HISTORIA KOŁEM SIĘ TOCZY (8) - Urodziłam dziewczynkę!

   Cztery dni później zauważyłam, że tracę wodę, nie bardzo wiedziałam co dalej, więc pognałam do Włoszki, która miała czwórkę dzieci. Odpowiedź: - Do szpitala z tobą. Ale mnie się wydawało, że nieco przesadza, w końcu jeszcze miesiąc został do terminu porodu, więc będąc dobrej myśli, poszłam spać. O piątej obudziłam się, łóżko było pełne krwi - natychmiast do szpitala. Bałam się, cały miesiąc za wcześnie. Leżę na sali porodowej, obok mnie małe łóżeczko - czekam, a tu nic! Cierpliwie znosiłam ból, prawdopodobnie dlatego, że mój strach przerastał wszystkie inne emocje, przypomniała mi się awantura i „przepowiednie" sąsiadki. Za oknami ściemniało się, bóle przychodziły i odchodziły, i nic. Od czasu do czasu wchodziła pielęgniarka, osłuchiwała - serduszko bije. Leżałam od 6 rano, była już 9 wieczór, próbowałam zachować spokój. Od sióstr dowiedziałam się, że jest 9 niemowlaków, sami chłopcy. Następna zmiana, nowe twarze, zbliża się północ i nic. Na salę wchodzi położna - olbrzym, chyba ze 100 kilo, patrzy na mnie: - Selma, koniec zabawy, będziemy rodzić, wstawaj! Że co proszę - po co ja mam wstawać? Nie ma dyskusji, zaczynamy spacerować, jestem wściekła, ale muszę robić, co każą i faktycznie bóle zaczynają być wyraźniejsze, coś zaczyna się dziać. Koło pierwszej wolno mi się znowu położyć, bóle parte się zaczęły, poród był o tyle skomplikowany, że ciągle męczyły mnie nudności. O drugiej w nocy 100 kilo położnej położyło się na moim brzuchu i zakończyło moją walkę. Urodziłam dziewczynkę. Dziecko żyje, zdrowe - co za szczęście! Ból poszedł w niepamięć! Zapomniany strach! Jest tylko radość i to bezgraniczne szczęście. Teraz mogę wreszcie odsapnąć, dziewczynkę wzięły pielęgniarki do pierwszej kąpieli. Czekam na sali, położna trzyma małą przy ziemi i śpiewa: - Idzie narzeczona do dziewięciu panów; była jedyną dziewczynką na sali. No, nieźle się zaczyna! Prawdziwa lady, zawsze cicha, spokojna wśród roz-wrzeszczanych chłopców, inne mamy mi zazdrościły. Przez to, że taka grzeczna, była zawsze na końcu, na końcu do karmienia, na końcu do kąpania. Przy pierwszej okazji zażartowałam, że dzisiaj robimy inaczej - dzisiaj ladies first.

   Andi przyszedł po południu, był dumnym ojcem, przede wszystkim cieszył się, że ze mną jest wszystko w porządku. Były pozdrowienia i życzenia od wszystkich, i nie mogłam uwierzyć swoim uszom, że od tej małpy, z którą się pobiłam, też. - Andi, czy ty, chłopie, kompletnie zwariowałeś! Jak możesz w ogóle z nią rozmawiać, przez nią nasze dziecko urodziło się za wcześnie, przez nią przeżyłam tyle strachu?! Nie mogłam go zrozumieć, zdenerwowałam się okropnie. Andi poszedł do domu, a ja powoli się uspokajałam. Nieważne, mała jest zdrowa - to jest najważniejsze. Muszę się uspokoić. Andi przyszedł wieczorem, przyniósł mi piękny prezent od jego rodziców - sznur pereł, moja pierwsza prawdziwa biżuteria. Cieszyłam się bardzo nie tylko z pereł, ale również z tego, że jego rodzice cieszą się z nami. Dziewięć dni spędziłyśmy z Krysią w szpitalu. Im bardziej się zbliżał dzień powrotu do domu, tym bardziej stawałam się nerwowa, nie miałam nikogo, kto by mi pomógł, czy chociaż powiedział, jak się obchodzić z niemowlakiem. Ledwo przekroczyliśmy próg domu, zaczęły się schodzić sąsiadki, dumna prezentowałam nasze dziecko, przy okazji próbując zaciągnąć języka, co się z maluchem robi, no i jak? Dla mnie było jasne, że moje dziecko wymaga więcej troski i opieki niż „donoszone".

