Nizależnie od koloru włosów

 

 

CHET był synem polskich emigrantów mieszkających w północnym Michigan. Wychował się pod koniec lat 40., pracując na rodzinnej farmie. Marzył o studiach prawniczych, ale w ko-ledżu, kiedy poznał Jeanne Wood, zrezygnował z tych pragnień. Uczucie było tak silne, że nie chcieli czekać ani chwili ze ślubem.

Jako człowiek wygadany Chet świetnie się nadawał na sprzedawcę. Przez 16 lat pracował jako ekspedient w dziale artykułów gospodarstwa domowego w domu handlowym Searsa. Żeby dorobić trochę na gwałtownie rozrastającą się rodzinę, w Boże Narodzenie zaczął przywozić ciężarówką choinki z Kanady i sprzedawać je na wielkim rynku w Detroit zwanym Wschodnim Targowiskiem. Niebawem wciągnął w to całą rodzinę - nawet mała Patti pracowała przy ozdabianiu świątecznych wiązanek.

W tamtych latach stan serca Cheta stopniowo się pogarszał. W roku 1980 Chet rzucił posadę u Searsa. Stan zdrowia nie pozwalał mu na dalszą pracę, musiał pozostać w domu. Patti miała wtedy osiem lat. Z powodu choroby ojca dziewczynka spędzała z nim teraz jeszcze więcej czasu.

Najbardziej lubili wspólne wyprawy bożonarodzeniowe na Wschodnie Targowisko, dokąd przez cały rok zjeżdżały setki handlarzy z najrozmaitszymi produktami - od świeżego i wędzonego mięsa przez warzywa i owoce po żywe kurczaki, kaczki i króliki. W dużych wannach z kraszonym lodem wystawiano tam żywe ryby z Wielkich Jezior. Sprzedawano też ciasta, domowe przetwory, a także różne świecidełka i sprzęt gospodarstwa domowego.

Patti ubóstwiała karnawałową atmosferę rynku - kolędy, gorącą czekoladę i takie przekąski jak prażone orzeszki, precle i parówki. No i uwielbiała chodzić z ojcem.

W Wigilię, kiedy sprzedaż choinek dobiegała końca, Chet był tak wykończony, że kładł się do łóżka. Dla Patti jednak emocje dopiero się zaczynały. Musiała dopilnować, żeby odpowiednio wcześnie wybrać choinkę dla swojej rodziny, no i miała decydujący głos, jak ją przystroić.

Paul Pelto, jeden z najbliższych przyjaciół rodziny, pamięta dobrze pewną Wigilię. Zjawił się wtedy u Szuberów jako Święty Mikołaj, który przywiózł prezenty dzieciom. Mała Patti - wówczas czteroletnia - patrzyła z daleka wystraszona, kto to przyszedł. Uśmiechała się nieśmiało. Pelto zastanawiał się, czy aby nie podejrzewa, kto się kryje pod tym przebraniem.

- Następnie - wspomina - złapała swoją ulubioną lalkę, podbiegła i wręczyła mi ją, jak gdyby chciała dać Mikołajowi prezent, zanim dostanie coś od niego. Takim była dzieckiem.





 



Przegląd Reader's Digest 1998
Tłumaczenie: Anna KOŁYSZKO

Pezent dla Świętego Mikołaja

 

 

 

CHET był synem polskich emigrantów mieszkających w północnym Michigan. Wychował się pod koniec lat 40., pracując na rodzinnej farmie. Marzył o studiach prawniczych, ale w ko-ledżu, kiedy poznał Jeanne Wood, zrezygnował z tych pragnień. Uczucie było tak silne, że nie chcieli czekać ani chwili ze ślubem.

