Wzywa się, by orzec ze skutkiem nagłym

Urzędowe pismo potrafi przyprawić o palpitację serca i stanowić zagadkę, do której rozwiązania przydałby się Sherlock Holmes


   Im trudniej, tym poważniej, im groźniej, tym lepiej. Na początek litania paragrafów, potem krótkie upomnienie, aż wreszcie można przejść do zawezwania obywatela do urzędu. Na koniec ewentualnie wyjaśnienie - w jakiej sprawie.

   Kto choć raz nie dostał takiego pisma. Z ZUS, ze skarbówki, urzędu miasta. W takich pismach najlepiej widać, jaka jest różnica między klientem a petentem. Choć XXI wiek mamy w pełni, represyjno-formalny styl urzędniczych pism nie zmienia się od lat. l tak, jak sztaby ludzi głowią się nad tym, jak trafić z odpowiednim słowem do klienta, tak samopoczuciem petenta nie zajmuje się chyba nikt.

   Język ubezpieczeń społecznych

W nawiązaniu do pisma z dnia 29 października 2008 roku Departament Orzecznictwa Lekarskiego uprzejmie informuje, że Pana sprawa została rozpatrzona w trybie nadzoru Prezesa Zakładu nad wykonywaniem orzecznictwa o niezdolności do pracy przez lekarzy orzeczników i komisje lekarskie".

   Panu Mariuszowi zrobiło się czarno przed oczami, miał nadzieję, że zrozumie coś chociaż z drugiej części pisma. Sprawa była ważna, dotyczyła renty jego ojca. Niestety. Dalej było jeszcze lepiej:

   „Komisja lekarska ZUS na podstawie analizy zawartej w aktach dokumentacji medycznej, w tym opinii konsultanta ZUS oraz wyniku badania bezpośredniego wydała w dniu 17 listopada 2008 roku orzeczenie nieustalające niezdolności do pracy".


   Pan Mariusz w desperacji zaczął dopytywać na forum prawnym, co to wszystko znaczy, a w szczególności, co znaczy ostatnie zdanie, w którym ktoś dla utrudnienia sprawy (sobie i czytającemu) postanowił użyć podwójnego zaprzeczenia. Internauci wspólnym wysiłkiem doszli do wniosku, że ojciec pana Mariusza musi wrócić do pracy.

   Nie można tego było napisać prościej? Może tak, może nie. Jak ostatnio usłyszeliśmy od jednego z pracowników łódzkiego ZUS, w tej instytucji posługuje się językiem ubezpieczeń społecznych...

   - Tym, co mnie uderza w pismach urzędowych, jest to, że każde z nich muszę przeczytać dwa albo trzy razy, żeby zrozumieć, a mam skończone studia i doktorat. Nawet nie chcę myśleć, jak z taką korespondencją radzą sobie ludzie niewy-kształceni - komentuje Joanna Delbar, wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia PR, szefowa łódzkiej firmy Telma. - Być może taka forma wynika z próby nadania powagi, ale to bardzo błędne myślenie. Pisma urzędowe powinny być napisane jak najprościej, powinna obowiązywać zasada odwróconej piramidy. To, co najważniejsze, jest prosto wyłuszczone na początku, a dopiero później mogą nastąpić wszelkie uzasadnienia. Tymczasem nasi urzędnicy piszą w stylu powieści, najpierw paragrafy, a jak komuś się uda przebrnąć, dopiero docieramy do meritum - dodaje Delbar.

   Marek Cybulski, językoznawca z Uniwersytetu Łódzkiego, uważa, że dziwne formy biorą się z wymogu precyzji języka urzędowego. Jednak na dążeniu do tej precyzji się kończy. W praktyce prowadzi to do wielosłowia, podwójnych zaprzeczeń, wszystko to brzmi sztucznie i brzydko. Napisanie dobrego pisma wymaga namysłu i pracy, a na to nie ma zazwyczaj czasu ani chęci.

   - Poza tym teksty urzędowe są pozbawione indywidualności. Czy pisze się do prawnika, czy prostego człowieka, który niewiele w ogóle rozumie, pisma zawsze brzmią tak samo - mówi Cybulski. - Można apelować, by ten język się zmieniał, ale do tego potrzebna jest wola urzędników. A to jest trochę tak, że język musi być skomplikowany, żeby dał urzędnikom pożyć. Skomplikowane zwroty to forma asekuracji - tak żeby w razie problemów każda interpretacja była dobra.

   Proszę się stawić celem wyjaśnienia

   To nie było miłe. Z jakiegoś powodu koperta ze stemplem Urzędu Skarbowego Łódź-Bałuty wywoływała u pana Piotra dreszcz niepokoju.

   Jak się okazało, intuicja go nie zawiodła. Decyzją naczelnika oddziału, pod groźbą kary z konkretnego paragrafu wynikającej, został wezwany do stawienia się w urzędzie celem wyjaśnienia niezgodności w zeznaniu podatkowym. Z duszą na ramieniu wydelegował się na daleki Teofilów. Podatki od zawsze go przerażały, było całkiem możliwe, że faktycznie coś pokręcił.

   Pokręcił. Po odczekaniu w kolejce dowiedział się, że nadpłacił (o ile dobrze pamięta)... siedem groszy podatku. Urząd wezwał go, by w cztery oczy zadać pytanie, czy pieniądze te woli otrzymać pocztą, czy przelewem na konto. Ta wizyta utwierdziła pana Piotra w jednym postanowieniu: nigdy więcej nie będzie miał firmy. Idzie na etat, niech się jego pracodawca denerwuje.

   Pisma urzędowe często są represyjne w wyrazie, tak jakby litania paragrafów na wstępie miała zachęcić petenta do bardziej sumiennego traktowania przepisów.

