Najlepsze życzenia urodzinowe

 

 

Ten zwrot w życiu Anissy i wsparcie ze strony Bryana miały przełomowe znaczenie. 22 maja trzyletnie poszukiwania sposobu wyleczenia dobiegły końca. Tego dnia lekarka Marissy orzekła, że można jej pobrać szpik. Dziewczynka miała 14 miesięcy, ważyła ponad 7 kilogramów. Anissa poszła do Miasta Nadziei na serię testów, przygotowywała się do przeszczepu.

Jakoś przedostało się to do mediów i szpital obiegła armia reporterów. Zjechali się z całych Stanów, wozy telewizyjne, zwoje kabli i anteny satelitarne czekały w pogotowiu. Szpital wydał tylko krótkie oświadczenie. Rodzina nie mówiła nic.

Przed pokojem Anissy stała przez całą dobę straż. Ona przez 4 godziny leżała pod kroplówką z dużą dawką chemii. Potem została poddana pierwszemu z 11 naświetlań. Jej stan zdrowia bardzo się pogorszył, bo leczenie niszczyło jej szpik. Anissa była coraz bardziej osłabiona, wypadły jej włosy, dokuczały wymioty, na ustach pojawiły się owrzodzenia. Ponieważ nie mogła jeść, była karmiona dożylnie.

- Serce mi się krajało! Tydzień wcześniej była energiczna, zdrowo wyglądała, a z powodu naszej decyzji balansowała na krawędzi śmierci. Trudno było nie zadawać sobie pytania: Czy postąpiliśmy słusznie? Czy nie lepiej by było zostawić ją w spokoju ten krótki czas, jaki jej jeszcze pozostał? - mówi dzisiaj Mary.

Terapia zniszczyła układ odpornościowy, Anissa nie mogła bronić się nawet przed najmniejszą infekcją. Przez kolejne trzy tygodnie trzymano ją w całkowitej izolacji, w pokoju ze specjalnie filtrowanym powietrzem. Rodzina, przyjaciele przed wejściem musieli dokładnie się umyć i włożyć lekarskie fartuchy, sterylne czapki i maski.

Wraz z nową falą artykułów i reportaży telewizyjnych przyszły kolejne niewybredne ataki. Mary i Abe ze zgrozą słuchali pogłoski, że ich przeciwnicy mogą w sądzie uzyskać zakaz operacji, motywując to faktem, że sama Marissa nie jest zdolna do podjęcia decyzji o przeszczepie.

ABE:

Ta groźba była dla mnie i dla Mary porażająca. Widzieliśmy, jak samotna jest Anissa, łączyła ją z życiem coraz cieńsza nić. Baliśmy się, że znajdą się ludzie, którzy będą chcieli tę nić przerwać. Nie wiedzieliśmy, co może się zdarzyć. Przez ostatni tydzień Marissa nie wychodziła z domu. 4 czerwca przed świtem pojechaliśmy z córeczką do Miasta Nadziei.

Weszliśmy od tylu, z dala od głównego wejścia. Anissa leżała na onkologii, w innym budynku. To była bolesna decyzja, ale nie mieliśmy wątpliwości, przy której z córek musimy być. Anissa przynajmniej wiedziała, co się z nią dzieje i że jesteśmy w pobliżu.

O ósmej rano lekarze uśpili Marissę. Najtrudniejsza byta świadomość, że w każde biodro wbijają jej blisko 3-centymetrową igłę. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jest pogrążona w głębokim śnie i nic nie czuje. Zapewniono nas, że w całej historii przeszczepów szpiku żaden dawca nie miał komplikacji. Jednak odetchnęliśmy, dopiero gdy było po wszystkim.

Zabieg skończył się po 30 minutach i szpik - uzupełniony komórkami z krwi pępowinowej Marissy - pojechał na oddział onkologii. Dużo byśmy dali, żeby też się tam znaleźć. Czy mogliśmy jednak zostawić Marissę nie upewniwszy się, że po obudzeniu jest żwawa i pogodna jak zawsze?

