Właśnie wróciłam z podróży

 

 

PIELĘGNIARKA, która w niedzielne popołudnie zmieniała Heidi kroplówkę, zauważyła, że po odkaszlnięciu dziewczyna próbowała podnieść rękę do ust, co zresztą było niemożliwe, ponieważ ramiona jej były unieruchomione, tak, by nie zerwała rurek od kroplówki.

Ruch ten zdawał się wskazywać, że Heidi wychodzi z głębokiej śpiączki.

Gdy w poniedziałek o godzinie 10 Portmannowie weszli do sali szpitalnej, powitał ich niezwykły widok: Heidi, przytomna i przebudzona, patrzyła na nich półsennym wzrokiem.

- Heidi! - wykrzyknęła jej matka i rzuciła się, aby ją uściskać.

Heidi patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami. Zdawała się wiedzieć, gdzie jest. Zaczęła mówić, lecz jej słowa nie miały większego sensu.

- Właśnie wróciłam z podróży, zapomniałam walizki z dżinsami i wszystkimi innymi rzeczami.

- Nie martw się - uspokoiła ją matka. Na pewno wszystko odeślą.

- Czy przyjechałam tu zaraz po powrocie, czy najpierw byłam w domu? - zapytała Heidi.

- Przyjechałaś tu od razu - odpowiedziała matka. Uderzył cię piorun.

Później pokazała jej gazetę z krótką relacją o wypadku.

- Ojej, to o mnie chodzi? - zdziwiła się Heidi. Pomału zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, co się stało.

Przez tydzień była pod ścisłą obserwacją. Dwa tygodnie po wypadku została zwolniona do domu. Najwyraźniej wróciła w pełni do zdrowia. Po następnych dwóch tygodniach wróciła do szkoły. Zauważyła jednak, że wchodzenie po schodach i inne wysiłki wciąż bardzo męczą jej serce. Odzyskanie dawnej sprawności fizycznej zabrało tej doświadczonej miłośniczce snowboardu, jaką była Heidi, trzy miesiące.

Lekarze są zgodni co do tego, że szybka pomoc, jakiej udzielono Heidi - najpierw przez Ursa Bischofa, Markusa Wyssą oraz Frankie Amodio,a potem przez załogę karetki - zapobiegła zapadnięciu w stan permanentnej śpiączki lub śmierci.

Mina Portmann uważa, że oprócz udzielonej pomocy, działały też siły wyższe.

- Od czasu tego wypadku nauczyłam się ufać Bogu bez granic - mówi. - Teraz nic nie jest w stanie mnie wzburzyć, a jeżeli zdarzy się coś okropnego, wiem, że znajdę siły, aby to przezwyciężyć.

Tamara i Simon szybko wrócili do zdrowia. Tamarze nic się nie stało, a Simon wyszedł z wypadku jedynie ze złamanym nosem i jednym szwem. Ale dla Heidi trudne były pierwsze miesiące po wypadku. Na lekcjach języka obcego czasem łapała się na tym, że brakuje jej prostych słówek. A czasem działo się z nią coś dziwnego.

Kiedyś, gdy wracała ze szkoły do domu, wydało się jej, że wyrosła przed nią wysoka czarna ściana, a promień laserowy uderzył w ziemię i odbił się od niej ku niebu.

Ale takie urojenia nie wprawiają jej w panikę. Przecież omalże nie umarła - jej serce zatrzymało się na ponad 40 minut.

- W tym czasie widziałam cudowne światło, takie, jakie opisują ludzie, którzy przeszli śmierć kliniczną i wrócili do życia - mówi Heidi. - Od tego wieczoru nie boję się już śmierci. Dzisiaj mam większą świadomość życia. Jestem bardziej zrównoważona i spokojniejsza.

CIESZĘ się małymi rzeczami, a w chwilach szczęścia często myślę o tym, jak to cudownie, że zostało mi darowane życie.

 


 


Przegląd Reader's Digest 1996
Tłumaczenie: Andrzej KOPCZYŃSKI

Obyś bardzo nie cierpiała

 

 

O GODZINIE 23.15 OFICER policji zadzwonił do drzwi domu państwa Portmannów. Otworzył je August Portmann, 48-letni architekt.

- Obawiam się, że mam złe wiadomości - oznajmił policjant.

W kwadrans potem Mina i August wraz z dwójką synów wyruszyli do Zug. Mina Portmann wciąż miała w pamięci wizerunek twarzy swojej matki. Nie wyglądałaby na tak szczęśliwą, gdyby sytuacja była beznadziejna - pomyślała.

