Królewskie kłopoty

 

 

PRZEZ NASTĘPNE TRZY LATA żyłem tak, że lepiej nie można. Miałem pracę, którą uwielbiałem, która uczyła mnie aktorskiego rzemiosła. A gdy oglądalność serialu poszybowała pod niebiosa (dotarliśmy na drugie miejsce, tuż za show Billa Cosby'ego), nadeszła też pewność finansowego zabezpieczenia.

W trzecim sezonie kupiłem swój pierwszy dom - parterowy, z 3 sypialniami i basenem. Nie targowałem się zbytnio. Mój księgowy tłumaczył, że powinienem mądrze negocjować i nie okazywać zbytniego zainteresowania. Nic z tego nie wyszło.

Gdy wszedłem do salonu, aż rzuciłem na środek podłogi kluczyki mojego nowego nissana 300 ZX.

- To jest to! Muszę mieć ten dom! - zawołałem.

Jesienią 1984 roku przerwaliśmy kręcenie serialu, bo Meredith Baxter była w ciąży. Szukałem więc nowego zajęcia i zagrałem główną rolę w filmie Wilczek - niskobudżetowej niezależnej produkcji. Nie mam pojęcia, co mnie napadło, żeby w tym wystąpić.

Ale tuż po świętach Bożego Narodzenia zaprosił mnie do siebie Gary Goldberg. Miał dla mnie dużo lepszą propozycję.

- Muszę ci coś wyznać. Dość dawno temu Steven przysłał mi scenariusz. Gary był dobrym znajomym Spielberga, więc gdy mówił "Steven", wiedziałem, że to jego ma na myśli.

- Chciał cię wziąć do głównej roli i pytał, czy nie zwolniłbym cię z mojego serialu. Nie mówiłem ci tego wtedy, bo nie mogłem cię puścić i nie chciałem, żebyś miał do mnie żal. Mam nadzieję, że rozumiesz.

Rozumiałem. Gary musiałby upaść na głowę, żeby narażać serial, wycofując z niego postać, która od pewnego czasu była głównym bohaterem.

- Steven nie znalazł nikogo, kto by mu odpowiadał - ciągnął Gary. - Im dłużej myślą o tym w producji, tym bardziej są przekonani, że pierwszy wybór, czyli ty, był najlepszy. Jednak nie możesz zrobić sobie przerwy w Więzach rodzinnych. Będziesz musiał rano być u nas w serialu, a potem możesz już ruszać na plan do Stevena. Skończysz pracę o drugiej, trzeciej nad ranem.

Później się okazało, że kończyłem o 5-6 rano.

- Jeśli sądzisz, że dasz radę, to ja się zgadzam - oświadczył Gary.

- Tak... No... Chyba... Na pewno podołam - wyjąkałem.

- Film nosi tytuł Powrót do przyszłości - skończył i rzucił scenariusz.

Nie miałem wątpliwości - to na tę rolę czekałem od pierwszego dnia w branży. Byliśmy więc umówieni.

Nie minął tydzień, a ja po całym dniu w Wiązach rodzinnych pędziłem na plan Powrotu do przyszłości.

Dwie godziny po północy stałem już na filmowym parkingu między palącymi się śladami opon i wygłaszałem swoją kwestę:

- Wehikuł czasu zbudowany ze zwykłego samochodu?

Powrót do przyszłości okazał się kinowym hitem numer 1, a Wilczek nie wiadomo dlaczego - numerem 2. No i w ten sposób 6 lat po przyjeździe do USA stałem się sławny.

Sukces mnie zaskoczył, nie bardzo umiałem sobie z nim radzić. Uważałem, że osiągnąłem go przez przypadek. Czy szczęście będzie mi dalej sprzyjać? Nie śmiałem o tym marzyć.

W 1985 roku wyjechałem do Wielkiej Brytanii na premierę Powrotu do przyszłości, w której brali udział członkowie rodziny królewskiej. Zaszczyciła ją też księżna Diana. Pod wypożyczonym frakiem zlewał mnie zimny pot. Miałem więcej powodów do nerwów niż inni z naszej delegacji. Jako Kanadyjczyk byłem przecież poddanym korony brytyjskiej.

Kiedy czekaliśmy w barze aż nas zaprowadzą i formalnie przedstawią, popełniłem błąd - chlapnąłem sobie dla kurażu dwa piwa. Nie upiłem się, ale piwo ma też inne działanie.

Księżna była serdeczna i z bliska piękniejsza niż się spodziewałem. Zaprowadzono nas na widownię, a kiedy wskazano mi miejsce, omal nie dostałem zawału. Miałem siedzieć obok Diany.

Kilka chwil przed rozpoczęciem seansu zajęła nam lekka rozmowa zainicjowana przez księżnę. Zgodnie z protokołem nie wolno się do niej odezwać pierwszemu. Jeśli siedzi, nie wolno też wstać. No i nigdy, pod żadnym pozorem, nie wolno odwrócić się do niej plecami.

Wszystko szło świetnie, póki nie zgasło światło. Wtedy mnie dopadło. Nieodparta potrzeba.

Chce mi się siku. Bardzo. Co robić? Byłem więźniem etykiety. Nie mogłem po prostu wstać i wyjść.

I tak spotkanie z księżną z bajki zmieniło się w dwie najpotworniejsze godziny mojego życia. Matka natura przypominała, że nie wolno o niej zapomninać.




Tłumaczenie: MICHAŁ MADALIŃSKI; Przegląd Reader's Digest, sierpień 2003

  • /pisane-noc/288-ja-i-moj-los/1315-nie-zgadzam-si-na-t-chorob
  • /pisane-noc/288-ja-i-moj-los/1313-skok-w-nieznane