Wowa naszych marzeń

 

 

Ani ja, ani Diana nie spodziewalismy się, ze rodzicielstwo moze tak wyglądać. Z dnia na dzień z zapracowanej pary zmienialiśmy się w zapracowaną parę z niepełnosprawnym dzieckiem, które nie zna angielskiego i nie rozumie naszej kultury.

Siedzieliśmy na emocjonalnej huśtawce, wpadaliśmy w skrajności od poczucia odpowiedzialności po miłość, od uniesienia po wyczerpanie, od strachu po radość.

Fizycznie byliśmy zmęczeni codzienną opieką nad Wową. Sam nie był w stanie nic zrobić. Kąpaliśmy go więc, ubieraliśmy, nosiliśmy na rękach do wózka i z samochodu.

Nie zaskoczyło nas to, co powiedziała o nim Sonia - że jest bystry i inteligentny. Pod koniec lata znał angielski na tyle dobrze, że mógł pójść do pierwszej klasy, choć jako kaleka wymagał pomocy fizycznej.

Wowa zdawał sobie sprawę ze swej niepełnosprawności, ale chyba się nią zbyt nie przejmował. Pewnego dnia w szkółce niedzielnej w drodze do kuchni kościelnej przystanąłem przy jego klasie i zajrzałem do środka. Na podłodze był Wowa i czarnoskóra dziewczynka. Stanąłem tak, by mnie nie widzidzieli i podsłuchiwałem.
- Uwaga! Ustawcie się wszyscy za mną! - dźwięczał radosny głosik.

Uśmiechnąłem się, rozpoznając głos syna. Po kilku sekundach pełzł po podłodze, a obok czołgała się jego ciemna koleżanka. Pozostałe dzieci szły w parach za nimi. Co to był za widok! Wychodzili z klasy, a za nimi nauczycielka. Podszedłem do niej.
- Powiedział, że chce iść w pierwszej parze - wyjaśniła, rozkładając ręce, jakby chciała powiedzieć: Przecież nie jestem w stanie go powstrzymać.
- A ta dziewczynka? - spytałem.
- To Księżniczka. Zaprzyjaźnili się od pierwszej chwili - wyjaśniła i dodała, że mała bardzo lubi pomagać, gdy Wowa ma kłopoty, na przykład z cięciem papieru nożyczkami.

Którejś niedzieli spytała go, jak on to robi, że tak szybko pełznie po podłodze. Pokazał jej, a ona położyła się na ziemi w swej różowej, plisowanej, odświętnej sukience i naśladowała jego ruchy. Od tamtej pory czasami czołga się razem z nim, zamiast chodzić.

Wowa nie tylko zdobywa przyjaciół, on sprawia, że chcą być tacy, jak on - pomyślałem z dumą.

Choć nasz syn nie wstydził się kalectwa, jego największym pragnieniem było samodzielne chodzenie, pisanie ołówkiem bez niczyjej pomocy, wybiegnięcie z kolegami na dwór po lekcjach. Po prostu - chciał mieć normalne ręce i czuć się jak inne dzieci.

Czy zdołamy to zrobić? Nie byliśmy pewni. Zdobycie pieniędzy na adopcję było tylko początkiem. Od przyjazdu Wowy nasze wydatki znacznie wzrosły. Z trudem płaciliśmy rachunki.

I wtedy zdarzył się kolejny cud.

W sierpniu 1995 roku David Wecker zamieścił w Post drugi felieton o nas. Opisał to, co Wowa uwielbia robić: całować ludzi, odmawiać modlitwę przed obiadem. Wspomniał też, jak bardzo pragniemy, by mógł przejść operację kończyn.

Tydzień po ukazaniu się tego artykułu otrzymaliśmy cudowny list - Larry Sowder z dobroczynnej organizacji Shrinerów proponował Wowie operację w szpitalu Shrinerów w Kentucky, specjalizującym się w chirurgii ortopedycznej. Czytałem list i część moich finansowych zmartwień wyparowała - za leczenie w szpitalach tej organizacji nie płaci się ani grosza. Zadzwoniłem do niej, by podziękować, a potem do szpitala, by ustalić termin operacji. Wyznaczono ją na początek grudnia, czyli za kilka miesięcy. Dawało to Wowie czas na nauczenie się angielskiego na tyle, byśmy mogli wytłumaczyć mu, na czym polega zabieg.





 

Tłumaczenie: PIOTR ART
Źródło: Reader's Digest Listopad 2000


 

  • /pisane-noc/155-piosenka-wowy/653-rosyjskie-rozwizanie
  • /pisane-noc/155-piosenka-wowy/651-nareszcie-rodzina