O godzinie 23.20 karetka zajechała przed izbę przyjęć Szpitala Kantonalnego, gdzie posmutniali sanitariusze w dalszym ciągu poddawali dziewczynkę wstrząsom elektrycznym. Nagle Andre Deck zauważył na monitorze elektrokardiografu typową linię oscylacyjną.

- Wraca puls! - krzyknął podniecony do pielęgniarzy.

Serce Heidi zaczęło bić, słabo i nieregularnie. Uszczęśliwieni pielęgniarze przenieśli ją na oddział nagłych wypadków.

Ofiary uderzenia pioruna często mają poparzenia pierwszego, drugiego lub trzeciego stopnia. Lekarze badający Heidi stwierdzili u niej mały ślad po oparzeniu w górnej części ciała i dwa inne na podeszwach stóp. Wciąż jeszcze nie było jasne, czy doznała obrażeń tkanek wewnętrznych. Jej ozdrowienie zależało teraz od tego, jak szybko i w jakim stopniu zacznie znów funkcjonować jej mózg.

Gdy Portmannowie przyjechali do szpitala tuż przed północą, młody lekarz zakomunikował im, że Heidi wciąż jest jeszcze w stanie śpiączki.

- Obawiam się, że państwo nie będą mogli jej w tej chwili zobaczyć - rzekł.

Moje biedne dziecko, obyś tylko za bardzo nie cierpiała - powtarzała do siebie w kółko Mina. Gdy w końcu pozwolono jej zobaczyć córkę następnego ranka, widok nie był zachęcający.

W nosie Heidi tkwiła rurka doprowadzająca tlen do płuc; do klatki piersiowej przymocowane były trzy elektrody, które przetwarzały rytm pracy jej serca na migające na monitorze punkciki. Cewnik podłączony do tętnicy przedramienia pomagał w mierzeniu zawartości tlenu we krwi oraz ciśnienia. Heidi, zawsze tak radosna i pełna życia, wydawała się teraz jedynie pozbawioną życia cielesną powłoką; o tym, że żyje, świadczyły tylko migające punkciki na elektrokardioskopie. Mina delikatnie gładziła jej włosy i cicho mówiła, jak bardzo ją kocha. Nie wywoływało to u Heidi najmniejszej reakcji. Wiem, że mnie słyszy - pomyślała matka.

Następnego ranka o tragicznym wypadku Mina poinformowała przyjaciół. Ciotka Heidi, Marie Feliciane Wismer, zakonnica z klasztoru Notre-Dame de Sion w Mery sur Marne we Francji, zaczęła wraz ze wszystkimi siostrami modlić się za Heidi i jej rodzinę. Inna ciotka Heidi, Marta, zawiadomiła o wypadku zakonnice z klasztoru Św. Józefa w kantonie Schwyz; również one postanowiły modlić się w intencji Heidi.

Wiadomość, że tylu ludzi modli się za jej córkę, przyniosła Minie Portmann ogromną ulgę.

Wiedziała, że teraz pomóc może tylko modlitwa. Poddała się losowi i była przygotowana na wszystko, co jej mógł przynieść. Jeśli trzeba, jestem gotowa resztę życia pielęgnować Heidi na wózku inwalidzkim - przyrzekła sobie.

 


 


Przegląd Reader's Digest 1996
Tłumaczenie: Andrzej KOPCZYŃSKI

Nie przerywajmy wysiłków

 

 

WYŁADOWANIE elektryczne jakim jest piorun może osiągnąć napięcie rzędu 500 milionów woltów i wytworzyć temperaturę sięgającą 30 000°C - pięć razy wyższą niż na powierzchni Słońca.

Gdy nie znający się przedtem ratownicy pracowali razem w zupełnej ciszy i koncentracji, niebo rozwarło się i lunął rzęsisty deszcz. Wyss po raz pierwszy robił sztuczne oddychanie w sytuacji zagrożenia życia, a Bischof dyrygował według przepisowego rytmu - pięć wdechów w nozdrza, potem krótka przerwa, tak jak go uczono w wojsku. Co chwila dotykał nadgarstka Heidi, ale pulsu wciąż nie było.

Na miłość boską, kiedy wreszcie przyjedzie ta karetka? - zadawał sobie ciągle rozpaczliwe pytanie. Kilku mężczyzn przyniosło z pobliskiej restauracji gruby obrus i rozpostarło go niczym baldachim osłaniający Heidi i ratujących ją mężczyzn przed ulewnym deszczem.

Od uderzenia pioruna minęło zaledwie 10 minut, kiedy pojawili się ubrani na pomarańczowo sanitariusze z pogotowia z Zug. Dla ratujących minuty te wydawały się wiecznością.

- Dziewczyna jest wciąż nieprzytomna, a puls niewyczuwalny - zwrócił się do nadchodzących sanitariuszy Wyss.

