Zmiany

 

 

Wrzesień 1976 roku przyniósł ważną zmianę w domu - Steve wyjechał na studia. Zainstalowaliśmy go w akademiku, potem odprowadził nas do samochodu. Uścisnął ojca, przytulił i ucałował mnie, a potem podszedł do Lee. Żeby ukryć wzruszenie, bracia trochę sobie docinali, zadali kilka żartobliwych ciosów w ramię i czas było jechać.

Steve stał na krawężniku i patrzył za nami. Lee i ja machaliśmy mu aż do rogu. Wtedy Lee powiedział, że się zdrzemnie. Po chwili się obejrzałam. Oczy miał zamknięte, a po policzkach płynęły łzy. Bez Steve'a - prywatnego trenera i idola sportowego - dom już nie będzie taki sam.

Lee wciąż marzył o futbolu. Mając w pamięci radę brata, opychał się przez całe lato, bo miał nadzieję, że przybierze na wadze i dostanie się do licealnej drużyny w wadze ciężkiej . Ale ważył tylko 30 kilogramów i trafił do wagi lekkiej.

Trener i tak miał kłopot ze znalezieniem tak małego stroju, żeby na niego pasował. Spodnie udało mi się zwęzić, ale w bluzie z wielgachnymi poduchami na ramionach Lee dosłownie tonął. Mimo to szalał ze szczęścia. Nieważne, że tydzień w tydzień na meczach przeważnie siedzi na ławce. Był szczęśliwy, że należy do zespołu.

I tak to szło przez cały sezon aż do finałowego meczu. W tak ważnej rozgrywce trener na ogół nie wymieniał zawodników. Jednak ani to, ani zakaz treningu przez tydzień - wydany przez doktora Venninga z powodu infekcji płuc - nie przekreśliły marzeń Lee o tym, że trener go wystawi.

W dniu wielkiego meczu rano poszliśmy do gabinetu doktora Venninga. Po drodze - w przerwach między atakami kaszlu -- Lee usiłował przekonać mnie, że czuje się znacznie lepiej i że z całą pewnością może grać.

- Trener kazał mi ćwiczyć łapanie długich podań. Powiedział, że szykuje pewną sztuczkę. Nawet mi to nieźle szło, dzięki treningom ze Steve'em - opowiadał.

Gdy wiozłam Lee z powrotem do szkoły, siedział milczący, przybity. Znów miał jakąś infekcję w płucach. Venning zabronił mu grać. Kiedy patrzyłam, jak wchodzi ze zwieszoną głową do szkoły, omal mi serce nie pękło.

Dlaczego musi tak kochać sport?

Zdumiałam się, gdy po południu Lee wrócił do domu niesłychanie podniecony. Policzki mu płonęły, więc sprawdziłam mu czoło, czy nie ma gorączki. Odtrącił moją rękę i opowiedział mi o nieoczekiwanym zwycięstwie jego drużyny w ostatnich minutach meczu.
- Nasz zawodnik wykonał rzut, który przeważył szalę. Wzięliśmy ich obronę z zaskoczenia. Nikt się nie spodziewał - piał z zachwytu.

Jakże mi ulżyło. Jego dobry humor tak mi się udzielił, że nie spytałam, kto złapał tę piłkę.

Wieczorem zadzwonił kolega, który był na meczu. Nikt się nie spodziewał, że w ostatnich minutach trener wystawi najmniejszego chłopaka w drużynie i że każe podającemu rzucić mu długą piłkę. Ale tak naprawdę było!

Lee, sam na 14-metrowej linii, wyskoczył wysoko w górę, złapał piłkę i zdołał przebiec 10 metrów, zanim dopadli go obrońcy. Nie zdobył rozstrzygającego punktu, ale chociaż umożliwił walkę o niego.

Spytałam Lee, dlaczego się nie pochwalił.
- Bałem się, że powiecie Venningowi, a on się na mnie wścieknie - odpowiedział z zażenowaniem.

Do dziś nie wiem, dlaczego trener wystawił Lee. Może uznał, że jedno wejście na boisko mu nie zaszkodzi, a jeżeli Lee jakimś cudem złapie piłkę, nieważne staną się te tygodnie przesiedziane na ławce? I miał rację. Mój syn zapamiętał ten mecz na całe życie.



 

Tłumaczenie: ANNA KOŁYSZKO
Źródło: Reader's Digest Czerwiec 1999

  • /pisane-noc/156-nie-martw-si-mamo-nic-mi-nie-jest/664-przeomowe-chwile
  • /pisane-noc/156-nie-martw-si-mamo-nic-mi-nie-jest/662-30-dni-to-30-dni