HISTORIA KOŁEM SIĘ TOCZY (28) - Zabawa się skończyła!
Autor: ANSELMA GŁOWACZ
Zbliżały się kolejne święta Bożego Narodzenia. Tym razem jeszcze bardziej niż zwykle zależało mi, żeby były jak najpiękniejsze, wiedzieliśmy, że są to ostatnie, które spędzamy z teściem. Jak zwykle przyszli przyjaciele rodziny. Andi starał się nie pić, od czasu do czasu wychodził z pokoju „na łyczka", ale przynajmniej przy stole zachował pozory, drzewko było piękne. Po kolacji siedzieliśmy przy herbacie i cieście, dzieci bawiły się nowymi zabawkami i wszystko byłoby cudownie, gdyby mój małżonek nie wpadł na pomysł zapalenia sztucznych ogni. Drzewko było przybrane „włosami anielskimi" i jak łatwo się domyślić, cała zabawa trwała sekundy. Dobrze, że stawialiśmy choinkę zawsze przy drzwiach balkonowych, jeden ruch ręką i płonąca jodła znalazła się na ulicy. Małgosia z otwartą buzią podparła się pod boki i powiedziała:
- I co teraz mamy? Gówno mamy!
- Chwila konsternacji i musieliśmy wybuchnąć śmiechem. Po prostu nie dało się inaczej.
Po świętach wpadł lekarz oglądnąć teścia, na razie bez zmian, znajduje się w tak zwanej dobrej fazie. Andi jak zwykle na sylwestra w klubie, od ósmej co chwilę dzwonił telefon, znajomi pytali, kiedy przyjdę.
Chwila zastanowienia, ostatnie lata były ciężkie, do tego wszystkiego jeszcze bez przerwy czarne kiecki, w tych czasach obowiązywał rok żałoby - na pewno mi nie zaszkodzi wyrwać się między ludzi. Nawet teść nalegał:
- Zula, wyjdź, pobaw się.
Klub był pełny, przed drzwiami stali ludzie w nadziei, że uda się jakoś wejść, ale wszystkie stoliki były zarezerwowane. Przecisnęłam się jakoś. Andi miał ręce pełne roboty, trzeba mu przyznać, że wszystko było dobrze zorganizowane, na pewno nie było łatwo przy tym zaopatrzeniu. Nawet nie zauważył, że już jestem, biegał po salach, a za nim grupka wielbicielek. Muszę przyznać, że tego wieczoru czułam się, jakbym po raz pierwszy go zobaczyła. To nie był już ten nieśmiały młody chłopak, to był dorosły mężczyzna. Pan kierownik, z olbrzymim powodzeniem u kobiet. W ciągu ostatnich paru lat byłam tak zajęta pielęgnowaniem chorych, dzieci, domu, że nie zauważyłam zmiany. Andi w końcu mnie zauważył, ale zachowania nie zmienił, chodził od stolika do stolika ze swoim „haremem", pił i im więcej pił, tym na więcej sobie pozwalał z „paniami". Było mi głupio, ludzie mnie tu znali i wiedzieli, że jestem jego żoną. Starałam się „nie widzieć", ale z czasem wydawało mi się, że ludzie bacznie mnie obserwują i czekają na jakąś reakcję. Czułam, jak łzy mi się cisną do oczu, sama nie wiem, czy z wściekłości, czy z żalu. Po tylu latach po raz pierwszy jestem na sylwestra w klubie, a mój mężuś zachowuje się, jakby mnie nie znał, nawet nie podszedł do naszego stolika, nie przywitał.
Było już dobrze po północy, pracownicy klubu przyszli do mojego stolika:
- Pani Anselmo, niech pani coś zrobi!
Andi zniknął w swoim biurze z damskim towarzystwem. Najwyraźniej dalsza zabawa miała mieć bardziej prywatny charakter.
No wystarczy! Poszłam do biura, faktycznie na stole litry wódeczki, wokół stolika lekko potarmoszone panie i mój mężuś.