   Krysia była podatna dosłownie na wszystko i martwiliśmy się bardzo. Płakała bez przerwy, cały dzień, całą noc, byiiśmy na granicy wytrzymałości nerwowej. Zazdrościłam An-diemu, że może opuścić dom, bodaj na parę godzin uciec od wrzasku. Wstyd mi było przed sąsiadami, co ja robię źle? Karmiłam piersią, coraz częściej nie trzymając się już żadnych planów, bo momenty picia były jedynymi, kiedy Krysia nie wrzeszczała. Któregoś dnia Andi powiedział - najlepiej odnieś ją z powrotem! Dowcipniś - nie mieliśmy jednej przespanej nocy. Może jej zimno, obłożyliśmy łóżeczko poduszkami, siedzieliśmy z nią przed kominkiem, wkładaliśmy skarpetki, grzaliśmy nóżki - nic nie pomagało, Krysia wrzeszczała. Nie ma rady, muszę pójść z nią do lekarza, to nie może być normalne. W poczekalni myślałam, że spalę się ze wstydu, wszystkie dzieci cichutko, Krysia wrzeszczy. Lekarz badał ją bardzo dokładnie, mój strach rósł, w głowie miałam tylko jedno - to nie może być normalne - ona jest chora. Usiłuję wyczytać coś z twarzy doktora, ale on uśmiecha się, małej nic nie jest, trochę za mało waży. NIEMOŻLIWE. Zbadamy jeszcze mleko - no i chwała Bogu, bo się okazało, że Krysia była głodna jak pies, moje mleko składało się głównie z wody.

   W drodze do domu od razu kupiłam butelki i mleko. Pierwsza przespana noc! Tydzień był spokój i zabawa zaczęła się od nowa, tym razem od razu pojechałam do mojego lekarza. - Selma, nie przejmuj się, mała jest głodna, daj jej więcej - trzy razy podnosiliśmy dawkę i nastał spokój, życie rodzinne kwitło. Andi studiował, ja prowadziłam dom i opiekowałam się Krysią. Przez trzy miesiące wszystko szło gładko, ale pewnego ranka doznałam szoku, lewe oko Krysi było kompletnie zapuchnięte, najszybciej jak się tylko dało pognałam z nią do lekarza, dostałam krople, ale, niestety, oko było tak zapuchnięte, że najwyraźniej nie docierały tam, gdzie trzeba. Patrzę na moją kruszynkę i odchodzę od zmysłów, nie ma rady, trzeba jeszcze raz się spakować i jechać do lekarza. Tym razem był bezradny, przyjechała karetka i na światłach pojechaliśmy do szpitala. Chwała Bogu, bo przywieźliśmy ją w ostatniej chwili. Krysię od razu zabrali na salę operacyjną, zostałam na korytarzu i modliłam się w duchu. Boże, czuwaj nad moim dzieckiem. Czas stanął w miejscu. W końcu przyszedł do mnie lekarz. Pamiętam do dzisiaj, że był Japończykiem i powiedział: - Mieliśmy szczęście, 20 minut później i Krysia by już nigdy nie widziała na jedno oko. Co się stało? Wytłumaczył mi, że powodem była infekcja, która powstała na skutek potwornego zanieczyszczenia powietrza przez fabryki w naszej okolicy. Na to, niestety, nie mogliśmy nic poradzić, o przeprowadzce w lepszą okolicę nie było mowy tak długo, jak długo Andi studiował. Nieco później okazało się, że studia też nie są gwarancją na lepsze życie, a byłam taka dumna, kiedy Andi zakończył je z wyróżnieniem. Niestety, okazało się, że zapotrzebowanie na inżynierów włókiennictwa było już dawno pokryte.

   Spotykaliśmy się z naszymi przyjaciółmi, przeważnie Polakami, z którymi Andi prowadził niekończące się dyskusje, szukając jakiejkolwiek możliwości poprawienia naszego losu. Jego znajomi chwytali się dorywczych robót. Pamiętam, że jeden z nich otworzył warsztat szewski, który bardzo szybko musiał zamknąć, bo się okazało, że więcej butów zepsuł, niż naprawił. Inny miał więcej szczęścia, zrobił ze swojego hobby zawód, zabrał się za naprawę zegarków, najpierw u zegarmistrza, nieco później otworzył własny sklep i powodziło mu się całkiem dobrze, ale Andi oprócz pisania nie miał żadnego hobby, które można było „spieniężyć".

• Generał Tadeusz Bór-Komorowski, komendant główny Armii Krajowej, w Londynie rozpinał firanki, generał Tadeusz Pełczyński był nocnym stróżem, a płk Kazimierz Iranek--Osmecki sprzątał kino. Generał Janusz Głuchowski prowadził pieczarkarnię, a generał Stefan Dąb-Biernac-ki zajął się pszczelarstwem. Polski Londyn kulał się ze śmiechu na wiadomość o „srebrnej brygadzie", czyli grupie polskich bohaterów wojennych czyszczących srebra w londyńskich hotelach i restauracjach.

