoje terminy na najbliższe dwa tygodnie i robi plan, jakby sam prezydent przyjechał. Mnie się robi ciepło wokół serca.

 

Wieczorem padamy do łóżek, na następny dzień ruszamy z babcią w drogę. Mama jest zaskoczona, w Austrii straszono ją, że w Polsce nie ma ulic, że w nocy wyją wilki. Śmiejemy się z tych opowiadań. Idziemy na Wawel, na obiad do Wierzynka.
Mama coraz bardziej się uspokaja. Wieczorem znowu plotkujemy, pytam, jak się jej Andi podoba, widziała go do tej pory tylko raz, gdy był w Grazu.

- Bardzo sympatyczny, tak, bardzo mity.

Mam dziwne wrażenie, że nie mówi tego, co naprawdę chce powiedzieć, więc nie daję spokoju.

- A tak naprawdę?

- Tak naprawdę, Selma, to myślę, że ty masz trójkę dzieci i największy kłopot z największym dzieckiem - śmiejemy się.

 

NA PODŁODZE stoi mamy torebka, widzę, że dzieci zaglądają i się podśmiewają. Co tam takiego wesołego? Mama ma w torebce cytrynę - rzecz w tych czasach prawie nieznaną. Pytam, czy możemy dać dzieciom - ma się rozumieć. Wieczorem zastanawiam się, po co mama w torebce wozi jedną cytrynę do Polski. Nie daje mi to spokoju, więc pytam:

- Do mycia twarzy! - patrzę na nią z niedowierzaniem. Ależ oczywiście, ma rację, cytryna zmiękcza wodę - kto by w tych czasach wpadł na taki pomysł.

Uśmiałyśmy się serdecznie. Nie rozmawiałam z mamą na temat moich problemów małżeńskich. Nie ma sensu, żeby się zamartwiała i tak nie może mi pomóc. Na „zewnątrz" wyglądaliśmy na szczęśliwą rodzinę. Mama się przekonała, że mój wybór był słuszny, miałam ładne mieszkanie, inteligentnego męża z dobrą pracą i dwójkę kochanych dzieci.

Codziennie rozmawiałyśmy do późna w nocy. Mama opowiadała mi dzieje mojego rodzeństwa i plotki z okolicy. Była w bardzo dobrej formie, Andi i ja wieczorem padaliśmy na nos, a mamie ciągle było za mało przeżyć.

Pojechaliśmy z nią do Wieliczki - była zachwycona, byliśmy w Ojcowie na wycieczce. Dziesięć dni minęło piorunem i znowu stoimy na dworcu. Chce mi się płakać, może to ostatni raz. Umawiamy się, że przyjadę kiedyś w lecie z dziećmi. Całuję ją po rękach, ściskam, wsadzam do przedziału i uciekam - nie chcę, żeby widziała, jak bardzo mi smutno.

Jesteśmy w trakcie przygotowań do Świętej Komunii Małgosi. Gosia jest okropnie przejęta przygotowaniami i na wszelki wypadek prawie codziennie gna do spowiedzi, czasami się zastanawiam, skąd się jej tyle grzechów nazbierało?

Przeddzień uroczystości. Odkupuję sukienkę od naszej dozorczyni, dekorujemy konwaliami i asparagusem, załatwiam fryzjera na następny dzień i zabieram się za pieczenie ciasta. Małgosia idzie do ostatniej spowiedzi przed komunią. Wieczorem przychodzi Andi - kompletnie pijany, awantura. Przed zaśnięciem przychodzi do mnie Krysia.

- Mamo, Gosia płacze.

W trakcie awantury Andi nazwał ją głupią kurwą. Biedna Gosia myśli, że w tej sytuacji nie może pójść do komunii. Uspokajam ją, jak mogę.

- Gosiu, ja jutro przed komunią porozmawiam z księdzem, wszystko będzie dobrze, to nie twoja wina!

Na następny dzień staramy się być w kościele przed przyjściem reszty ludzi, tłumaczę księdzu, co się stało, rozmawia z Gosią, wszystko jest dobrze. Po komunii świętujemy w domu, ale wczorajsze przeżycia siedzą nam w kościach. Tak naprawdę panuje wymuszona atmosfera. Na wszelki wypadek nie mówię już nic - co to da?!