Późnym rankiem te błyszczące brązowe oczy otworzyły się i spojrzały prosto na nas. Marissa uśmiechnęła się tym samym uśmiechem, którym witała nas każdego poranka. Musieliśmy hamować jej zapał, bo rwała się, żeby wyskoczyć z łóżeczka. W południe biegała już po korytarzu, jakby miała za sobą tylko drzemkę. Matka Bryana, której twarz, nie mówiąc o samochodzie, nie była znana nawet miejscowym dziennikarzom, prześlizgnęła się z Marissą obok czatujących reporterów i zawiozła ją do domu. Wtedy z Mary pobiegliśmy na onkologię, żeby być przy Anissie.



Airon i Bryan przez wiele godzin czekali przed pokojem Anissy. Przez dużą szybę widzieli, jak Anissa śle im odważne uśmiechy. Patrzyła na duże czerwone balony, które trzymali rodzice. Napisane było na nich: "Najlepsze życzenia urodzinowe". Nie obchodziła w tym dniu urodzin, ale wiedziała, co chcą jej powiedzieć. To były życzenia z okazji początku nowego życia. Potem pielęgniarka zasunęła zasłonę.

Kiedy wszystko było gotowe Anissie wstrzyknięto szpik przez cewnik wprowadzony w nacięcie w klatce piersiowej. Ciemnoczerwony życiodajny szpik wpłynął do krwiobiegu i komórki zaczęły wkrótce przenikać do wnętrza kości.
- W Anissie życie ledwie się tliło. Wyglądała, jakby lada podmuch mógł ją zmieść - wspomina Abe.

Na początku byli szczęśliwi, że Anissa ma operację za sobą i żyje. Ale mijały dni, a ona nie odzyskiwała sił. Nikt nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, czy przeszczep się przyjmie. W czasie odwiedzin ukrywali niepokój.

Cała rodzina bardzo dobrze znała wszystkie zagrożenia. Zawsze przecież istniało niebezpieczeństwo zakażenia lub pooperacyjnego zapalenia płuc. Organizm mógł odrzucić obcą tkankę. Albo odwrotnie, to nowe komórki mogły zacząć wytwarzać przeciwciała atakujące organizm pacjenta. Takie są najczęstsze przyczyny nieudanych przeszczepów.

W te trudne dni Bryan najlepiej umiał podtrzymać Anissę na duchu. Zjawiał się w szpitalu wczesnym rankiem i wychodził, dopiero kiedy go wypraszano - często przed północą. Ochraniał ją. Wiedział, że gdyby ktokolwiek z gości miał choćby zwykłe przeziębienie, dla Anissy byłby to wyrok śmierci. Sprawdzał więc każdego dokładnie, zanim pozwolił mu wejść.

Pielęgniarki nazywały go doktor Bryan. W szare dni Anissy wprowadzał radość i pogodę. Przyniósł jej szykowną białą czapkę, by przykryć łysinę. Potem droczył się, że w życiu nie widział śliczniejszego chłopca. Kiedy liczba białych krwinek zwiększała się, cieszył się razem z Anissa, gdy zmniejszała się, pocieszał ją.
- To i tak dużo więcej, niż miałaś na początku.

Mary i Abe starali się wykrzesać z siebie podobny optymizm, nie przychodziło im to jednak łatwo. Ze stosunkowo niewielkiej liczby komórek otrzymanych od siostry, organizm Anissy musiał odtworzyć od zera cały układ odpornościowy. Tymczasem liczba białych krwinek wzrosła zaledwie do stu.

Lekarze stwierdzili, że kiedy dojdzie do tysiąca, będzie to znak, że komórki Marissy nie zostały odrzucone i rozmnażają się. Wtedy Anissa będzie mogła wyjść z izolatki. Abe zawiesił na ścianie kalendarz i dzień po dniu zapisywali w nim - 200 potem 300, następnie tylko 100. Nazajutrz aż 800, ale potem nastąpił kolejny spadek.

