Czarno na białym

 

 

RAZEM z DIAGNOZĄ w 1991 ROKU nadeszła zmiana w moim stosunku do alkoholu. W latach 80., gdy rozmiary mojego sukcesu przekroczyły me najśmielsze oczekiwania, alkohol stał się podstawowym składnikiem nieustających przez 10 lat obchodów zwycięstwa. Teraz umożliwiał mi ucieczkę od rzeczywistości.

Gdy Tracy zwracała mi na to uwagę, złościłem się i obrażałem. Jak miałem jej to wszystko wytłumaczyć? Nic nie miało sensu.

- Nie rozumiesz! - z rzadka używane wyrażenie stało się zaklęciem, w kółko powtarzaną mantrą.

Ona nie rozumiała. Nikt nie rozumiał. Po kielichu łatwiej mi było tym się nie przejmować. Wszedłem na równię pochyłą i to na pewno skończyłoby się źle. Jednak w czerwcu 1992 roku postanowiłem skończyć z piciem.

Obudziłem się wtedy skacowany, a mój 3-letni Sam, ukochany synek tatusia, coś gadał mi prosto do ucha. Miałem ochotę szczeniakowi przyłożyć i zepchnąć go z siebie.

I wtedy zrozumiałem, co tu nie gra - uważałem alkohol za sojusznika w walce z Parkinsonem. Ale teraz, leżąc, pojąłem, że to nieprawda. Alkohol stał się następnym wrogiem. Wrogiem, który może mi zabrać wszystko, na czym mi zależy. Na Parkinsona nic nie poradzę. Z alkoholem inna sprawa. Tu mam przynajmniej wybór. I tego dnia go dokonałem.

Myślicie może, że wejście na drogę trzeźwości daje siłę i spokój ducha, ale życie jest bardziej skomplikowane. Robiłem coś bezdyskusyjnie pozytywnego, zrywając z piciem, lecz nadal byłem opętany strachem, zablokowany w tym samym miejscu, w którym znajdowałem się w dniu, gdy usłyszałem diagnozę.

Starałem się nie myśleć o przyszłości z chorobą Parkinsona. Wolałem tak kombinować, by stale coś robić. Podpisałem w Los Angeles umowę na kolejny film. Wróciłem do ćwiczeń, budowałem muskulaturę, zdrowiej wyglądałem, ale objawy choroby się nasilały.

W grudniu 1993 roku sięgnąłem dna. Kochałem Sama, ale nie miałem serca do zabaw z nim. Byłem miły dla Tracy, ale zdawało mi się, że wyrządzę jej krzywdę, jeśli okażę, jak ją kocham. Przestałem siadać z rodziną do kolacji. Chowałem się w łazience, gasiłem światło i zanurzałem w gorącą wodę. Wanna stała się moim schronieniem.

W Wigilię Bożego Narodzenia usiadłem w salonie z piórem w dłoni i sporządziłem życiowy bilans. Napisałem o mamie i tacie. Wyznałem miłość Tracy. Czy ona mnie jeszcze kocha? - pisałem. A jeśli tak, to Jak to możliwe? Po przyjściu na świat Sama rozmawialiśmy wiele razy o tym, że będziemy mieli więcej dzieci, ale przestała o tym wspominać. Jakim ojcem mógłbym być? Jakim ojcem jestem? W końcu zmęczyło mnie pisanie. Nie miałem siły. Popatrzyłem na to, co napisałem i się rozpłakałem. Zdałem sobie sprawę, że patrzę na akt kapitulacji.



Tłumaczenie: MICHAŁ MADALIŃSKI; Przegląd Reader's Digest, sierpień 2003
  • /pisane-noc/288-ja-i-moj-los/1317-znaczenie-tikow
  • /pisane-noc/288-ja-i-moj-los/1315-nie-zgadzam-si-na-t-chorob