W zimie Andi jako korespondent „Life" pisze artykuły z FIS-u w Zakopanem. W trakcie przygotowań ubawiliśmy się serdecznie, bo Andi, niestety, nie posiadał odpowiedniej garderoby. Ubranie zimowe na „po mieście" nie pokrywało potrzeb na „wycieczkę" zimową do Zakopanego. Zaczęło się gonienie po sklepach - przeważnie bezowocne, po komisach - 2 różnymi wynikami. Koniec końców po znajomych - najbardziej owocne. Wreszcie, po przegnaniu nieskończonej ilości kilometrów, Andi był zorganizowany, trzeba było jeszcze tylko jeden drobny problem przeskoczyć.

Mój mąż, z natury bardzo elegancki, dał się wprawdzie wcisnąć w gruby płaszcz, ale ciężkich zimowych buciorów i „skandynawskich" swetrów nie chciał ze sobą brać - bo i tak tego włoży na siebie.

- Selma, czyś ty oszalała, jak ja będę wyglądał!!!

Postanowiłam nie dyskutować, tylko rzeczy przemycić do walizki z nadzieją, że ich na miejscu nie wyrzuci do kosza. Po dwóch dniach telefon:
- Chwała Bogu, że jednak te ciepłe rzeczy zabrałem!!!

Artykuły odniosły duży sukces i Andi potem jeszcze nieraz pisał sprawozdania z wydarzeń sportowych w Polsce, niestety, często nie mógł się podpisać swoim nazwiskiem. Dla nas był ważny efekt końcowy - czyli kasa. Przez to, że Andi pracował dla czasopism zagranicznych, nie mieliśmy ubezpieczenia, trzeba było to jakoś zmienić, z dwójką dzieci nie ma żartów.


MĄŻ najpierw pracował dorywczo w Towarzystwie Przyjaciół Dzieci - z czego nasze dzieci się podśmiewały, bo wiedziały, że za dziećmi nie przepada. Potem w Towarzystwie Fotograficznym, gdzie z panem Klimczakiem zorganizowali głośną w tych czasach wystawę „Wenus".

Pieniądze z zagranicy częściowo wpływały na konto w Polskim Banku PKO, częściowo nieoficjalnie do banku w Wiedniu. W Polsce w tym czasie nie można było podjąć z konta dolarów, bank wypłacał bony, za które można było zrobić zakupy w Peweksie, sklepie z artykułami z Zachodu.

Praca Andiego była bardzo interesująca, poznawaliśmy masę ludzi. Kiedyś, zaraz po świętach, Andi przyszedł do domu cały podniecony.

- Będziemy mieli gości z Ameryki, kolega dziennikarz z „Timesa", Mr. Elisofon. „Times" wydawał akurat serię książek o kuchni Wschodu. Spędziliśmy niezapomniane dwa tygodnie. Gotowaliśmy w naszej małej kuchni, wieczory spędzaliśmy na przyjęciach w Hotelu Francuskim, który gotował dla fotografa, a my, „biedni", musieliśmy potem wszystko zjeść. Elisofon pojechał do ZSRR, książka wydana została rok później i wszyscy byli zachwyceni. Polska - kraj mlekiem i miodem płynący. Na zdjęciach potrawy wyglądały jeszcze lepiej niż w naturze.


NIEODŁĄCZNĄ częścią naszej rodziny były zwierzęta, kotka Kicia, którą Krysia dostała zaraz po naszym przyjeździe do Polski, i dwa jamniki szorstkowłose, Bonny i Sonny. Kot był „wyłączną" własnością Krysi. Na spacery z psami chodził przeważnie Andi, mnie przypadły w udziale psie wystawy, które odbywały się zwykle w lecie. Jeździłam na nie z olbrzymią przyjemnością, były okaz ją do poznania nowych ludzi i przeważnie wiązały się z wesołymi przeżyciami.

Kiedyś udaliśmy się autobusem na wystawę, hotel był zarezerwowany, w autobusie próbowaliśmy już mniej więcej ułożyć plan, kto z kim może spać w jednym pokoju. Kierowaliśmy się płcią posiadacza psa i rasami psów, ale wszystkiego nie dało się przewidzieć. Na miejscu okazało się, że pan z wilczurem ma problem. Miał nocować z posiadaczem boksera, tylko że pan wyszedł na kolację, a bokser ani myślał wpuszczać obcego do „swojego" pokoju. Nie pozostało nic innego, jak poczekać, aż właściciel boksera wróci, i tu nastąpiła niespodzianka - właściciel boksera ze wstydem musiał się przyznać, że jego pies nie znosi chronicznie wilczurów!