Georg Hórger i Markus Gloor rozcięli koszulkę Heidi, wołając:

- Róbcie dalej sztuczne oddychanie! - Sanitariusze wiedzieli, że człowiek uderzony bezpośrednio przez piorun nie ma prawie żadnej szansy' przeżycia. Dwóch sanitariuszy i ich szef, Andre Deck, próbowali przyłożyć elektrody do piersi Heidi, ale jej skóra była tak mokra i śliska, że nie można było przytwierdzić końcówek. Piorun zakłóca funkcjonowanie organów wewnętrznych na podobnej zasadzie, jak może wybić się z rytmu ósemka wioślarzy przy braku skoordynowanych ruchów. Zastosowanie wstrząsu elektrycznego może na chwilę sparaliżować "oszalałe komórki" tak, by mogły znów podjąć skoordynowane działanie.

- Proszę zrobić miejsce! - zawołał Deck, gdy jego ludzie kładli Heidi na nosze i nieśli ją do karetki.

Bischof, przygnębiony i przemoknięty do nitki, powrócił do żony i kompanów w restauracji. Ta mała nie żyje - pomyślał. W karetce trzech pielęgniarzy i lekarz kontynuowali sztuczne oddychanie. W tchawicę włożyli rurkę, aby wtłoczyć w płuca odpowiednią ilość tlenu; podłączyli również kroplówkę. Mimo to blada ciemnowłosa dziewczynka nie reagowała na żadne zabiegi. Nawet wstrząsy elektryczne o maksymalnej sile 360 dżuli nie dawały efektu.

Mężczyźni spoglądali na siebie z rozpaczą. Serce Heidi nie pracowało już od 30 minut. Nawet jeśli przeżyje, będzie miała poważne uszkodzenia mózgu, może zostać sparaliżowana - pomyślał Andre Deck. Komórki mózgowe pozbawione przez parę minut tlenu zaczynają obumierać, co może doprowadzić do zaburzeń funkcji intelektualnych, paraliżu i w końcu do śmierci. Jednak mimo braku efektów, ratownicy nie rezygnowali z dalszych wysiłków.

 


 


Przegląd Reader's Digest 1996
Tłumaczenie: Andrzej KOPCZYŃSKI

O Boże, ta mała nie żyje!

 

 

To BYŁO jak wybuch bomby - pomyślał Urs Bischof, były grenadier w armii szwajcarskiej. Siedząc zaledwie dziesięć metrów od miejsca, gdzie uderzył piorun, zobaczył, jak młodzi ludzie padli na ziemię jak kukiełki, którym odcięto sznureczki. - O Boże, zabito ich!

Ludzie w panice poderwali się z miejsc i rozpierzchli. Ponieważ rozpadało się na dobre, cały tłum, łącznie ze współbiesiadnikami Bischofa, stłoczył się w restauracjach. Bischof pośpieszył ku młodym ludziom.

- Zadzwoń na pogotowie, numer 144 - krzyknął do żony Markus Wyss. Po czym również pobiegł do poszkodowanych.

Wyss, komendant Ochotniczej Straży Pożarnej w Zug, spokojnie ocenił sytuację. Muszę najpierw pomóc tej dziewczynie, która się nie rusza - powiedział do siebie i uklęknął obok Heidi. Szybko zbadał jej stan, następnie, podłożył jedną rękę pod jej głowę, drugą uniósł podbródek i zaczął wdmuchiwać w jej nozdrza powietrze.

Po kilku wdechach obaj z Bischofem obserwowali reakcję Heidi, ale nie zauważyli nawet drgnięcia w jej piersi. Klęcząc wciąż przy dziewczynie, Bischof starał się wyczuć jej puls dotykając okolicy tętnicy szyjnej i przegubu ręki. Na próżno.

Frankie Amodio, kelner z pobliskiej restauracji wprawny w udzielaniu pierwszej pomocy, włączył się do ratowania i rozpoczął masaż serca. Uciskając serce można je pobudzić do 30-procentowej aktywności, wystarczającej dla zaopatrzenia mózgu w życiodajny tlen.

Mimo wysiłków Heidi nie dawała żadnych oznak życia. Ratownicy mogli tylko mieć nadzieję, że dokonują właściwych zabiegów, aby dziewczynkę utrzymać przy życiu.

Simon jęknął i odzyskał przytomność. Po chwili poruszyła się Tamara. Podnosząc się przy pomocy stojących obok ludzi, spojrzała na bladą twarz Heidi. O Boże, ona nie żyje! - przemknęło się jej przez myśl. Zauważywszy Bischofa klęczącego obok Heidi, zaczęła błagać:

- Zróbcie coś, pomóżcie mojej przyjaciółce! Nie pozwólcie jej umrzeć!

