List 03 - Następna walka

 

 

Kochana Emmo,

Po trzech dniach spędzonych w domu nasze życie znów się ustabilizowało. Rano, jadąc do pracy Mama zabrała Cię na kolonie dzienne, a ja tymczasem odebrałem telefon doktora Partingtona. Chciał się z nami widzieć.

Zadzwoniłem do Mamy, a ona natychmiast przyjechała do domu. Bardzo nas zaniepokoiło to wczesne wezwanie.

W przychodni zaprowadzono nas do małego gabinetu, w którym było krzesło, stołek i stół do badania przykryty ligniną. Z drugiego pokoju dochodził stłumiony głos doktora Partingtona rozmawiającego z jakimś pacjentem. Zastanawiałem się, jak to możliwe, żeby ktoś był w stanie przekazać tak wiele złych wieści drugiemu człowiekowi.

Pan umrze.
Nigdy już nie będzie pan mógł chodzić.


Głos Partingtona powoli ucichł. Po chwili wszedł do naszego pokoju, robiąc wrażenie zrelaksowanego i zadowolonego.
- Pomyślałem sobie, że na pewno zależy państwu, żeby poznać jak najszybciej wyniki - powiedział. Lekarze w Wojskowym Instytucie Patologii stwierdzili, że mój nowotwór jest łagodny.
- Wspaniale - powiedziałem. Wydawało się, że to już koniec naszych zmartwień. Jednak doktor Partington stwierdził, że powinienem zapisać się na naświetlania.
- Nie rozumiem. Przecież nowotwór nie jest złośliwy - powiedziała Mama.
- To prawda - wyjaśnił lekarz - jednak guzy tego typu, zwane astrocytoma, często się odnawiają.

Powiedział też, że jeśli po operacji została choć jedna chora komórka, guz odrośnie. Być może naświetlania nie zlikwidują wszystkich zmienionych chorobowo komórek, mogą jednak opóźnić nawrót choroby.

Poczuliśmy się zdezorientowani. Żadne z nas nie rozważało możliwości naświetlań w przypadku nowotworu niezłośliwego. Mama spytała Partingtona o szansę przeżycia w przypadkach nowotworów tego typu nie poddanych leczeniu. Doktor Partington był wyraźnie zakłopotany.
- Nawet w przypadku niezłośliwych astrocytom - przyznał wreszcie zmartwiony - istnieje duże prawdopodobieństwo nawrotu choroby.

Potem mówił o wszystkich pozytywnych aspektach mojej sytuacji. Guz został usunięty, po operacji nie nastąpiły żadne widoczne powikłania, jestem dość młody, mam trzydzieści siedem lat, a poza tym prowadzi się obecnie obiecujące badania w tej dziedzinie medycyny.

Nie sposób przewidzieć, co się może wydarzyć, powtarzał, lecz jeśli w ciągu dwóch lat nie nastąpi nawrót choroby, moje szansę na dalsze przeżycie znacznie wzrosną.

Nie pamiętam już dokładnie jego słów. Przez chwilę Mama wpatrywała się w niego tępym wzrokiem i nagle pojęła, o co chodzi. Skrzywiła się wstrzymując łzy.

Powiedzieliśmy doktorowi Partingtonowi, że musimy się zastanowić, zanim podejmiemy decyzję. Podczas następnego weekendu pojechałem do Eastern Yirginia Medical School i w bibliotece poszukałem artykułów dotyczących mojej choroby.

Kiedy je czytałem, poczułem się zupełnie skołowany, zrobiło mi się niedobrze. Autorzy niektórych publikacji byli przeciwni naświetlaniu łagodnych guzów, argumentując, że promieniowanie nie wydaje się mieć wpływu na zwiększenie szans przeżycia, a w niektórych przypadkach powoduje uszkodzenia neurologiczne, odbierające pacjentom zdolność do pracy lub nawet samodzielnego życia.

Faktem pozostawało jednak to, że ludzie podobnie chorzy jak ja umierają, bez względu na to, czy poddają się naświetlaniu, czy nie.

Bywają przypadki, że komuś udaje się przeżyć dłużej, ale to bardzo nieliczne wyjątki.

Wszystko sprowadzało się do jednego - nowotwory typu astrocytoma zabijają - przeważnie jest to kwestia miesięcy. Coraz bardziej zastanawiałem się nad tym, po co poddawać się naświetlaniom, jeśli i tak nie przedłużą mi życia, a jedynie mogą wywołać komplikacje.





 

Tekst: GREG RAVER LAPMAN
Tłumaczenie: MAŁGORZATA BRENNER
Reader's Digest, 1995

  • /pisane-noc/127-listy-do-emmy/439-list-04-nie-zostawiaj-mnie
  • /pisane-noc/127-listy-do-emmy/437-list-02-zawsze-jak-tamta-starsza-para