Obawa o szczęście

 

 

TAMTEGO czerwcowego wieczoru siedziałem ze swoją żoną, Chrissie, do późna. Rozmawialiśmy, mając trochę czasu dla siebie, graliśmy w scrabble. Chrissie liczyła punkty. Wygrałem 12. punktami, ale tylko dzięki temu, że w jednej kolejce trafiło mi się 50-punktowe słowo. Chrissie nie omieszkała mi tego wypomnieć.
- Ty to masz szczęście! - powiedziała.

Obok liczby zdobytych przeze mnie punktów dopisała słowo "szczęściarz" i połączyła je strzałką z moim imieniem. Miała na sobie swój bladoniebieski szlafrok, a krótko ostrzyżone włosy drobnymi loczkami okalały jej głowę.

Czy tamtego wieczoru, kiedy siedzieliśmy razem przy kuchennym stole, nie było jakiegoś znaku? Kiedy myła zęby, szła zajrzeć do dziewczynek, kiedy kładliśmy się spać, kiedy całowałem ją na dobranoc - jak to możliwe, że niczego nie przeczułem?

Jakiś czas wcześniej zwierzyłem się Chrissie, że aż się boję, by coś nie zmąciło naszego szczęścia. Wielu naszych znajomych przeżywało trudne chwile - kłopoty finansowe, problemy małżeńskie, nieporozumienia z dziećmi. Nam los oszczędzał podobnych przykrości.

Czułem nieokreślony niepokój.

Kiedy obudziłem się nazajutrz rano, było wyjątkowo jak na tę porę roku upalnie i duszno. Zszedłem na dół, zrobiłem sobie kawę i włączyłem telewizor, by wysłuchać porannych wiadomości. Zastanawiałem się, czy pod pretekstem upału nie odwołać przedpołudniowej lekcji tenisa. Czekałem na wiadomość od agenta o planowanej promocji mojej nowej książki, chętnie więc zostałbym w domu przy telefonie.

Chrissie zeszła na dół o wpół do dziewiątej. Przywitałem się z nią przy schodach. Namówiła mnie, bym wybrał się na tenisa, a ona weźmie dziewczynki, 6-letnią Christine, 5-letnią Aimee i 2-letnią Katie, nad jezioro. Rodzice Chrissie, którzy przyjechali do nas z wizytą z Nowego Jorku, na pewno też będą mieli na to ochotę.
- Zrobić ci śniadanie? - spytała.
- Nie dziękuję, piłem już kawę - odparłem wstając od stołu, by pocałować ją na do widzenia.

Uchyliła się filuternie.
- Do zobaczenia! - zawołałem, kierując się ku drzwiom. Moja teściowa i Christine leżały na rozkładanej kanapie w pokoju obok. Na górze reszta jeszcze spała.

Chrissie uśmiechała się do mnie z werandy, kiedy wsiadałem do białego volkswagena. Na pożegnanie zadała mi stare jak świat pytanie żon z dziesięcioletnim stażem:
- Czy chciałbyś coś specjalnego na kolację?
- Dobrze klimatyzowaną restaurację! - odkrzyknąłem.

Mrugnęła porozumiewawczo i uśmiechnęła się. Z głębi domu rozległo się wołanie:
- Maaamaa!

Chrissie wzniosła oczy do góry. Włączyłem motor i ruszając pomachałem jej.





 



Przegląd Reader's Digest 1996
Tłumaczenie: Ewa Krasińska

  • /pisane-noc/197-y-od-nowa/957-oniemiay-ze-zgrozy