Pomimo że dobrze wiedziały, iż jestem żoną, nie przeszkadzały sobie, Andi promieniał, jakby chciał pokazać, jakie ma wzięcie. Co za idiota! Przez chwilę jakby czas stanął.- Zostawiłam swój kraj, swoją rodzinę, lata opiekuję się chorymi i umierającymi, a ty?! Koniec zabawy - mówię, ale panie śmieją się głupkowato.
Andi w ogóle mnie nie słyszy. Patrzę na stół, chwytam za serwetę, jeden ruch ręką i wszystko na podłodze. Konsternacja, zabawa się skończyła. Andi patrzy na mnie bezmyślnie, panie wychodzą, zostajemy sami w pokoju.
- Czy po to przyjechałam z tobą do Polski? Po to urodziłam ci dwójkę zdrowych dzieci? Po to opiekowałam się chorymi? Po to siedziałam po nocach przy umierających? Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, jak bardzo jest chory twój ojciec, jak bardzo zagrożone chorobą są dzieci!
Podeszłam do prowizorycznie skonstruowanego „barku" na szafce i nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale zaczęłam z tej wściekłości wyrzucać przez okno na rynek, flaszki, kanapki, wszystko. Nie trwało długo, jak do drzwi zapukała milicja, w tym momencie się opamiętałam.
- Niech panowie rozmawiają z tym panem!
Trzasnęłam drzwiami. Przypuszczam, że obcy akcent mnie uratował. Siadłam u portiera, żeby nieco ochłonąć, i czekałam na męża. Obok mnie jakaś paniusia w którymś momencie pyta portiera:
- Kiedy pan kierownik wychodzi?
Fala wściekłości wróciła.
- Pan kierownik wychodzi za chwilę, ale ze mną i dobrze pani radzę, niech pani zjeżdża stąd, ale szybko, na drogę rzuciłam parę niezbyt cenzuralnych obelg.
Portier patrzył na mnie z politowaniem. Już w domu ogarnęła mnie fala smutku. Czy Andi nie zdaje sobie sprawy, że te wszystkie trudy wzięłam na siebie z miłości do niego? Miłość była siłą, która pchała mnie do przodu, w jedną noc sylwestrową całe moje życie runęło jak domek z kart. Wszystko istniało tylko w mojej wyobraźni! Andi od dawna żył swoim życiem, nawet przez chwilę nie myślał o swojej rodzinie, w domu było wszystko w porządku - o to dbałam ja, tak był przyzwyczajony i nie było sensu sobie zawracać głowy. Może było też trochę mojej winy w tym wszystkim, nigdy się nie skarżyłam, nie zawracałam mu głowy codziennymi problemami, może trzeba było go bardziej wciągnąć, ale myślałam, że tak jest lepiej.
Nowy Rok nie zaczął się dobrze, teść też zauważył, że coś jest nie w porządku, ale już nawet nie pytał. Prosiłam Andiego, żeby się postarał częściej bywać w domu, jeśli już nie ze względu na mnie i na dzieci, to choć dla swojego starego umierającego ojca.
Zbliżają się Święta Wielkanocne, nie wiem, skąd wziąć siłę, nie śpię po nocach. Teść co chwila budzi mnie, stukając laską w drzwi łączące nasze pokoje. Czasami wydaje mi się, że zatracił poczucie czasu, w środku nocy woła mnie do siebie i pyta, czy wszystko w porządku. Choroba postępuje, ma problemy z nerkami, z sercem. Nogi niesamowicie opuchnięte nie wchodzą już do żadnego obuwia, z garderobą ten sam problem. Nie mam pojęcia, kiedy i jak przygotować wszystko na święta, brakuje mi czasu, brakuje mi rąk. Mam cichą nadzieję, że może mi się uda namówić Marynię, żeby pomogła.
Niechętnie, ale pomaga - dzięki Bogu. Koszyczki do święcenia przygotowane, a tu nagle Andi strajkuje. Nie chce iść z dziećmi do kościoła, niech idą same. Na to z kolei ja się nie chcę zgodzić. Ostatni argument: jak nie będzie poświęcone, to nie jemy. Patrzy na mnie z niedowierzaniem.
- Andi, przysięgam ci, wywalę do kosza, a nie dam! Posyła w moją stronę parę niewybrednych epitetów, bierze dziewczynki i idą.