Jako człowiek wygadany Chet świetnie się nadawał na sprzedawcę. Przez 16 lat pracował jako ekspedient w dziale artykułów gospodarstwa domowego w domu handlowym Searsa. Żeby dorobić trochę na gwałtownie rozrastającą się rodzinę, w Boże Narodzenie zaczął przywozić ciężarówką choinki z Kanady i sprzedawać je na wielkim rynku w Detroit zwanym Wschodnim Targowiskiem. Niebawem wciągnął w to całą rodzinę - nawet mała Patti pracowała przy ozdabianiu świątecznych wiązanek.

W tamtych latach stan serca Cheta stopniowo się pogarszał. W roku 1980 Chet rzucił posadę u Searsa. Stan zdrowia nie pozwalał mu na dalszą pracę, musiał pozostać w domu. Patti miała wtedy osiem lat. Z powodu choroby ojca dziewczynka spędzała z nim teraz jeszcze więcej czasu.

Najbardziej lubili wspólne wyprawy bożonarodzeniowe na Wschodnie Targowisko, dokąd przez cały rok zjeżdżały setki handlarzy z najrozmaitszymi produktami - od świeżego i wędzonego mięsa przez warzywa i owoce po żywe kurczaki, kaczki i króliki. W dużych wannach z kraszonym lodem wystawiano tam żywe ryby z Wielkich Jezior. Sprzedawano też ciasta, domowe przetwory, a także różne świecidełka i sprzęt gospodarstwa domowego.

Patti ubóstwiała karnawałową atmosferę rynku - kolędy, gorącą czekoladę i takie przekąski jak prażone orzeszki, precle i parówki. No i uwielbiała chodzić z ojcem.

W Wigilię, kiedy sprzedaż choinek dobiegała końca, Chet był tak wykończony, że kładł się do łóżka. Dla Patti jednak emocje dopiero się zaczynały. Musiała dopilnować, żeby odpowiednio wcześnie wybrać choinkę dla swojej rodziny, no i miała decydujący głos, jak ją przystroić.

Paul Pelto, jeden z najbliższych przyjaciół rodziny, pamięta dobrze pewną Wigilię. Zjawił się wtedy u Szuberów jako Święty Mikołaj, który przywiózł prezenty dzieciom. Mała Patti - wówczas czteroletnia - patrzyła z daleka wystraszona, kto to przyszedł. Uśmiechała się nieśmiało. Pelto zastanawiał się, czy aby nie podejrzewa, kto się kryje pod tym przebraniem.

- Następnie - wspomina - złapała swoją ulubioną lalkę, podbiegła i wręczyła mi ją, jak gdyby chciała dać Mikołajowi prezent, zanim dostanie coś od niego. Takim była dzieckiem.





 



Przegląd Reader's Digest 1998
Tłumaczenie: Anna KOŁYSZKO

Serce - narodziny miłości i choroby

 

 

JEANNE SZUBER tuliła nowo narodzoną dziewczynkę. Kołysząc ją wpatrywała się z uśmiechem w śmieszną twarzyczkę. Wybrano dla niej imię Patricia Jeanne.

Jeanne i Chet zabrali małą Patti do Berkley, miasteczka pod Detroit. Ich dom stoi na wysadzanej drzewami ulicy Phillips wśród setek innych schludnych domków. W tej okolicy mieszkańcy znają się od pokoleń.

Jeanne Szuber wychowała się jedną przecznicę dalej. Mówi z sympatią o swojej dzielnicy i stwierdza z dumą, że dom Szuberów oraz trzy sąsiedzkie domy wydały na świat 20 dzieci.

Właśnie wśród takiej czeredy, w atmosferze ciepła i miłości upływało szczęśliwe dzieciństwo Patti Szuber, jej czterech braci i jednej siostry.

Chet i Jeanne byli bardzo szczęśliwi, ale mieli też wielkie zmartwienie. Coś było nie w porządku z sercem Cheta. Przez pierwszych 10 lat po ślubie Chet był zdrów jak ryba. Ten postawny mężczyzna, 62 kilogramy wagi, 182 centymetry wzrostu, uwielbiał grać w baseball. Ale kiedy skończył 32 lata, coś się zmieniło.

