Macki

 

 

TERKOT BUDZIKA zbudził nas brutalnie po raptem czterech godzinach snu. Zdusiłam brzęczyk i półprzytomna poczłapałam do kuchni szykować owsiankę. W nocnej koszuli weszła ciotka Marcella, która chętnie mnie w tym wyręczyła.

Przyjechała z Hankiem, oboje byli gotowi zostać tak długo, jak będą potrzebni. Ucieszyłam się i byłam im wdzięczna za pomoc.

Tom skończył naświetlania zgodnie z planem. Jednak zdjęcia ujawniły, że guz nie zmienił rozmiarów, ale zaleczony z jednej strony rozrastał się w drugą. Doktor Malkin zalecił natychmiastowe rozpoczęcie chemioterapii, choć zwykle robi się przed nią 6 tygodni przerwy. Był zdania, że istnieje 30-40 procent prawdopodobieństwa na zatrzymanie wzrostu guza.

Chemioterapię zdecydowaliśmy się robić w gabinecie doktora Allena Mondzaca - onkologa przyjmującego w centrum Waszyngtonu.

Tom był na pierwszym zabiegu, razem z nim Marcelła. Ja skoczyłam do bufetu w hallu. Dojadałam właśnie ostatni kęs, gdy pojawił się portier - wzywano mnie na górę. Pobiegłam do gabinetu chemioterapii.

Marcella położyła mi ręce na ramionach, mówiąc, że wszystko jest już dobrze, ale Tom miał atak drgawek, które trwały parę minut. Już po wszystkim. Nic mu się nie stało.

Usiadłam koło Toma, wzięłam go za rękę - nagle przewrócił oczami i cały zesztywniał.

Wstrzymałam oddech, mając nadzieję, że już nie dojdzie do ataku. Stop! Błagam, stop! - krzyczałam w duchu.

Przyjechało pogotowie, zabrali Toma do szpitala. Gdy tam dotarli, skurcze mięśni nadal trwały. Lekarz zaaplikował leki znieczulające, które całkowicie obezwładniły Toma. Powiedziano mi, że przyczyną ataku było zapewne naciekania nowotworowe w nietknięty do tej pory obszar mózgu.

W poczekalni dołączyło do mnie kilkoro członków rodziny. Wuj Hank sugerował, ze może przydałaby się jeszcze jedna operacja.

- Nie będzie więcej operacji - oświadczłam kategorycznie.

Rodzina spójrzała na mnie pytająco, więc wyciągnęłam czarną aktówkę, w której trzymałam wszystkie zdjęcia z prześwietleń Toma. Pokazałam im ostatnie, mówiąc:

- Sprzed dziesięciu dni.

Gdy uniosłam zdjęcie pod światło, zaparło im dech. Na zdjęciu widać było guz, który zaczynał się tuż przed uchem Toma i sięgał aż na tył głowy. Przypominał kosmatego stwora z mackami.

- Nadal rośnie, teraz jest większy - taka była straszliwa prawda.

Chciałam zabrać męża jak najdalej od szpitala i od chemioterapii. Musiałam jednak mieć pewność, że postępuję słusznie. Poszłam do doktora Mondzaca i zadałam mu zasadnicze pytanie. Odpowiedział mi, że chemioterapia to najwyżej 30-procentowe prawdopodobieństwo zmniejszenia się guza.

- A jakie jest prawdopodobieństwo całkowitego zniknięcia?

- Bliskie zera.

- Myślę, że w domu będę mogła zapewnić mu lepszą opiekę.

- Okay. Więc wypisujemy - skwitował cicho doktor.

W domu zastałam świeżo posłane szpitalne łóżko. Rodzice Toma wszystko dla nas urządzili. Mój mąż tylko częściowo odzyskał sprawność po ataku drgawek. Prawą stronę ciała miał sparaliżowaną. Brat Toma pomógł mi go ułożyć na nowym łóżku - z widokiem na ogród.

Nazajutrz Tom czuł się silniejszy i rozmawialiśmy - co dalej. O chemii nie chciał słyszeć, ale chciał wypróbować tamoxifen - lek, o którym wcześniej czytaliśmy.Na moją prośbę doktor Mondzac wypisał receptę.

W czerwcu odwiedzili nas koledzy męża i zaproponowali wycieczkę do centrum handlowego.

Każde wyjście oznaczało ogromne przedsięwzięcie: wsadzenie Toma z wózka inwalidzkiego do auta i z auta do wózka, pomoc przy chwilowych utratach świadomości i mikroatakach, rozszyfrowanie jejego słów - ale gra była warta świeczki. Cóż to za ulga w porównaniu z jazdą na naświetlania i do różnych lekarzy.

Pierwsza połowa czerwca mijała nam całkiem przyjemnie. Do naszych ulubionych rozrywek należały wypady do parku wodnego. Korzystaliśmy z basenu, który miał około metra głębokości i długie, płaskie zejście do wody.



 


 
Przegląd Reader's Digest 1999
Tłumaczenie: JOLANTA KOZAK

  • /pisane-noc/290-dugie-poegnanie-sp-818/1360-potga-mioci
  • /pisane-noc/290-dugie-poegnanie-sp-818/1358-atak-i-wielkie-wito