HISTORIA KOŁEM SIĘ TOCZY (21) - Odeszła nasza Bunia

 

   Któregoś dnia przyszła wieloletnia przyjaciółka, rozmawiały bardzo długo. Po jej wyjściu Bunia przyszła do kuchni i zanim zdołałam ją powstrzymać - w cieniutkim szlafroczku wyszła na ganek.

   - Bunia, przeziębisz się, idź do łóżka, zaraz przyniosę herbatę!

   Stoi z podniesioną głową, patrzy gdzieś w obłoki, niemal na siłę wciągam ją do kuchni.

   - Selma, wydają paszporty, wyszło nowe zarządzenie, ale ty nie pojedziesz, to jedno ci mówię, ty nie!

   Patrzę zdumiona. Jakże nie pojadę, nie widziałam mojej mamy i rodzeństwa od ośmiu lat, ale nie mam czasu się zastanawiać, bo widzę, że Bunia jest biała na twarzy.

   - Błagam cię, idź do łóżka, zaraz przyjdę.

   Bunia idzie, ale po chwili potworny krzyk:

   - Selma!

   Pędzę do pokoju i chwytam mdlejącą Bunię. Próbuję cucić, nic nie pomaga, szybko do telefonu, dzwonię na pogotowie. Dzięki Bogu przyjeżdżają prawie natychmiast, lekarka bada i mówi:

   - Bardzo mi przykro, ja nic nie mogę pomóc.

   - Więc może do szpitala?

   - Jak pani podpisze, to na pani odpowiedzialność, może nie przeżyć transportu.

   - Ja nie mogę podpisać! Jak coś się stanie, będzie na mnie.

   Dzięki Bogu w tym momencie przychodzi Andi, na transport jest tak czy inaczej za późno, Bunia leży nieprzytomna, lekarka wychodzi. Gnam do telefonu i usiłuję złapać Dziadzia, ale jest na rozprawie, więc proszę o przekazanie wiadomości. Wybiegam na korytarz, łzy płyną mi z oczu, trzęsę się jak galareta, szybko do łazienki, myję twarz zimną wodą - pomaga. Andi siedzi przy mamie. Nareszcie przychodzi do domu teść, prosto do pokoju Buni, klęka przy łóżku, bierze za rękę, przytula do policzka. Bunia jeszcze na chwilę otwiera oczy, uśmiecha się i odchodzi od nas na zawsze (28.11.1955). Dużo później dowiadujemy się, że nie wolno jej było w ogóle wstawać, miała świadomość, jak ciężko jest chora, ale nie chciała, żeby rodzina o tym wiedziała.

   Bezradni stoimy wokół łóżka, nadbiega Marynia. Płacze okropnie, zasłaniając twarz fartuchem. Przychodzi ciocia Mania.

   - Selma, Julię trzeba umyć, ja zadzwonię po księdza. Patrzę bezradnie po twarzach, wysyłam Andiego z teściem, którego siłą musimy odciągnąć od żony, do nas do pokoju.

   - Maryniu, musisz mi pomóc.

   Na Andiego spada obowiązek zawiadomienia rodziny i znajomych. Dziadzia wysyłam do dzieci, nie chcę, żeby był sam. Krysia go pociesza, przytula, płaczą we dwójkę. Nie mam pojęcia, co mam robić, ale Marynia dzięki Bogu wie i pomaga. Ubieramy Bunię, stawiamy krzyż i świece. Nazajutrz przychodzą przyjaciele, pierwszy pan Biernac-ki, kładzie bukiet czerwonych róż na łóżku, klęczy i płacze. Wychodząc, w korytarzu krzyczy na Andiego:

   - Ty ją zabiłeś!

   Mój mąż z niedowierzaniem patrzy na mnie.

   - To nic, Andi, to nerwy - próbuję uspokajać.

   Z Warszawy przyjeżdża brat Buni z rodziną. Wieczorem rozmawiamy, opowiadam mu o zajściu z panem Bier-nackim. Adam bierze Andiego na bok i podobnie mu tłumaczy jak ja. Przyjaciółka z lat dziecięcych Buni ratuje nas, proponując miejsce w ich grobowcu rodzinnym. Mój mąż z teściem zajmują się wszystkimi formalnościami.

