Pogrzebana tożsamość

 

 

Claudio, chceielibyśmy, Żebyś wróciła tu na kolejny semestr - oznajmił Ben-Yishay.

Z trudem się opanowałam. Zwalczając panikę, starałam się przyswoić sobie tę informację i naśladować jego postawę typu "dokonajmy trzeźwej oceny".
- Nie przyjadę tu jesienią, bo 31 lipca wracam do pracy.
- Nie jesteś gotowa na powrót do medycyny - odrzekł spokojnie.

Usiłowałam spojrzeć na to z dobrej strony. Przynajmniej nikt nie oznajmił, że nigdy nie wrócę do pracy. Powiedziano mi tylko, że lipiec to za wcześnie. 27 lipca zgodnie z planem zakończę zajęcia, pojadę do domu na wakacje i wrócę po Święcie Pracy na drugą 5-miesięczną rehabilitację.

Jakoś się pogodzę z tą ponurą perspektywą - mówiłam sobie w duchu. Tym bardziej że nie tylko ja wrócę, pięcioro kolegów z grupy także. Rodzina i przyjaciele popierali lekarzy. Padło nawet stwierdzenie, że skoro zapraszają mnie na drugi semestr, to muszą wierzyć, iż mogą mi bardziej pomóc. A zatem mam szansę na większą poprawę.

Zaczynałam już być przekonana, że odsunięcie terminu powrotu do pracy wyjdzie mi na dobre, kiedy w środę 7 czerwca wybuchła kolejna bomba.
- Jak sobie radzicie z faktem, że zaszły w was zmiany i że są one nieodwracalne? - zapytał instruktor.
Jak zwykle zapisanie pytania i zrozumienie jego sensu zabrało mi kilka minut. Kiedy zaczął do mnie docierać, czułam się zdruzgotana.

Koledzy odpowiadali. Ich głosy docierały do mnie jakby z oddali. Pojmowałam głębsze znaczenie pytania i moje przerażenie rosło. Każdy z nas utracił dotychczasową osobowość. Na zawsze. Czułam coraz większy ciężar w piersi, tętno przyspieszało. Siedziałam sztywno, dopóki nas nie zwolniono. Pomknęłam do drzwi.

Na zawsze. Te słowa odarły mnie z nadziei, strzaskały marzenia.

]ak mam dalej żyć, mając ubytki tu mózgu? Dotąd radziłam sobie, bo choroba wydawała mi się przejściowa. Trwałe kalectwo oznaczało, że przegrałam. Pracę. Osobowość. Życie. Prawdziwą siebie.

Całą noc leżałam w ubraniu na kanapie, roztrzęsiona jak galareta, wpatrzona w szary prostokąt okna. Rozpacz przerywały jedynie krótkie chwile otępienia albo drzemki, do której kołysał mnie płacz. Czasem ludzie żyją tylko dlatego, bo są tak wyczerpani psychicznie, że nie mogą nawet popełnić samobójstwa.

Rano energii wystarczyło mi tylko na nalanie sobie szklanki mleka. Usiadłam z nią przy oknie.

"Mieć nadzieję to nic złego" - przeczytałam z notatnika słowa nagryzmolone podczas ostatniej rozmowy z Joan.

Po południu odbyłyśmy długą rozmowę. Mówiła:
- Nie wszystko wróci. Gdzieś się zatrzymasz, osiągniesz pułap. Ale nikt nie wie, gdzie on jest.

Przy rozstaniu dała mi wiersz Dzikie wino Roberta Frosta. Zanadto zmęczona, żeby go czytać, zabrałam go do domu.

Wieczorem rzuciłam na niego okiem i znalazłam cudowne przesłanie. Jedna z ostatnich linijek brzmi: "Rozum to nie serce".

Brak możliwości całkowitego powrotu do zdrowia wcale nie wyklucza życia pełną piersią. Mieć nadzieję to naprawdę nic złego.





 

Przegląd Reader's Digest 1998
Tłumaczenie: Anna Kołyszko


  • /pisane-noc/157-dzie-w-ktorym-straciam-siebie/675-powrot
  • /pisane-noc/157-dzie-w-ktorym-straciam-siebie/673-zwoka