Dwa straszne słowa

 

 

Po POWROCIE DO NOWEGO JORKU posłusznie znalazłem dobrego lekarza medycyny sportowej. Był bardzo skrupulatny, skierował mnie na rentgen, tomografię komputerową mózgu i w końcu do neurologa. Zaoponowałem. Przecież neurolog badał mnie na Florydzie.

- Moim zdaniem to konieczne - upierał się.

Nawet w najbardziej obłędnych rojeniach nie brałem pod uwagę ciosu, który wymierzył mi neurolog: choroba Parkinsona Trudno mi sobie dokładnie przypomnieć, jak wtedy zareagowałem, w moich wspomnieniach są luki. Chyba nic nie powiedziałem. Chyba nic nie czułem.

Lekarz coś tam jeszcze mówił: bardzo wczesne stadium, postępująca nieuleczalna, rzadka. W pana wieku, nowe leki, nadzieja... Uszło ze mnie całe powietrze, lewa ręka trzęsła mi się aż od barku.

Jedyne, co wyraźnie pamiętam, to zdumienie. Dlaczego on mi to robi? Co ja powiem Tracy?

Wyszedłem z przychodni na zlane deszczem ulice Manhattanu. Jakbym wkroczył w jakiś inny świat, tyle że głęboka zmiana dokonała się nie w otoczeniu, lecz we mnie. Oszołomiony, otępiały, mógłbym tak stać godzinami, aż zmierzch ustąpi nocy, aż ucichną klaksony aut. Jednak w strugach deszczu ruszyłem do domu.

Otworzyłem drzwi. W kuchni gotowała się kolacja, w dużym pokoju chichotał Sam. Tracy przywitała mnie w korytarzu, skierowałem do sypialni. Od razu wyczuła, że nie przynoszę dobrych wieści. Szła za mną, a ja czułem, jak jej ciekawość przeradza się w paniczny lęk.

W końcu korytarza powiedziałem jej. Rozpłakaliśmy się i objęliśmy.

Nie mieliśmy pojęcia, co to za bestia. Wyobrażaliśmy sobie mgliście, że miną lata, nim pokaże swe kły i pazury. Staraliśmy się dodać sobie otuchy. Tracy - przerażona i wstrząśnięta - była kochana. Mocno czułem, że jest przy mnie... Pamiętam jak szeptała "w zdrowiu i chorobie", pamiętam jej mokry policzek na moim.

Jak to bywa, w pierwszym odruchu szukałem sposobów wyjścia. Przecież nie może być tak tragicznie. Przez następne dni i tygodnie konsultowałem się z innymi lekarzami. Postanowiłem nigdy więcej nie iść do tego neurologa. Leki przepisywał mi internista, nosiłem je luzem w kieszeni.

Brałem te pigułki tylko z jednego, jedynego powodu: żeby się nie wydało. Postanowiłem, że nikt poza rodziną, najbliższymi przyjaciółmi i współpracownikami nie może wiedzieć o mojej chorobie. Tak to było przez 7 lat.

 

 

 

Tłumaczenie: MICHAŁ MADALIŃSKI
Przegląd Reader's Digest, sierpień 2003

  • /pisane-noc/288-ja-i-moj-los/1312-skd-tu-si-wziem
  • /pisane-noc/288-ja-i-moj-los/1310-nie-ma-sprawy