   Nadchodzi dzień pogrzebu, na cmentarzu Rakowickim tłumy ludzi. Msza w małej kapliczce, marsz żałobny Chopina, ogarnia mnie żal i złość na siebie, że tyle czasu potrzebowałam, żeby ją docenić, aż zrozumiałam jej postępowanie. Dopiero teraz się dowiaduję, że Bunia wielu ludziom w czasie wojny pomagała. Podtrzymuję Dziadzia, który porusza się jak w transie. W domu Krysia pilnuje Gosi.

   Po śmierci Buni nic już nie jest jak było. Andi znika i wraca wieczorem, Krysia w przedszkolu, Dziadzio nie wychodzi prawie w ogóle z pokoju. Zastanawiam się, czym bym go mogła zająć. Trochę czyta, codziennie chodzi na cmentarz. Nie bardzo wiem, co robić, pytam Andiego, czy może zaprosić przyjaciół Dziadzia, ale dochodzimy do wniosku, że to nie jest najlepszy pomysł. Czasami zabiera Krysię ze sobą i idą na spacer. Jest coraz zimniej i siłą rzeczy wyprawy Dziadzia są coraz krótsze. Dzięki Bogu ma jeszcze akwarium i zaczyna się okres wynalazków, filtry do wody z probówek napełnionych kamykami, piaskiem i moimi potarganymi pończochami, grzałki do wody. Nieważne, dobrze, że ma zajęcie.

   Pewnego dnia zauważyłam u Gosi siniak na klatce piersiowej. Nie bardzo mogłam sobie wytłumaczyć, skąd mógł się wziąć. Po dwóch tygodniach zaczęłam się martwić, bo siniak nie schodził, i udałam się do lekarki. Zbadała Gosię i odesłała mnie do następnego lekarza, który przeprowadził szereg badań i odesłał mnie do szpitala na pediatrię. Coraz bardziej się denerwowałam, w szpitalu wpadłam w panikę, bo lekarz zwołał swoich kolegów, wszyscy oglądali Gosię, która najwyraźniej miała dość i krzyczała wniebogłosy. Rozmawiali tylko między sobą, zupełnie jakbym była nieobecna.

   - Co jest z moim dzieckiem?

   - Nie jesteśmy pewni, damy pani skierowanie na naświetlania, kontrola za dwa tygodnie. Po dwóch tygodniach bez zmian, mamy chodzić na naświetlania dwa razy w tygodniu. Przez pół roku chodzimy po lekarzach, któregoś dnia plamka po prostu znika. Do dzisiaj nie wiem, co to było.

   Sytuacja w kraju pomału się „odpręża". Następują zmiany w rządzie, pierwszym sekretarzem zostaje Gomuł-ka, wszyscy mamy nadzieję, że będzie lepiej. Niektórzy ludzie, którzy w ostatnich latach „zniknęli", wracają do domów. Inni znikają, zostają „odebrani". Dokąd i po co, nikt nie wie. Chodzą nawet wieści, że będzie można wyjechać za granicę.

   Zbliżają się święta Bożego Narodzenia - pierwsze bez Buni. Siedzę u Dziadzia i snujemy wspomnienia, jak przyjechaliśmy, jaka Krysia była mała. Dziadzio dużo opowiada o Buni. Boże mój, jakie ona święta robiła... no tak, skończyło się, nie będzie świąt. Postanawiam zrobić wszystko, co w mej mocy. Muszą być święta! Dla Dziadzia, dla dzieci. Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej. Wieczorem opracowuję plan strategiczny. Na pierwszym planie Marynia. Po pierwsze, ma siłę, po drugie, jeśli ja czegoś zapomnę, ona na pewno mi przypomni. Gorzej jest z ciocią Manią, pani dobiega już osiemdziesiątki! Zakupy nie wchodzą w rachubę, sprzątanie też nie, szukam w myślach, ależ tak, oczywiście - Mania poleruje sztućce, jest to wprawdzie nudna czynność, ale czasochłonna i musi być wykonana. Krysia dostaje kolorowy papier i będzie z Gosią robiła łańcuch na choinkę - „dwie pieczenie przy jednym ogniu" - dzieci są zajęte, i do tego mamy jeszcze łańcuch własnej roboty!

   Niestety, nie można wszystkiego przewidzieć, ciocia Mania rozchorowała się. Niby nic specjalnego, zwykła grypa, mam nadzieję, że dzieci się nie zarażą. Dziadzio skarży się na ból zęba, idziemy do dentysty, ale okazuje się, że to nie ząb, tylko jakiś cholerny nerwoból. Cierpi strasznie, idziemy do lekarza, ale zastrzyki też niespecjalnie pomagają, w nocy słyszę jego pojękiwania. Nie dziwię się Andiemu, że ucieka do klubu, w jednym pokoju dzieci, w drugim chora ciocia, w trzecim chory pan pułkownik, w czwartym jęczący ojciec. Wstaję codziennie o piątej rano i usiłuję zdobyć jedzenie dla mojego szpitalika.

