List w butelce

 

 

LISTOPADOWYM RANKIEM 1994 roku Brook Gladstone, korespondentka amerykańskiej publicznej sieci radiowej NPR, jechała do miasta Włodzimierz, jakieś 200 km na zachód od Moskwy. Miała tam przeprowadzić wywiad z kierownictwem sierocińca na temat prawa adopcyjnego w Rosji. Najpierw spotkała się z dyrektorką.

Doktor Sonia Basłowiak i wychowawczynie oprowadzały reporterkę po zatłoczonych pokoikach.
- Musi pani koniecznie poznać Wowę - wciąż powtarzały.

Było już popołudnie. Dzieci właśnie budziły się z drzemki. W sali stało kilkanaście łóżeczek, każde z identyczną, wytartą różową narzutą. W łóżku w najdalszym rogu siedział chłopczyk, o którym jej opowiadały - Władimir. Wowa, jak go zdrobniale nazywały, czekał, by ktoś go zabrał.

Wyglądał na czterolatka, ale doktor Basłowiak zapewniła, że ma 7 lat. Spod sterczących kosmyków jasnych włosów spoglądały piwne oczy. Słodkie usta amorka kontrastowały z wyrazistymi rysami twarzy.

Jednak uwagę przyciągało przede wszystkim jego ciało. Ręce sterczały do przodu,łokcie miał sztywne. Dłonie wykrzywione w nadgarstkach tak mocno, że nieomal płasko leżały na przedramionach. Palcami poruszał jak kleszczami. Kolana też miał sztywne, a stopy tak mocno podwinięte do dołu, że kiedy go stawiano, opierał się o ziemię grzbietami stóp, a nie podeszwami.

Jego sztywne i wykręcone stawy to wynik rzadkiej, wrodzonej choroby. Reporterka usłyszała, że dotknięte nią osoby mogą poruszać się w bardzo ograniczonym zakresie lub wcale.

Doktor Basłowiak powiedziała jej, że już dwa lata temu, kiedy Wowa skończył 5 lat, powinna go przenieść do sierocińca dla starszych dzieci, ale było to ponad jej siły. Bała się, że nikt nie poświęci mu tam tyle uwagi, a poza tym wszyscy tu bardzo się do chłopca przywiązali.

Dlaczego? Brook Gladstone zrozumiała to kilka godzin później.

Długim korytarzem doszła do pokoju zabaw, gdzie na podłodze bawiło się kilkoro dzieci, w tym Wowa. Usiadła przy nich, a obok postawiła magnetofon. Wowa zobaczył mikrofon i natychmiast zaczął czołgać się w kierunku reporterki. Pełzał jak foka, podciągał się na przedramionach i wyrzucał biodra do przodu, by pociągnąć nogi i stopy. Cały czas szczebiotał po rosyjsku.

- Jak masz na imię? Jak to podłączysz? Czy mogę coś powiedzieć do mikrofonu? Mogę zaśpiewać? - zasypywał ją pytaniami. Po chwili siedział jej na kolanach, jakby od dawna się znali.

Bawili się, a on powtarzał, że chce zaśpiewać. Reporterka pokazała mu, jak włączyć mikrofon i Wowa słodkim głosikiem zaśpiewał piosenkę, którą nauczyły go opiekunki: "Nie wie nikt, czemu jest mi tak wesoło dziś". Kiedy Brook Gladstone zaczęła zbierać się do wyjazdu, Wowa spytał:
- Kiedy znów przyjdziesz?

Wyjaśniła mu, że już tu nie wróci. Światło w oczach chłopca zgasło, jakby wszedł w cień. Tylko po zaciśniętych wargach było widać, że walczy, by się nie rozpłakać.

Wieczorem dziennikarka opowiadała mężowi o Wowie, o jego inteligencji i silnej woli. Sama była zdziwiona, jak nią poruszył i czuła, że coś powinna dla niego zrobić. Jej reportaż miał pokazać, jaki wpływ mają polityczne zmiany w Rosji na adopcje dzieci za granicę. Kiedy jednak usiadła do komputera, by spisać nagrany materiał, pomyślała, że warto spróbować zrobić także coś innego - poszuka domu dla Wowy. Da ogłoszenie w jego sprawie.

Postanowiła wykorzystać nagranie piosenki chłopczyka. To było tylko tło, ale pozwoliła zabrzmieć mu przez kilka sekund, zanim wchodził jej głos z informacją, że personel rosyjskiego sierocińca marzy o zagranicznej wróżce dla tego malca.

Wyobraziła sobie, że reportaż jest listem w butelce, którą wrzuca w morze radiosłuchaczy.

30 grudnia 1994 roku, miesiąc po wyemitowaniu reportażu, siedziała w swoim biurze, gdy pocztą elektroniczną nadeszła wiadomość z USA od jednego z redaktorów NPR.

"Ktoś chce adoptować chłopca z twojej audycji".

Była jak ogłuszona. Ktoś wyłowił butelkę.




Tłumaczenie: PIOTR ART
Źródło: Reader's Digest Listopad 2000

  • /pisane-noc/155-piosenka-wowy/646-pi-sow