Radosna niespodzianka

 

 

ABE:

Marissa miała się urodzić około 15 kwietnia. We wtorek wieczorem, dwa tygodnie przed wyznaczoną datą, szykowaliśmy się do wyjazdu na zajęcia w szkole rodzenia, kiedy odeszły wody. Wpadliśmy w lekką panikę. Wcześniej nas poinstruowano, że w chwili rozpoczęcia porodu mamy zawiadomić nie tylko położnika, ale także ludzi z Miasta Nadziei, którzy nie tak dawno opracowali obiecującą metodę wykorzystania krwi z pępowiny do przeszczepu.

Krew pępowinowa jest bogata w komórki macierzyste, z których rozwijają się wszystkie krwinki. Przy porodzie jest zamrażana, a następnie używana do przeszczepu wraz ze szpikiem. Lekarze z Miasta Nadziei mieli przyjechać do szpitala z całym sprzętem. Ale 3 kwietnia nikt przecież nie był przygotowany.

Kiedy się zjawiliśmy w szpitalu, położnik stwierdził, że alarm jest przedwczesny. Nie chciał jednak odsyłać Mary do domu, bo po odejściu wód istnieje ryzyko zakażenia płodu. W tym czasie przyjechali lekarze z Miasta Nadziei. Po wielu naradach stwierdzili, że najlepsze będzie cesarskie cięcie. Mary siedziała już na wózku. Złapała mnie za rękę.
- Czy mąż może być przy mnie?

Zgodzili się i zawieźli Mary na salę operacyjną. Ja podreptałem za nimi.

Nie byłem pewny, czy dam radę. Wiedziałem jednak, że dla naszego wspólnego dobra muszę być teraz jak najbliżej niej. Ubrali mnie w zielony fartuch i maskę. Starałem się, jak najmniej przeszkadzać. Był tam spory tłumek: lekarz położnik, dwie położne, pediatra Marissy oraz zespół lekarzy i pielęgniarek, który miał zebrać i zamrozić krew pępowinową.

Poród nie trwał długo. Mary dostała narkozę, więc to ja pierwszy z rodziny zobaczyłem Marissę. Pielęgniarki umyły ją, zważyły, zmierzyły i mi podały. Moja piękność ważyła 2837 gramów, miała 46 centymetrów, ciemne włosy i takież oczy. Kiedy Mary się obudziła, Marissa powędrowała w ramiona matki. Wspólnie dziękowaliśmy Bogu.


Marissa wniosła do rodziny wielką radość. Kiedy Mary przeniosła ją przez próg, poczuli, że wstępuje w nich nowy duch, nowa nadzieja. Po kilku dniach nie byli już w stanie sobie wyobrazić, jak wyglądało ich życie przed pojawieniem się maleństwa.
- Nie było chwili, żeby któreś z nas nie przytulało jej, nie całowało. Kiedy spała w swoim pokoju, wykorzystywaliśmy najdrobniejszy pretekst, by wejść i choć na nią popatrzeć - wspomina Airon.

Anissa czuła się tak, jakby noworodek już okazał swą moc uzdrawiania. Zrezygnowała ze szkoły, by poświęcić więcej czasu pozyskiwaniu dawców, sporą część dnia spędzała zatem na samodzielnej nauce. Czasem dopadały ją lęki, z którymi nie potrafiła sobie poradzić. Siadała wtedy obok kołyski Marissy i czytała albo wpatrywała się w śpiącą siostrzyczkę. W takich chwilach spływał na nią kojący spokój.

Od dnia rozpoznania białaczki mijały dwa lata. Anissa wiedziała, że czasu ma coraz mniej. Każdy nowy dzień zwiększał prawdopodobieństwo, że liczba chorych białych krwinek znowu zacznie wzrastać.

Czasem patrzyła na śpiące niemowlę i zastanawiała się, czy Bóg dał im to cudowne dziecko po to, by wypełniło pustkę, jaka powstanie po jej śmierci. Marissa, piękność doskonała, była drobna jak matka i lekarze uznali, że musi urosnąć, zanim zrobią przeszczep. Anissa mogła tylko czekać.

Tymczasem los postawił na jej drodze jeszcze jednego sprzymierzeńca.

W pewien ciepły sierpniowy dzień Mary i Abe wybierali się na przyjęcie do przyjaciół, Glendy i Fernanda Espinosów. Chcieli zabrać ze sobą Anissę. Początkowo odmówiła, ale szybko zmieniła zdanie.
- Poczekajcie chwilę - zawołała.

Była to szybka decyzja, impuls. Jakby trafiła na rozjazd i zwrotnica skierowała Anissę na nowe tory, na spotkanie osoby, z którą mogła dzielić wszystko. Nawet lęki i słabości, które starała się skryć przed rodziną. Nazywał się Bryan Espinosa.

Ich rodzice przyjaźnili się od dawna, ale oni nigdy się nie spotkali. Nie znali się też ze szkoły, bo Bryan skończył liceum Walnut pięć lat przed nią. Gdy zostali sobie przedstawieni, obojgu żywiej zabiły serca. Bryan obsługiwał grill. Zamienili ze sobą zaledwie kilka słów i Anissa zaczęła mu pomagać. Dowiedziała się, że Bryan właśnie założył firmę sprzątającą biura oraz że ma wspaniałe poczucie humoru. A najlepsze z tego wszystkiego - nie był w ogóle onieśmielony jej chorobą.

Inni chłopcy albo udawali, że Anissie nic nie jest, albo zachowywali się tak, jakby była z porcelany. Bryan był inny. Sprawił, że przez cały dzień się śmiała, ale poza żartami i dowcipami okazywał troskę i zainteresowanie.

Bryan pamięta, że słyszał o Anissie długo przed ich spotkaniem.
- Moi rodzice cały czas o niej mówili. Miałem wrażenie, że znam Anissę od dawna.

Tamtego dnia od pierwszego spojrzenia zrozumiał, że są dla siebie stworzeni.

Na przyjęciu, w trakcie zabawy, ojciec Bryana wrzucił Anissę w ubraniu do basenu. Bryan pożyczył jej do przebrania dres. Do końca dnia nie padło ani słowo o ponownym spotkaniu. Anissa myślała, że wypierze i wyprasuje dres i zadzwoni do Bryana, żeby umówić się, jak go ma zwrócić.

Ale Bryan ją uprzedził. Rano następnego dnia Mary zawołała córkę do telefonu.
- To Bryan - oznajmiła z domyślnym uśmiechem.
- Cześć. Twoja siostra zgubiła u nas smoczek - usłyszała.
- Dlaczego nie powiedziałeś tego mojej mamie? - zażartowała.
- Sama zgadnij - roześmiał się i dodał, że ma kasetę wideo z bardzo dobrym filmem Wożąc panią Daisy. Przyniósł ją jeszcze tego samego dnia. Potem poszli na pizzę. Rozstawali się wieczorem pewni, że cokolwiek los trzyma dla nich w zanadrzu, chcą dzielić to wspólnie.

Sześć miesięcy później, 14 lutego 1991 roku w Dzień św. Walentego zaręczyli się.



 

Przegląd Reader's Digest 1997
Tłumaczenie: Grzegorz Gortat

 
  • /pisane-noc/282-cud-narodzin-przeciw-mierci/1288-najlepsze-yczenia-urodzinowe
  • /pisane-noc/282-cud-narodzin-przeciw-mierci/1286-cudowne-dziecko