   Prawdziwy rosół mógłby cuda zdziałać - myślę sobie - tylko skąd wziąć mięso?

   Jeżdżę na Kleparz, powoli mam już „swoich" ludzi, którzy odkładają mi to czy owo na bok.

   Jest strasznie zimno, minus 20 stopni, a ja nie mam nawet porządnych butów. Gonię w kaloszach i w grubych skarpetach. Po przyjściu do domu wkładam nogi do zimnej wody, żeby „odpuściły". Punktem mojej wiecznej obserwacji jest sklep mięsny, widzę go z okna, ale niewiele to pomaga, bo nie wiadomo kiedy dostaną towar. Między czwartą a piątą zaczyna się kształtować kolejka. Starsi ludzie przychodzą z krzesełkami - nie mają siły stać tak długo. Jeśli są już o czwartej, to przeważnie oznacza to, że coś przyjdzie i wtedy kto pierwszy, ten lepszy.

   Stoję w kolejce, na ladzie olbrzymi ochłap mięsa, podobno z Holandii, czuję zapach zupy w nozdrzach, niestety, pani przede mną kupuje ostatni kawałek. Wychodzę z płaczem - zdziwione spojrzenia. Idę do mojego kościółka.

   - Boże, pomóż mi!

   Już uspokojona wpadam na chwilę do Żuli. Pijemy gorącą herbatę. Żuła uspokaja. Dowiaduję się, że ma swoich „dostawców", jak dostanie więcej, mogę na nią liczyć. Rzeczywiście, co jakiś czas korzystam chętnie z jej pomocy, choć wiem, że każdy kawałek więcej dla nas to jeden kawałek mniej dla jej rodziny.

   - Zula, dziękuję, byłaś tak wspaniała, nie zapomnę ci tego nigdy!

   Zabieram się za porządki, Marynia pomaga bardzo dużo i chętnie. Do południa Krysia bawi się z Gosią, ale o pierwszej Krysia idzie do szkoły. Organizujemy dla Gosi krzesełko, w którym mogę ją „uwięzić", w sumie bardzo mądre urządzenie, można używać jako krzesło do stołu i dziecko siedzi na odpowiedniej wysokości, albo rozłożyć i powstaje coś w rodzaju ruchomego krzesełka z pseudostolikiem, całością można się poruszać, jest na kółkach. Gosia na nasze szczęście bardzo lubi przebywać w kuchni, dostaje kredki i papier, od czasu do czasu jakiś smakołyk.

   Przypominam Dziadziowi, żeby zorganizował karpia, patrzy na mnie zdziwiony. Ależ tak, oczywiście, będą święta, może nie takie jak dotąd, ale przecież będą, musisz mi pomóc. Dziadzio ożywa, „sprząta" swój pokój, pomaga w organizacji prezentów. W przeddzień Wigilii bierze się za karpia, lubię patrzeć, jak go przyrządza w galarecie, ale najpierw trzeba rybę zabić. Uciekam pod jakimś pretekstem z kuchni - brzmi głupio, ale żal mi rybusi - w końcu miałam czas się do niej przyzwyczaić - karpik pływa w wannie od dwóch tygodni. Na wszelki wypadek zatrzymuję dzieci w pokoju. Krysia oczywiście o rybę pyta - coś muszę wymyślić, chce mrsię śmiać, bo wiem, jak bardzo lubi wigilijną rybkę, więc tłumaczę, że Dziadzio wyniósł karpia do jeziora. Dwoję się i troję, chcę, żeby było jak zawsze.

 

   ANSELMA GŁOWACZ


Cdn.


   ANSELMA GŁOWACZ. „HISTORIA KOŁEM SIĘ TOCZY". Wydawnictwo Poligraf, Brzezia Łąka.
   Książka do nabycia m.in. w księgarniach sieci Empik lub w wydawnictwie: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

 

  • /pisane-noc/462-historia-koem-si-toczy/3275-historia-koem-si-toczy-22-moj-andi-awansuje
  • /pisane-noc/462-historia-koem-si-toczy/3233-historia-koem-si-toczy-20-urodzila-si-magosia