Marissie nie wolno było odwiedzać siostry, rodzice przyprowadzali więc ją do małego ogrodu położonego na wprost okna pokoju Anissy. Mogły pomachać do siebie, Anissa lubiła patrzeć, jak mała się bawi. Ten widok dodawał jej sił.
- Muszę żyć, żeby widzieć, jak Marissa dorasta - oznajmiła nam stanowczo córka.

Wreszcie trzy tygodnie po przeszczepie liczba białych krwinek przekroczyła tysiąc i nadal się powiększała. Anissie pozwolono wychodzić z izolatki. Nadal była słaba i miewała złe dni, ale wróciły jej rumieńce i zaczęła normalnie jeść. Pokonała pierwszą przeszkodę.

Tydzień później, 5 lipca lekarz Anissy poinformował prasę, że Anissa została wypisana ze szpitala.
- Rekonwalescencja przebiega znakomicie. Jednak infekcja, odrzucenie przeszczepu i nawrót białaczki nadal grożą życiu Anissy, więc trudno przewidzieć przyszłość - głosił oficjalny komunikat.


Tego samego dnia Anissa wróciła do domu. Powitał ją tłum krewnych i przyjaciół z transparentami i balonikami. Kryjąc twarz pod rondem jasnoczerwonego kapelusza, płakała z radości. Słała całusy na lewo i prawo, dziękowała za gorące przyjęcie. Szczególnie mocno obejmowała Marissę i Airona.

Mary zrobiła wszystko, żeby pokój Anissy był sterylny. Wyszorowała starannie podłogę i okna, na drzwiach zawiesiła ręcznie wypisane hasło: "Zarazki precz stąd!".

Anissa spędzała w nim całe tygodnie, a Marissa prawie od niej nie wychodziła. Bawiła się cicho na podłodze, wesoło szczebiotała, czesała odrastające siostrze włosy.

Mała siostrzyczka pomogła siostrze przetrwać szczęśliwie do najważniejszego - setnego dnia bez komplikacji.

Teraz Anissa mogła korzystać z drobnych, do niedawna zakazanych, przyjemności: wychodziła z domu bez maski, jadła owoce i warzywa. Co jednak najważniejsze, Ayalowie znowu mogli się czuć jak normalna rodzina. Anissa odzyskała siły i z pomocą matki skupiła się na jednym ważnym zadaniu: zaplanowaniu ślubu.

Rok i dzień po przeszczepie, 5 czerwca 1992 roku Anissa i Bryan się pobrali. To był jeden z tych bajecznych kalifornijskich wieczorów, gdy świat wydaje się jedną wielką obietnicą. Po czerwonym zachodzie słońca, ciemniejące niebo roziskrzyło się miliardami gwiazd.

Każdy z 350 gości - lekarze, pielęgniarki, ochotnicy zbierający pieniądze czy wreszcie ludzie, którzy po prostu modlili się za nią - przyczynił się do jej wyzdrowienia. Zebrali się, by uczcić cud jej nowego życia.

Anissa szła środkiem kościoła, piękna jak każda panna młoda. Prowadził ją pod rękę promieniejący dumą ojciec.

Za nimi dreptała z ważną miną 2-letnia Marissa, niosła na małej podu-szeczce obrączkę siostry. Mary westchnęła cicho, dziękowała Bogu za dwie wspaniałe córki, które razem sprawiły, że wydarzył się cud.

Anissa dawno ma już za sobą krytyczne pięć lat, czyli okres po którym chorzy na raka uważani są za wyleczonych. Anissa pracuje w Czerwonym Krzyżu w Los Angeles, gdzie zajmuje się pozyskiwaniem potencjalnych dawców szpiku do krajowego rejestru. Zapotrzebowanie na dawców szpiku jest nadal ogromne.


Tak wygląda dzisiaj rodzina Ayalów w komplecie. U góry - rodzice z Marissą. Na trawie siedzą - (od prawej) Airon, Anissa i jej mąż Bryan.



Przegląd Reader's Digest 1997
Tłumaczenie: Grzegorz Gortat


 
  • /pisane-noc/282-cud-narodzin-przeciw-mierci/1287-radosna-niespodzianka