   W biznesie istnieje prosta zasada. Komunikacja skierowana do klienta, któremu ktoś chce coś sprzedać, powinna i zazwyczaj jest prosta i atrakcyjna w formie. W świecie biznesu całe sztaby ludzi pracują nad tym, by skroić wypowiedź do potrzeb i możliwości klienta. Można odnieść wrażenie, że komunikacja skierowana do urzędowego petenta jest całkowitym zaprzeczeniem tej filozofii. Jak jednak łatwo zauważyć, petent nic nie kupuje, a jeśli nawet urząd chce od niego jakichś pieniędzy, to nie dla siebie, lecz jakiegoś abstrakcyjnego budżetu.

   - Są dwa powody, dla których taki język jest wciąż używany w urzędach. To bagatelizowanie społeczeństwa i brak zainteresowania szkoleniami - mówi Joanna Delbar. - Mogę to powiedzieć na podstawie własnej praktyki. Organizuję szkolenia z komunikacji, uczestniczą w nich przedsiębiorcy, menedżerowie. Urzędników można policzyć na palcach jednej ręki, a nawet jeśli przyjdą, ich trud idzie na marne. Jedna z pań pracujących w urzędzie pracy powiedziała mi, że i tak nie będzie miała wpływu na swojego szefa. Niestety, wciąż mało kto ma świadomość, że w dzisiejszych czasach petenta można o coś prosić, w dodatku grzecznie i zrozumiale - uważa specjalistka do spraw komunikacji.

   Prof. Marek Cybulski, językoznawca, zauważa jeszcze, że język urzędowy jak najbardziej jest językiem polskim, a nawet - uwaga - jednym z najbardziej rozpowszechnionych jego stylów. A że jest bardzo brzydki? Język angielski w pismach angielskich też jest ponoć brzydki.

   - Na całym świecie w językach urzędniczych widać wiele zaszłości historycznych. Staropolski język urzędniczy też był bardzo skomplikowany, aczkolwiek z tak dawnych czasów akurat nie czerpiemy - tamtą tradycję przerwały zabory. Wtedy w oficjalnych pismach używano języka rosyjskiego i niemieckiego. Znany dziś język urzędniczy narodził się po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku i było w nim wiele pozostałości po języku używanym wcześniej przez urzędników galicyjskich. Przykładem jest niemiecki zwrot „w odpowiedzi na..." - wyjaśnia Marek Cybulski.

   Zapłacić trzeba, ale ile?

   W jednym z ostatnich felietonów na łamach naszej gazety Jerzy Iwaszkiewicz wspomniał historię amerykańskiego pisarza podróżującego przez nasz kraj gościnny, a konkretnie miasto Ełk. W mieście tym pisarz przekroczył prędkość, za co strażnik miejski z całą surowością ukarał go mandatem karnym. Na wręczonym pisemku Amerykanin mógł przeczytać, iż karany jest „na podstawie art. 54 paragraf 7 w związku z art. 56 paragraf 2 ustawy z dnia 28 sierpnia 2001 r., kodeks postępowania w sprawach o wykroczenia (DzU nr 106, póz. 1148 z póz zm.)".

   W dalszej części mandatu turysta został pouczony o ogólnych obowiązkach kierowcy, dowiedział się, że kierowca powinien między innymi poddać się „oględzinom zewnętrznym ciała oraz innym badaniom niepołączonym z naruszeniem integralności ciała". Potem jeszcze była mowa o ewentualnych badaniach psychiatrycznych i innych rzeczach. Niestety, jak zauważa spostrzegawczy Amerykanin, a za nim felietonista Iwaszkiewicz, nigdzie nie jest napisane, ile mandatu się należy, i na jaki numer konta trzeba przelać pieniądze. No ale to już szczegóły.

   Językowi policji, straży miejskiej i innych instytucji wymiaru ścigania można poświęcić odrębny tekst. Równie ciekawe jak zapisy na mandatach, są policyjne komunikaty. Policja „ustala przyczyny wypadku ze skutkiem śmiertelnym", funkcjonariuszom od czasu do czasu udaje się „ujawnić zwłoki", zaś „rozbojarze oddalili się w nieustalonym kierunku".

   Błędem byłoby jednak stwierdzenie, że niezrozumiałym, śmiesznym i brzydkim językiem posługują się tylko instytucje państwowe. To cecha charakterystyczna większości wielkich organizacji, nawet prywatnych. Język urzędowy można w pewnym sensie porównać na przykład do tzw. papki korporacyjnej - specyficznego języka wielkich koncernów, pełnego groteskowych zapożyczeń z języka angielskiego. Poddani treningowi pracownicy korporacji zaczynają pisać w ten sposób do swoich klientów, do mediów. Że takie pisma lądują w koszu - tego nikt w korporacjach nie zauważa. Liczy się ustalony w nowojorskiej centrali szablon obowiązujący na całym świecie.

   Czy ktoś kiedyś napisze do nas językiem uprzejmym i prostym? Trudno w to uwierzyć. Kilka lat temu dyrektor jednej z instytucji, bodaj na Śląsku, zapisał swoich podwładnych na szkolenie, dzięki któremu podlegli mu inspektorzy mieli nadać swoim pismom „ludzką twarz". Niestety, nie słyszeliśmy, by znalazł naśladowców.


   PIOTR BRZÓSKA

   ŹRÓDŁO: POLSKA DZIENNIK ŁÓDZKI Nr 12 (15. l.).

 

  • /meandry-polszczyzny/380-artykuy-o-jzyku-polskim/3023-nasz-jzyk-ojczysty-w-ojczynie-polszczynie
  • /meandry-polszczyzny/380-artykuy-o-jzyku-polskim/2804-uczy-marcin-marcina-gsto-sypie-si-byk