Pewnego dnia, podczas biegu, serce Cheta oszalało - "waliło i gnało, jak gdyby chciało wyskoczyć z piersi". Lekarze stawiali sprzeczne diagnozy. Niektórzy wręcz twierdzili, że nie ma żadnych oznak niedomogów serca.

Jednak budzące lęk ataki zagościły na stałe w życiu Cheta. Wreszcie po pewnym szczególnie uciążliwym tygodniu, po serii skomplikowanych badań padła straszliwa diagnoza - Chet przeszedł zawał serca.

- Pan ma serce 70-latka - powiedział mu lekarz i wyjaśnił, że wskutek zaawansowanej arteriosklerozy tętnice Cheta, łącznie z tymi najbliżej serca, są zatkane płytkami miażdżycowymi i stwardniałe znacznie bardziej niż u mężczyzny po trzydziestce.

- Jak to możliwe? - obruszył się Chet, powołując się na swój zdrowy tryb życia i pozornie dobrą kondycję. - Moi dziadkowie z obu stron dożyli niemal dziewięćdziesiątki.

I wtedy przypomniał sobie coś, co zwykle wypierał z pamięci: jego matka - w oczach rodziny uchodząca zawsze za prawdziwy okaz zdrowia - zmarła nagle na zawał serca mając zaledwie 56 lat.

- Mógł pan odziedziczyć serce po matce - powiedział lekarz. - W każdym razie, pańskie serce jest w fatalnym stanie. W owych czasach, blisko 25 lat temu, medycyna nie miała zbyt wielu możliwości, żeby pomóc człowiekowi cierpiącemu na takie schorzenie.

Mając 37 lat, cztery miesiące po zawale, Chet poddał się pierwszej operacji. W ciągu następnych 20 lat przeszedł jeszcze wiele ataków serca i pięć kolejnych zabiegów chirurgicznych. Trzy razy - w latach 1973,1982 i 1987 - wszczepiono mu bypassy, żeby zastąpić zatkane arterie wokół serca. Podczas ostatniego takiego zabiegu przeżył rozległy zawał serca na stole operacyjnym. Jego obudzenie się graniczyło z cudem.

Kiedy Patti urodziła się w roku 1971, rok przed pierwszym poważnym zawałem ojca, ten zdawał już sobie sprawę, że jego serce jest w kiepskim stanie i że powinien cieszyć się dziećmi, póki czas. Mała Patti, młodsza o pięć lat od ostatniego dziecka z rodzeństwa, okazała się też najmłodszym dzieckiem w całym sąsiedztwie.

Od początku wszyscy ją rozpieszczali. Rodzeństwo wprost się bilo o to, kto ją będzie nosił, karmił i kładł do łóżeczka. Dlatego rosła w niej ufność, że jest kochana i to sprawiło, że i ona była troskliwa, i czuła dla innych.

Jako malutka dziewczynka objeżdżała całą okolicę na trzykołowym rowerku. Kiedy chodziła do Szkoły Podstawowej Pattengill, kilka przecznic od domu Szuberów, zwykle przyprowadzała do domu na obiad kolegów, nierzadko kogoś z nowych uczniów albo kogoś, kto czuł się samotny.

Była zawsze serdeczna i pełna radości życia. Bezustannie śmiała się i szczebiotała - gestykulując z promienną buzią. Matka przepadała za swoją małą "przylepką". Patti lgnęła również, choć nieco inaczej, do swojego poważnego, wiecznie zajętego ojca.





 



Przegląd Reader's Digest 1998
Tłumaczenie: Anna KOŁYSZKO

Czy to się dzieje naprawdę?

 

 

JEANNE SZUBER sięgnęła po omacku do telefonu przy łóżku. Usłyszała w słuchawce obcy głos. Spojrzała w kierunku budzika. Zielone cyferki wskazywały 4.40 rano. To na pewno pomyłka - uznała, próbując zrozumieć słowa uprzejmej kobiety mówiącej z południowym akcentem.