   Jego próby znalezienia pracy były też niezbyt przekonujące, znikał wprawdzie z domu, ale efektów nie było widać. Od czasu do czasu pisał jakieś artykuły i jak to ładnie się mówi, udzielał się w Klubie Polonijnym. Jego rodzina pisała coraz częściej. Po każdym liście Andi stawał się coraz bardziej milczący. Czułam, że tęskni za domem i za swoim krajem jak większość jego przyjaciół. Któregoś dnia oświadczył mi, że jest tylko jedno wyjście z sytuacji, jedziemy do Polski. Patrzę na niego i staram się zrozumieć. Nikt z nas nie wiedział, co naprawdę się dzieje w Polsce, ale wszyscy z nas wiedzieli o Stalinie. Prawie w każdych wiadomościach słyszeliśmy o biedzie na Wschodzie, ale Andi mnie przekonywał, że jego rodzinie powodzi się bardzo dobrze, że czekają na nas, że na pewno nam pomogą. Byliśmy trzy lata po ślubie, mój mąż był zdecydowany opuścić Anglię, kochałam go i musiałam podjąć jakąś decyzję. Jeśli zostanę, nie będziemy mieć żadnych szans. Natomiast bez męża z małym dzieckiem, sytuacja nie do przyjęcia. Krysia nie miała jeszcze dwóch lat. Dzień i noc szarpałam się z sobą, ale nie było wyjścia.

W tym czasie w Polsce:
• 23 stycznia - Zrzeszenie Katolików Caritas zostaje podporządkowane państwu;
• 30 kwietnia - 1 maja został ustanowiony świętem państwowym w Polsce;
• 6 lipca - w Zgorzelcu podpisano układ pomiędzy Polską a NRD, w którym uznano granice na Odrze i Nysie Łużyckiej;
• 9 lipca - paryska „Kultura" oficjalnie została pozbawiona prawa rozpowszechniania w Polsce;
• 1951 - Gomułka w areszcie domowym w Miedzeszynie
.

   Pojechałam do Londynu do Ambasady Polskiej. Może dowiem się czegokolwiek. Urzędnicy byli bardzo mili, opowiedziałam im o naszej sytuacji, nie ukrywałam też, że jestem Austriaczką i zadawałam wiele pytań. Zapewnili mnie, że nie mam czego się bać, po przyjeździe do Polski dostanę wizę na dwa lata dla mnie i dla Krysi, co w razie czego da mi możliwość zmiany decyzji. W ciągu tych dwóch lat mogę w każdej chwili z Krysią opuścić Polskę, inaczej wyglądała sprawa z Andim, był obywatelem polskim, przybył do Anglii po rozwiązaniu Armii Andersa. Wiadomości, jakie udało mi się zdobyć w Ambasadzie, pomogły mi bardzo w podjęciu decyzji. Nie jest tak źle! W najgorszym wypadku spakujemy manatki i przyjedziemy z powrotem, wiedziałam, że w razie czego Marry mi zawsze pomoże, spotykałyśmy się bardzo często. Przychodziłyśmy do niej do kantyny, Marry była zakochana w Krysi. Muszę przyznać, że ubierałam Krysię bardzo ładnie i rytuał, który przy każdych odwiedzinach się odbywał, mroził mi krew w żyłach. Na przywitanie Krysia dostawała przeważnie olbrzymi kawał czekolady, więc nie muszę mówić, jak po pięciu minutach wygląda półtoraroczne dziecko z czekoladą w ręku. Marry śmiała się ze mnie, wsadzała Krysię do olbrzymiej umywalki i szła na zakupy po nową sukienkę dla swojej pupil-ki. Dzisiaj myślę, że Krysia była trochę zastępczą wnuczką dla Marry, nie ma wątpliwości, że obie panie bawiły się znakomicie - ja pomimo tego, że i tak wiedziałam, jak się wizyta skończy, denerwowałamy się okropnie.


Cdn.

 

ANSELMA GŁOWACZ. „HISTORIA KOŁEM SIĘ TOCZY". Wydawnictwo Poligraf. Brzezia Łąka. Cena 29,90 zł.
Książka do nabycia m.in. w księgarniach sieci Empik lub w wydawnictwie:
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

  • /pisane-noc/462-historia-koem-si-toczy/3114-historia-koem-si-toczy-9-selma-jestemy-w-polsce
  • /pisane-noc/462-historia-koem-si-toczy/3104-historia-koem-si-toczy-7-musimy-oszczdza