Dziękuję, tato

 

 

Musiałem Damonowi przyrzec, że jeśli umrze, stanie się to w domu, w jego własnym łóżku. Teraz, kiedy miał być zwolniony z oddziału chorych na AIDS, podszedł do mnie pielęgniarz i spytał, czy mogę chwilę z nim porozmawiać.
- Będzie pan musiał wiedzieć o pewnych sprawach.

Poczułem nagłą pustkę w głowie i dopiero po chwili pozbierałem myśli.
- On już tu nie wróci? To koniec? - spytałem z bijącyn sercem.
- Bryce, Damon po raz ostatni jedzie do domu - powiedział pielęgniarz najdelikatniej jak potrafił.

Później siedziałem przy Damonie, trzymając go za rękę. Nie potrafiłem spojrzeć mu w oczy. W pewnej chwili cichym głosem powiedział mi, że czas zadzwonić do Adama i sprowadzić go z Londynu do domu.
Czułem, jak łzy płyną mi po policzkach. Zdobyłem się tylko, by ścisnąć mu dłoń na znak, że rozumiem.
- W porządku, tato - powiedział. Siedzieliśmy tak w milczeniu dłuższy czas. Nic więcej nie było do powiedzenia. Wspaniały Damon pogodził się z kresem swojego życia.

Adam przyleciał z Londynu, a Celeste wyjechała po niego na lotnisko. Oboje pojechali prosto do Damona. Adam trzymał go w ramionach, jak dziecko i obaj bracia płakali. Następnego dnia Damon wrócił do domu. W sobotę cierpiał tak straszne bóle, że morfina w płynie nie mogła ich uśmierzyć. Zaczęliśmy telefonować do jego przyjaciół i kolegów ze szkoły, wszystkich tych, którzy byli mu bliscy. Wreszcie, w niedzielę po południu, przyszedł Toby, żeby się pożegnać. Ten sam Toby, który przedstawił Damona Celeste, który odegrał tak ważną rolę w życiu Damona i którego tak bardzo kochał. Teraz cicho powiedzieli sobie "żegnaj".

W dniu prima aprilis 1991 roku obudziłem się bardzo wcześnie i poszedłem pobiegać plażą wzdłuż brzegu. Przed wschodem słońca na niebie pojawiła się poświata. Być może pył wulkaniczny w atmosferze lub jakiś wybryk temperatury spowodował załamanie promieni słonecznych, co dało złudne wrażenie świtu.

W ostatnim dniu swego życia Damon będzie miał dwa wschody słońca i ani jednego zachodu, pomyślałem, próbując uśmiechnąć się przez łzy. To zupełnie w jego stylu, świetny start i kiepski finisz.

Przyszedłem do domu, usiadłem na tarasie i płakałem. W Sydney budził się właśnie piękny dzień, nad portem jaśniała łuna słońca. Nastawiłem kawę, zatelefonowałem do naszego syna, Bretta i obudziłem Benitę.

Wszyscy mieliśmy czas, by się pożegnać. Brett i Adam, stali obaj przy naszym domu i w sposób delikatny, choć trochę niezgrabny, próbowali pomóc sprawnie krzątającej się Celeste, która nadal zwracała się do Damona czystym, wesołym głosem.

Tego dnia twarz Damona była blada jak płótno. Jego oczy, niegdyś piwne, stały się ciemnobrązowe, pokryte plamkami. Mówił z wielkim wysiłkiem. Podchodziliśmy do niego po kolei. Nachyliłem się nad nim i pocałowałem go, a on sięgnął po moją rękę.
- Dziękuję, tato. Dziękuję za wszystko. - A potem dodał szeptem: - Bardzo cię kocham, tato.

Przy jego śmierci była Celeste. Wspaniały Damon raz jeszcze schronił się w jej ramionach. Tym razem musiała pozwolić mu odejść.

Mamy zdjęcie Damona z Celeste, zrobione w British Museum. Stoją w bazaltowej bramie zbudowanej przez starożytnych Asyryjczyków. Ta fotografia wciąż nam przypomina, że nic nie trwa tak długo, jakbyśmy chcieli, ani pomniki, które wznosimy, by zadowolić własną pychę, ani starannie budowane ludzkie życie. Na tym zdjęciu Damon sprawia wrażenie bardzo słabego, a przecież mimo to potrafił przeżyć chwile zachwytu. Był taki dzielny, wykorzystywał do końca resztki życia, które w nim się jeszcze tliło.

Damon nie był święty, a jednak wszystkim nam uświadomił sens życia wykraczający poza nas samych. Dzięki niemu lepiej zrozumieliśmy, czym jest życie, nauczył nas, co to znaczy miłość. Pokazał, jak ważne jest "wycisnąć" to, co najistotniejsze z każdej godziny życia, która jest nam dana. Wspaniały Damon był tak pełen życia w każdym dniu swego istnienia.

Wiele miesięcy potem poszedłem pobiegać z jednym z lekarzy Damona, który stał się przyjacielem rodziny.
- Wiesz, Damon nie był zwyczajnym młodym człowiekiem - powiedział mi. - Miał więcej serca, więcej śmiałości, więcej charakteru i więcej odwagi niż wszyscy pacjenci, których leczyłem. Wiele się od niego nauczyłem. Moim zdaniem potrafił chwalebnie żyć do końca.





 

Przegląd Reader's Digest 1995
Tłumaczenie: Małgorzata Brenner

  • /pisane-noc/158-ycie-do-koca/687-droga-powrotna