- Na miłość boską, nie - odburknęła zaspana Jeanne ze zniecierpliwieniem. - Nasza córka nie ma wytatuowanego piórka na stopie. O czym pani mówi?

Jej rozmówczyni dzwoniła z ostrego dyżuru w szpitalu w Tennessee. Wyjaśniła, że młoda dziewczyna - według jadącego z nią kolegi, Patti Szuber - miała wypadek samochodowy. Jeanne przeszył dreszcz grozy.

- Chwileczkę - powiedziała słabnącym głosem. - Patti może mieć tatuaż. Ja się na to nie godziłam, ale może mnie nie posłuchała. Ona biwakuje teraz gdzieś w Tennessee.

Zapadło milczenie. Jeanne poczuła, że jej mąż Chester rusza się obok. I wtedy dobiegły ją słowa tamtej kobiety:

- Dziewczyna jest w bardzo złym stanie.

Jeanne zamarła. W oczach stanął jej obraz rezolutnej i pogodnej córki. Patti miała 22 lata, była najmłodszą z ich sześciorga dzieci, jedną z te] dwójki, która nie wyszła jeszcze z domu. Jeanne zdobyła się na ledwie słyszalne pytanie.

- W bardzo złym?

- Ogromnie mi przykro - odezwał się łagodny głos z oddali. - Śmierć może nastąpić w każdej chwili. Naprawdę bardzo mi przykro.

Jeanne spojrzała na męża, z którym żyła od 37 lat.

- To Patti - szepnęła, chociaż wiedziała, że Chet już wie. - Podobno nie ma żadnych szans.

Chester Szuber poszedł do kuchni. Tam wziął słuchawkę drugiego aparatu, by wypytać o szczegóły.

Patti znalazła się w szpitalu w Knoxville, 800 kilometrów od domu Szuberów pod Detroit. Doznała poważnego urazu głowy, kiedy samochód rozbił się na krętej drodze w Parku Narodowym Great Smoky Mountains.

Dla Cheta to był straszny wstrząs. Liczna, bardzo zżyta rodzina była największą radością jego życia. Oboje z żoną cieszyli się, że ich dzieci dorastają i świetnie sobie radzą. Niektóre założyły już własne rodziny.

Chociaż Chet się do tego głośno nie przyznawał, wszyscy wiedzieli, że Patti jest jego ulubienicą. Ujmowało go jej pogodne usposobienie. Zawsze była taka serdeczna, urokliwa.

Dzieci Szuberów żartowały sobie z taty i siostry:

- Jeżeli naprawdę chce się czegoś od taty, trzeba podeprzeć się pod boki tak jak Patti i zatrzepotać jak ona rzęskami.

I było w tym sporo prawdy, ale nikt nie miał o to żalu.

Tamtego dnia, 18 sierpnia 1994 roku, o świcie Jeanne i Chet siedzieli wpatrzeni w siebie tępym, szklistym wzrokiem. Niewiele mówili, czekali na przyjazd dzieci. Chcieli razem z nimi postanowić, co dalej. Leciwa szaro-biała kotka Patti, zaniepokojona zakłóceniem porządku dnia, myszkowała po kuchni.

Przed 11 laty 12-letnia Patti uratowała ją przed "strasznym losem" - życia poza rodziną Szuberów. Dziewczynka uznała kotkę za ósmy cud świata i nazwała ją najbardziej elegancko, jak umiała - Ashley Marlene. Nie wiadomo, skąd wzięła to imię.

- Czy to sen? - spytał Chet Jeanne, kiedy Ashley Marlene, zwinięta w kłębek na podłodze kuchni, podniosła na nich ślepka. - Czy to się dzieje naprawdę?

Ich córka jest przecież taka śliczna i pełna życia. Zachwycali się nią oboje od chwili, gdy przyszła na świat.





 



Przegląd Reader's Digest1998
Tłumaczenie: Anna KOŁYSZKO