ZAMEK STRACHU - Rozdział pierwszy (1)

 

Małżonki parów, z błyszczącymi diademami we włosach, złożyły głęboki ceremonialny dyg, gdy na dźwięk fanfar orszak królewski wkroczył na salę balową.


Tatiana uznała, że w swych falbaniastych, turniurowych sukniach zakończonych powłóczystym trenem wyglądały jak kwiaty kołyszące się na wietrze. Piękno tego spektaklu napełniło ją nieopisanym wzruszeniem. Zawdzięczała to poczuciu artyzmu, które zawsze miała w sobie.

Książę i księżna Walii zbliżyli się do królewskiego podium. Zagrzmiały werble i orkiestra zagrała "God Save the Queen".

Bal stanu w pałacu Buckingham olśniewał i ekscytował oczywiście o wiele bardziej niż dziesiątki innych, na których bywała dotąd każdego wieczora w czasie trwania Londyńskiego Sezonu.

Nie ulegało wątpliwości, że nie tylko damy w olśniewających klejnotach nadawały blasku orszakowi, także panowie swoją elegancją dodawali niezwykłego splendoru.

Nie ma nic bardziej fascynującego niż przyozdobiony medalami mundur wojskowy, wyhaftowany od stóp do głów frak ambasadora czy strój dworzanina odzianego w spodnie spięte u kolan, kiedy udekorowany jest Orderem Podwiązki.

Księżna Walii była jak zwykle najpiękniejszą kobietą wśród obecnych. W srebrzystych i białych brokatach osłoniętych tiulem, opleciona pękiem białych strusich piór, sprawiała takie wrażenie, że pozostałe damy gasły przy jej blasku.

"Miał rację ten Francuz, który powiedział, że Anglia to kraj pięknych kobiet" - pomyślała Tatiana.

Orszak królewski prowadzony przez marszałka dworu, Lorda Kenmare, teraz się rozstąpił.

Damy i panowie dworu, a także inni dostojni goście przeszli za księciem i księżną, którzy otwierali bal, na parkiet, posuwając się wytwornie i z gracją w rytm kadryla i w takt orkiestry smyczkowej. Tatiana stanęła obok swojej macochy, która usiadła na pokrytej czerwonym, aksamitem ławie ambasadorowej.

Nie poproszono jej jeszcze do tańca, ale wiedziała, że jak tylko skończą się ceremoniały związane z inauguracją, będzie miała niemało partnerów.

- Markiz Lorne to bardzo przystojny mężczyzna - usłyszała ambasadorową, która siedziała obok macochy.

- Bardzo wytworny - przyznała lady Lynch. - Ciągle podziwiam też hrabiego Fyfe. Szkoci zawsze wyróżniają się na takich imprezach.

- To Anglicy będą zabiegać o laury - zaśmiała się ambasadorowa - ale konkurencja nie jest teraz zbyt wielka, gdyż książę Strathcraig nie zaszczyca już swoją obecnością naszych sal balowych.

- Brakuje mi jego obecności - rzekła lady Lynch. - Zawsze uważałam, że jest jednym z najprzystojniejszyc! mężczyzn, jakich w życiu widziałam.

- Wszystkie tak myślimy - powiedziała uśmiechając się ambasadorowa. - Szkoda, wielka szkoda, że zdecydował się pozostać na Północy.

- Chce pani powiedzieć - zauważyła lady Lynch - że od czasu tej tragedii zaczął unikać towarzystwa?

- Powiedziano mi, że nie przyjmie nawet zaproszenia na bal dobroczynny. W gruncie rzeczy... - Ambasadorowa mówiła dalej tak cicho, że Tatiana nie była w stanie usłyszeć tego, o czym rozprawiały. Nie zwracała w zasadzie na to uwagi, jednak ciekawiło ją, kim była osoba, którą tak podziwiała macocha.

Lady Lynch zawsze bowiem wszystkich krytykowała i o każdym musiała powiedzieć coś obraźliwego.

Ale oto mężczyzna w olśniewającym mundurze wojskowym skłonił się przed Tatianą i poprosił ją do tańca. Był to młody gwardzista, który obserwował ją od dłuższego czasu. Widziała go już i miała nadzieję, że uda się jej go tego wieczoru uniknąć. Ponieważ jednak nikt inny nie zaprosił jej do tej pory do tańca, nie miała w zasadzie powodu, aby odmówić.

-- Muszę się z panią zobaczyć - oznajmił stanowczo, gdy tylko znaleźli się z dala od uszu opiekunek.

- Widział mnie pan przecież wczoraj i przedwczoraj - odrzekła.

- Chciałem powiedzieć: sam na sam.

- Wie pan przecież, że to niemożliwe.

- Dlaczego? Muszą być gdzieś takie miejsca, gdzie moglibyśmy się spotkać. Mogłaby pani powiedzieć swojej macosze, że idzie do biblioteki czy do British Museum, podać jakiś powód, który nie wzbudziłby podejrzeń.

- A dlaczego miałabym to robić? - Głos Tatiany był zimny i młodzieniec spojrzał na nią z niepokojem, zanim się odezwał:

- Przecież zna pani powód. Mówiłem już wiele razy że panią kocham.

- Ja także panu powiedziałam, chyba już stokrotnie, że nie mam zamiaru pana słuchać. Nigdy tego nie zrobię.