Jesteśmy brudni i zmęczeni, każdy z nas marzy o łazience i łóżku, ale najpierw trzeba rozwiązać problem. Jest wprawdzie pokój z „wilczurem", ale psiak przyjechał z panią. Nie było innego wyjścia, pan musiał nocować z obcą panią, psy zaprzyjaźniły się od razu. Jak państwo? - nie wiem.


LATO tego roku było bardzo upalne, znowu nie czułam się dobrze, bolał mnie brzuch, krzyż. Próbowałam jakoś sobie poradzić, środki przeciwbólowe, uspokajające, nasenne - nie przechodziło. Którejś nocy obudziłam się zlana potem, straszny ból, nie chciałam nikogo budzić, odczekałam do szóstej rano. Dłużej nie mogłam, zadzwoniłam do Stefana. W piętnaście minut był u nas, zbadał mnie. Nie było rady, musiałam pojechać z nim do szpitala, najpierw do kliniki do prof. Aleksandrowicza, którego znaliśmy dobrze. Andi swego czasu pomagał mu w tłumaczeniu materiałów naukowych. Profesor przeprowadził szereg badań i zadecydował, żeby mnie przenieść do kliniki Stefana, wyglądało na to, że to nie nerka, podejrzewali jakieś kobiece dolegliwości. Badania u Stefana wykazały, że mam nowotwór wielkości sześciomiesięcznego płodu. Należało jak najszybciej operować, istniało niebezpieczeństwo, że nowotwór może pęknąć, ale profesor nie chciał się zgodzić na operację - wykryto nie tylko nowotwór, miałam też zapalenie płuc. W tej sytuacji narkoza byłaby bardzo niebezpieczna.

Stefan przyszedł do mojego pokoju i spokojnie wyjaśniał. Mój stan był krytyczny.

Byłam zmęczona.

- Stefan, ty zrób, co uważasz za najlepsze, ja ci wszystko podpiszę, ponieważ ci ufam jak nikomu innemu.

Widziałam, że jest bardzo podenerwowany - stan, który u Stefana nie był mi znany.

Operacja za godzinę. Pielęgniarki mnie przygotowały. Jedna z nich przed samą operacją spytała, czy zawołać księdza?

- Nie trzeba. Nie miałam czasu grzeszyć.

W drodze na salę operacyjną modliłam się w duchu: Boże, moje dzieci potrzebują mnie, zlituj się nad nami!

Budzę się, widzę kontury twarzy Stefana, głaszcze mnie po twarzy. Rano wizyta, grupa lekarzy, coś szepczą i cicho wychodzą, śpię dalej. Po południu odwiedza mnie Stefan.

- Selma, jutro na wizycie postaraj się wyglądać jak najlepiej!

- Dobrze ci mówić, czuję się jak półżywa.

Robię jednak co mogę, udaje mi się nawet wydusić z siebie słaby uśmiech w kierunku białych fatli. Po południu Stefan wyciąga z fartucha bukiecik fiołków.

- Selma, tak wyglądałaś na stole operacyjnym!

Nie rozumiem. Trzy dni później wielkie poruszenie, profesor Aleksandrowicz wchodzi do mojego pokoju.

- Dziękuję, panie profesorze!

- Dziecko, nie dziękuj mnie, podziękuj tym na górze - pokazuje palcem w niebo, bo tak naprawdę to nie mam bladego pojęcia, jakim cudem ty tę operację przeżyłaś!

 

Cdn.

ANSELMA GŁOWACZ. „HISTORIA KOŁEM SIĘ TOCZY. Wydawnictwo Poligraf, Brzezia Łąka.
Książka do nabycia m.in. w księgarniach sieci Empik lub w wydawnictwie:
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

 

 

 

  • /pisane-noc/462-historia-koem-si-toczy/3380-historia-koem-si-toczy-32-wspieraj-mnie-przyjaciele
  • /pisane-noc/462-historia-koem-si-toczy/3360-historia-koem-si-toczy-30-zaczam-chomikowa-dolary