Atak i wielkie święto

 

 

NIM SIĘ OBEJRZAŁAM, nastał kwiecień. W ogrodzie kwitły derenie, przez otwarte okna wiosenne słońce zalewało nasz dom. Tom nie posiadał się z radości. Kłopoty z mową i koordynacja ruchów nie powróciły. Wszystkim naokoło opowiadał o cudzie operacji. Tryumfował, promieniował przekonaniem, że jest całkiem zdrów.

Wszędzie widzieliśmy znaki nadziei. Kwiaty Toma kwitły bez opamiętania, nawet krzew, który nigdy przedtem nie zakwitł. Tom uznał to za dobrą wróżbę.

Naświetlania w szpitalu w Waszyngtonie odbywały się w dni powszednie, miały trwać 7 tygodni.

W połowie kwietnia wszystko chodziło już jak w zegarku. Pobudka, joga, modlitwa, śniadanie. Potem ktoś z przyjaciół Toma odwoził go na naświetlania, a ja wychodziłam do pracy.

Wkrótce Tomowi zaczęły garściami wypadać włosy. Potem zaczął mieć kłopoty z pamięcią. Pod koniec miesiąca zupełnie wycieńczyły go wymioty.

29 kwietnia wróciłam z jogi. Tom jeszcze spał. Obudziłam go.

- Co byś zjadł?

- Daj mi win-dy.

- Wody? Czy chcesz wody?

- Tak. O mój Boże, znowu afazja! - pomyślałam. Przez cały dzień Tom prawie nic nie jadł i nie ruszył się z łóżka. Wpadłam w rozpacz. Wieczorem z owoców zmiksowałam koktajl. Wypił go jednym haustem. Po chwili dostrzegłam na jego twarzy przerażenie.

- Och, nie.

Prawa ręka zaczęła dygotać, stolik drżał jak przy trzęsieniu ziemi.

- Nie! - wrzasnął dziko Tom.

Jego ciało nagłym szarpnięciem wyprężyło się w fotelu do tyłu. Prawą stroną wstrząsały gwałtowne konwulsje. Krzyczał.

Tomografia wykazała postępujący obrzęk mózgu. Podano Tomowi sterydy, by zmniejszyć obrzęk i dilantin zapobiegający nawrotowi drgawek.

Odesłano nas do domu.

W pierwszych dniach maja przyjaciele wożący Toma na naświetlania zaczęli mieć z nim coraz większe kłopoty. Zdarzało się, że zapominał słów "w lewo" czy "prosto". Nieraz upierał się, że dojdzie sam do budynku, po czym się przewracał. Ataki wracały coraz częściej.

Zadzwoniłam do doktora Malkina do Nowego Jorku. Kazał, żeby przefaksować mu ostatnie zdjęcia Toma i nie wpadać w panikę. Obiecał zadzwonić w poniedziałek.

Tej nocy spałam niespokojnie, przytłoczona strachem i smutkiem. Przebudziłam się.

- Kochanie, przytul mnie - szepnęłam do Toma.

Nie zareagował. Podniosłam jego prawą rękę i wsunęłam się pod nią.

Sądziłam, że znajomy dotyk obudzi w nim odruch objęcia mnie. Poczułam tylko martwy ciężar. Ciężar bez granicznej samotności.

w poniedziałek po południu zadzwonił doktor Malkin, który już obejrzał zdjecia Toma.

- Od marca zaszła niewątpliwa zmiana, jednak w tej chwili w mózgu Toma dokonuje się wiele zmian. Proszę pamiętać, że naświetlania dadzą rezultat dopiero sześć tygodni po zakończeniu terapii - wyjaśniał.

- Co więc robić?

- Trzeba kontynuować naświetlania - powiedział Malkin...

Pod koniec maja Tom czuł się lepiej, a ja nabierałam nadziei, że guz obumiera. Czekaliśmy na bardzo ważne wydarzenie: pierwszą rocznicę ślubu.

W niedzielę wieczorem Tom uparł się, bym poszła po zakupy. Po powrocie z dwiema torbami zieleniny wkroczyłam do jadalni. Zobaczyłam stół przykryty białym obrusem, a na nim naszą najlepszą zastawę, kryształowe kieliszki i srebrne sztućce. Tom był w kuchni, Z dumnym uśmiechem otwierał styropianowe pudła z nalepką wspaniałej francuskiej restauracji. Podszedł i mnie pocałował.

- Niespodzianka! Nie mogliśmy pójść do L'Auberge, więc L'Auberge przyszła do nas - oznajmił.

- Jak to zrobiłeś? - zatkało mnie. Okazało się, że tę niespodziankę pomogli mu zorganizować przyjaciele z pracy.

Bawiliśmy się wspaniale. Rozkoszowaliśmy się smakiem potraw, przy świecach wspominaliśmy ślub, miodowy miesiąc i wspólne wyjazdy. Rozmawialiśmy też o przyszłości: w tym tygodniu skończą się naświetlania (już tylko trzy razy!) i moglibyśmy wyjechać do jakiegoś uzdrowiska. Na koniec zjedliśmy czubek weselnego tortu - czekoladę nadziewaną malinami.

W poniedziałek rano tuż po przebudzeniu złożyliśmy sobie życzenia. Śniadanie zjedliśmy w łóżku, po czym Tom wręczył mi pudełeczko owinięte papierem w kwiatki i przewiązane wielką niebieską kokardą. W środku znalazłam rzeźbioną drewnianą szkatułkę na biżuterię.

- Zdaje się, że nadaliśmy nowy sens staremu porzekadłu: "W małżeństwie najtrudniejszy jest pierwszy rok". Nasz drugi rok będzie lżejszy - powiedział Tom, opierając się plecami o wezgłowie łóżka.

- Nie wyobrażam sobie, żeby mógł być cięższy - odparłam.



 

 
Przegląd Reader's Digest 1999
Tłumaczenie: JOLANTA KOZAK

  • /pisane-noc/290-dugie-poegnanie-sp-818/1359-macki
  • /pisane-noc/290-dugie-poegnanie-sp-818/1357-druga-szansa