- Pani chyba myśli, że chcę się zbliżyć do jej ojca? - zapytał.

- Jestem pewna, że odprawiłby pana z kwitkiem. Niech mi pan pozwoli postawić sprawę jasno. Ostatni raz mówię, że nie mam zamiaru wyjść za pana... ani za nikogo innego, jeśli o to chodzi.

- Czy ja się pani nie podobam? Dlaczego nie mogłaby mnie pani pokochać? Czy budzę w pani odrazę? - dopytywał się gorączkowo młodzieniec.

- Przykro mi, kapitanie Witheringham - stanowczo oświadczyła Tatiana - ale nie mamy już sobie nic do powiedzenia. - Gdy to mówiła, taniec dobiegał końca i dziewczyna skierowała się w stronę swej macochy. Kapitan Witheringham odprowadził Tatianę na miejsce i stanął, trochę skrępowany, między obiema damami, próbując prowadzić uprzejmą rozmowę. W tym momencie rozległy się ponownie dźwięki muzyki.

Tatiana rozejrzała się wokoło. Patrzyła na ogromne ilości kwiatów, na białe i złote filary, królewskie podium, na purpurowy aksamit książęcej ławy i na orkiestrę grającą na galerii. Spoglądała na mniej wytwornych gości, którzy stali za długim czerwonym sznurem. Koniuszowie, dworzanie, a w korytarzach i na schodach członkowie królewskiej gwardii przybocznej - wszyscy olśniewali elegancją i wytwornością.

"Dobre tło do jakiegoś romansu" - powiedziała do siebie. Wiedziała jednak, że gdyby to miało jej dotyczyć, byłoby to może interesujące, ale na pewno nie romantyczne. Tymczasem inny młody człowiek, którego nie znała tak dobrze jak kapitana Witheringhama, poprosił ją o taniec i, jak się należało tego spodziewać, również i on próbował się do niej zalecać. Tatiana i tym razem była zimna i obojętna jak wobec młodego gwardzisty.

Gdy za piątym razem wróciła do macochy, lady Lynch zapowiedziała:

- Jak skończy się ten taniec, twój ojciec i ja przejdziemy z królewskim orszakiem na kolację. Lady Carthew obiecała dotrzymać tobie i kilku innym dziewczętom towarzystwa podczas naszej nieobecności. Nie zapomnij podejść do niej, kiedy zakończą się tańce.

- Na pewno nie zapomnę - odparła Tatiana. Lady Lynch nie czekała już właściwie na odpowiedź. Szukała wzrokiem swojego męża, który ubrany w wytworny strój dyplomaty, torował sobie powoli drogę poprzez tłum gości.

Wykorzystując zamieszanie, kiedy to większość dostojnych gości ustawiała się, by podążyć za księciem i księżną do "Złotej Sali", gdzie podawano kolację, Tatiana wymknęła się niepostrzeżenie z sali balowej.

Była przekonana, że gdyby tego nie uczyniła, kapitan Witheringham poprosiłby ją jeszcze raz do tańca, a ona bynajmniej nie miała zamiaru prowadzić dalej rozmowy na ten sam temat.

Wyszła z sali balowej i kiedy minęła obszerną salę przyjęć, znalazła się w przedpokoju.

Była tu już wcześniej dzisiejszego wieczoru w towarzystwie lady Lynch i któregoś z jej partnerów, by obejrzeć namalowany ostatni portret królowej z wnukami.

Portret zupełnie jej nie interesował, ale zauważyła otwarte okno francuskie, które wychodziło na balkon i postanowiła obejrzeć ogród.

Teraz przemierzyła szybko pomieszczenie i wyszła na balkon w piękną i ciepłą noc lipcową.

Ogród, jak tego oczekiwała, był przecudny. Na drzewach migotały drobne wesołe lampiony, a ponieważ wysoko na niebie jasno świecił księżyc, bez trudu ujrzała trawniki, tarasy i pluskającą w dali fontannę.

Głęboko zaczerpnęła powietrza.

Zawsze, kiedy czuła, że ludzie są dla niej uciążliwi, a mężczyźni zbyt natarczywi, piękno natury napełniało ją szczęściem i zadowoleniem, jakiego żadna istota ludzka dać jej nie mogła.

Przez całe popołudnie zajęta była odwiedzaniem przyjaciół macochy, prowadzeniem rozmów i odpowiadaniem na nic nie znaczące pytania. Teraz po raz pierwszy była sama, czuła się wolna i mogła swobodnie oddychać.

"Nie ma nic bardziej rozkosznego - pomyślała - niż ogród w świetle księżyca."

Tym bardziej było to prawdziwe, że był to ogród królewski. Myśli jej biegły daleko, do świata snów i marzeń. Szybko jednak wróciła do rzeczywistości, gdy za sobą usłyszała pytanie: - O czym tak pani myśli, piękna samotna damo?

Odwróciła się szybko i tuż za plecami ujrzała rosłego mężczyznę, którego widziała już wcześniej wieczorem. Gdy tańczyła walca, spoglądał na nią tak natarczywie, że przez moment się zastanowiła, czy już go wcześniej gdzieś nie spotkała. Uznała jednak, że w gruncie rzeczy był jej obcy.
  • /pisane-noc/303-zamek-strachu/1569-zamek-strachu-rozdzia-pierwszy-2
  • /pisane-noc/303-zamek-strachu/1547-barbara-cartland-zamek-strachu