Londyńska pokojówka

 

 

Kierowca wyjechał z lotniska i włączył się w poranny ruch. Mnie natomiast przytłaczał smutek i poczucie osamotnienia w tym zupełnie obcym miejscu wypełnionym całkowicie bladymi twarzami.

Śnieg bielił chodniki, gdy wjeżdżaliśmy do ekskluzywnej dzielnicy z rezydencjami dyplomatów. Auto zaparkowało przed domem wuja, a ja patrzyłam pełna podziwu.

Siedziba ambasadora miała cztery pietra. Weszliśmy drzwiami frontowymi. Ciotka Maruim przywitała mnie chłodno w holu.
- Wejdź. Zamknij drzwi.

Chciałam podbiec i uściskać ją, jednak gdy tak stała ubrana po europejsku, z mocno splecionymi dłońmi, coś w jej postawie zatrzymało mnie w miejscu.- Najpierw oprowadzę cię po domu i zapoznam z obowiązkami.
- Och, ciociu, jestem bardzo zmęczona. Czy mogłabym pójść spać? - czułam, że po długim locie opuszczają mnie siły.

Poszłyśmy do sypialni ciotki. Łóżko z baldachimem było wielkości chaty mego ojca. Wsunęłam się pod kołdrę. Nigdy nie czułam się tak bosko, nie leżałam na niczym tak miękkim. Zasnęłam błyskawicznie, jakbym spadała w głęboką, czarną studnię. Następnego dnia spotkała mnie, gdy włóczyłam się po domu.
- Dobrze, że już wstałaś. Chodźmy do kuchni, pokażę ci, co będziesz robić.

Szłam za nią jak we śnie. Kuchnia lśniła niebieską glazurą i kremowymi szafkami. W środku królowała kuchnia z sześcioma palnikami.
- Tu są sztućce, a tu serwety, tu otwieracze - ciocia z trzaskiem otwierała i zamykała szuflady, a ja nie miałam pojęcia, o czym mówi.
- Rano o wpół do szóstej podasz wujkowi śniadanie: herbatę ziołową i dwa jajka w koszulkach. Ja piję kawę u siebie o godzinie siódmej. Potem usmażysz naleśniki dla dzieci - jedzą punkt o ósmej. Po śniadaniu...
- Ciociu, kto mnie nauczy tego wszystkiego? Jakie koszulki?
- Ja to zrobię za pierwszym razem, Waris, a ty pilnie mi się przypatruj . Słuchaj i ucz się -- westchnęła.

Po tygodniu znałam obowiązki na pamięć. Dziewczyna, która znała tylko pory roku, nauczyła się żyć według zegarka.

Tak było przez 4 lata.

Po śniadaniu sprzątałam kuchnię, pokój ciotki i jej łazienkę. Potem po kolei szłam przez każdy pokój: czyściłam, odkurzałam, myłam podłogi i polerowałam każdy drobiazg. I tak do północy, gdy padałam na łóżko. Nigdy nie miałam wolnego dnia.

W Afryce często zamożne rodziny biorą do siebie dzieci uboższych krewnych, które pracują za utrzymanie. Czasem dają im wykształcenie i traktują jak własne. Czasem nie. Moi krewni najwyraźniej mieli coś ważniejszego na głowie.

Miałam jakieś 16 lat, gdy latem 1983 roku zmarła siostra wuja i zamieszkała z nami jej córeczka Sophie. Zapisano ją do angielskiej szkoły podstawowej i do moich codziennych obowiązków doszło odprowadzanie jej na lekcje.

Prawie od razu zauważyłam, że wpatruje się we mnie pewien mężczyzna. Był biały, koło 40. i miał włosy związane w kucyk. On również odprowadzał córkę do szkoły. Nawet nie starał się ukryć, że się na mnie gapi.

Gdy zostawiłam Sophie na progu, podszedł do mnie i zaczął coś mówić. Nie znałam angielskiego i przerażona uciekłam do domu.

Od tamtej pory uśmiechał się tylko uprzejmie. Pewnego dnia jednak podszedł i wręczył mi wizytówkę. W domu pokazałam ją jednej z córek ciotki Maruim.
- Co tu jest napisane? - spytałam.
- Że ten człowiek jest fotografem - wyjaśniła kuzynka i wróciła do przerwanej lektury książki.

Schowałam wizytówkę w swoim pokoju, ale jakiś wewnętrzny głos nie pozwalał mi zapomnieć o niej .

Kadencja wujka dobiegała końca. Nie cieszyło mnie to. Chciałam wrócić jako osoba bogata, której się powiodło. Jednak z pensji pokojówki niewiele zaoszczędziłam. Marzyłam o pieniądzach pozwalających na kupienie matce domu, lecz aby to osiągnąć, powinnam zostać w Anglii. Nie miałam pojęcia, jak to załatwić, ale wierzyłam w siebie.

Gdy wujek Muhammed kazał nam przynieść paszporty, swój schowałam do plastikowej torebki, zakopałam w ogrodzie i oznajmiłam, że nie mogę go znaleźć.

Plan miałam prosty: bez paszportu nie mogą mnie zabrać. Wuj wyczuł pismo nosem.
- Po prostu zostanę tutaj. Dam sobie radę - przekonywałam.

Do dnia wyjazdu nie wierzyłam, że mnie opuszczą. A jednak to zrobili. Stałam na chodniku, machałam im na pożegnanie aż samochód zniknął mi z oczu.

Bałam się, ale musiałam przezwyciężyć uczucie paniki. Podniosłam torbę z ubraniem, przerzuciłam ją przez ramie i z uśmiechem poszłam ulicą.





Tłumaczenie: GRAŻYNA CENDROWSKA-WERNER Przegląd Reader's Digest 2000


 

  • /pisane-noc/151-kwiat-pustyni/627-spojrz-w-lustro
  • /pisane-noc/151-kwiat-pustyni/625-w-mogadiszu