W międzyczasie nakrywam stół, myję Dziadzia i próbuję siebie doprowadzić do jakiegoś normalnego stanu. Jak alkohol potrafi zmienić człowieka, parę lat temu tego rodzaju dyskusje byłyby nie do pomyślenia. Andi ignoruje dzieci, jak staram się mu delikatnie przypomnieć, żeby choć trochę się nimi zajął, dostaję standardową odpowiedź:
- Ty chciałaś mieć dzieci, mnie to nie interesuje, rób co chcesz, niech się same zajmą.
Dzieciom nie pozostaje nic innego, jak się sobą zająć, nikt z nas nie ma czasu, a do Dziadzia nie wpuszczam. Krysia zabiera Gosię na wycieczki, chodzi z nią do kina, na spacer, na basen. Wieczorem po kolacji zaglądam do teścia, wygląda, jakby miał gorączkę.
- Dziadziu, weź może aspirynę. Teść się zeźlił na mnie okropnie.
- Co za głupia synowa, przecież jak wezmę aspirynę, to się będę jeszcze bardziej pocił!
No cóż, nie ma rady. Poszłam spać. Jeśli będzie się gorzej czuł i tak zastuka w ścianę. Słyszałam w nocy, że spał bardzo niespokojnie. Z samego rana od razu poszłam zobaczyć, jak się czuje i nie wierzyłam oczom.
Wokół łóżka leżały stosy ubrań, koszule, piżamy.
- Dziadziu, co się tu działo w nocy?!
- Ach, Selma, wiesz, czułem się tak źle, że wziąłem siedem aspiryn.
Szybko zabrałam się do sprzątania, przebrałam teścia i pognałam do telefonu, żeby spytać lekarza - co dalej? Skończyło się na strachu, ale uświadomiłam sobie, że muszę bardziej na niego uważać. Ciało Dziadzia było tak „przepełnione" wodą, że miał trudności z pozycją siedzącą, coraz więcej czasu spędzał w łóżku. Lekarz kazał ograniczyć ilość napojów do jednego litra, ale jak to zrealizować, lato tego roku było gorące.
Któregoś dnia wchodzę do pokoju, a teść stanowczym głosem mówi:
- Zula, zamów taksówkę, jadę na ryby!
Dziadzio nie był mężczyzną, z którym się dyskutuje, ale gdzie mu na ryby w tym stanie, więc mówię:
- Dobrze, oczywiście, ale najpierw zjemy śniadanie, najlepiej na balkonie.
Pomagam mu się ubrać, bidusia ledwo dyszy, wyjście na balkon urasta do rozmiarów wyprawy. W końcu siedzimy, biedny ledwo dyszy.
- Ach, wiesz, Zula, może ja innym razem pojadę na te ryby, dzisiaj i tak jest za gorąco.
No, chwała Bogu! Noce były upalne i Dziadzio nie mógł spać.
- Może inny materac byłby lepszy? - sugeruję delikatnie.
- Człowieku, skąd ja ci wezmę materac?
Mówię Andiemu, że może zamienić, dać mu jeden od nas, ale wskakuje na mnie z wrzaskiem:
- Czyś ty kompletnie oszalała, chcesz się zarazić?
Czekam, aż wyjdzie do pracy i cichcem wymieniam materace, dziadka materac przykrywam „dla ochrony" kocem i mam cichą nadzieję, że się nie zarażę. Zrobiłabym wszystko dla niego, był dla mnie jak ojciec, tak bardzo nam pomógł, zawsze mnie wysłuchał. Dziadzio był zachwycony, a ja miałam pierwszą od dłuższego czasu przespaną noc.
Cdn.ANSELMA GŁOWACZ. „HISTORIA KOŁEM SIĘ TOCZY'. Wydawnictwo Poligraf, Brzezia Łąka.
Książka do nabycia m.in. w księgarniach sieci Empik
lub w wydawnictwie: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
- /pisane-noc/462-historia-koem-si-toczy/3342-historia-koem-si-toczy-25
- /pisane-noc/462-historia-koem-si-toczy/3320-historia-koem-si-toczy-27-pone-powroty-andiego