- Robimy, co możemy. Wszystko będzie dobrze! - odrzekł Bischof. Wiedział, że najważniejszą rzeczą w takich przypadkach jest sztuczne oddychanie i masaż serca. Zdawał sobie sprawę z potęgi uderzenia pioruna, czując ostry zapach spalenizny pochodzący z włosów Heidi.

 


 


Przegląd Reader's Digest 1996
Tłumaczenie: Andrzej KOPCZYŃSKI

Piorun i dziewczyna

 

 

W STARYM szwajcarskim mieście Zug, plac Landsgemeinde łagodnie opada ku brzegom jeziora Zug. Na szary bruk placu otoczonego wianuszkiem kafejek i restauracji, leje się żar z nieba. W sobotę 17 lipca 1993 roku na termometrach jest 30 stopni, ale nadchodzący wieczór i bryza od jeziora łagodzi nieco upał. O godzinie 10 wieczorem starzy i młodzi siedzą jeszcze przy stolikach na powietrzu, rozkoszując się widokiem i atmosferą zapadającego zmroku.

U nabrzeża jeziora Heidi Portmann, ładna, szczupła 16-letnia licealistka w niebieskich dżinsach i czarnej bawełnianej koszulce, gwarzy ze swoją 15-letnią przyjaciółką, Tamrą Fiel i 19-letnim Simonem Hunkelerem, mieszkańcem Zug. Heidi i Tamara przyjechały tu ze wsi Walchwil, oddalonej 9 kilometrów na południe od stolicy kantonu. Przed wyjazdem następnego dnia na wakacyjny kemping na górze Stoos w kantonie Schwyz, chciały spędzić wieczór w mieście.

Heidi i Tamara, przyjaciółki jeszcze z przedszkola, uwielbiają wpadać nad jezioro. Właśnie siedzą na ławce ze swoim kolegą Simonem, praktykantem drukarskim, i przyglądają się czarnym chmurom zbierającym się nad drugim brzegiem jeziora. Około 50 metrów od brzegu, pod pasiastą markizą restauracji Lówen, siedzi 46-letni wysoki brunet Urs Bischof, złotnik, wraz z żoną Ines i ośmiorgiem przyjaciół. Skończyli właśnie kolację i piją kawę. Przy stoliku obok je kolację, z żoną i córkami, 39-letni inspektor budowlany, Markus Wyss.

Bischof i współbiesiadnicy przyglądają się błyskawicom przecinającym niebo nad północno-zachodnim brzegiem jeziora.

- Za pół godziny będziemy tu mieli burzę - odzywa się do przyjaciół, którzy z oddali podziwiają to majestatyczne zjawisko natury.

Zaczyna kropić, lecz markiza nad stołem daje wystarczająco dobre schronienie i nikt nie zamierza odchodzić.

Tamara nad jeziorem wręcza Heidi wyciągniętą z plecaka nieprzemakalną kurtkę, a sama wraz z Simonem chroni się pod niebieski parasol. Wszyscy kierują się w stronę restauracji na placu Landsgemeinde, aby schronić się przed burzą.

W WALCHWIL, położonym nad jeziorem Zug, 47-letnia Mina Portmann leży w łóżku z gorączką. Widząc błyskawice nad jeziorem, zaczyna niepokoić się o Heidi. Niejednokrotnie stosunki między matką a córką bywały napięte, lecz Mina jest dumna z talentów córki do języków, rysunków oraz muzyki.

Myśli Miny przerywa nagle wizerunek twarzy jej własnej matki, zmarłej przed 30 laty, który w kształcie medalionu, niczym malowidło Botticellego, pojawił się na białej ścianie sypialni. Matka ma twarz tak spokojną i pogodną, że zdaje się mówić: "Wszystko jest w porządku". Po kilku sekundach zjawa znika i Mina czuje, że opuścił ją niepokój.

ULEWA SIĘ WZMAGA, więc Heidi, Tamara i Simon przyspieszają kroku. Właśnie zbliżają się do kasztana w górnej części placu, gdy niebo się rozstępuje i rozbłyska nieziemskim, oślepiającym światłem. Zaraz potem następuje ogłuszająca detonacja.

Tamara, oślepiona rażącym światłem, poczuła drżenie ziemi pod stopami. Ma wrażenie, że wokół niej eksploduje powietrze. Czuje miękkość w kolanach, jakby chodziła po falach, i zaraz potem wraz z Simonem pada nieprzytomna na ziemię. Gdy oślepiająca jasność przeminęła, oczom świadków ukazuje się Heidi rozpostarta na bruku, z niewidzącymi, półotwartymi oczami utkwionymi w przestrzeń.

 


Przegląd Reader's Digest 1996
Tłumaczenie: Andrzej KOPCZYŃSKI