Specjalista od wykańczania

 

 

Nie ma żadnej wątpliwości, że oskarżony spędził dzisiaj przed lustrem więcej godzin niż wszystkie kobiety w sądzie razem wzięte. Pewnie najwięcej czasu zabiera mu ułożenie fryzury. Typ - mokra włoszka. Pofalowane włosy są tak długie, że gdzieniegdzie opadają mu na ramiona. Czarne jak heban loki aż lśnią w blasku porannego słońca. To wszystko za sprawą żelu. Dużej ilości żelu. Do tego ciemny zarost. Taka broda nie golona dwa, trzy dni. Choć na zegarkach dochodzi dopiero godzina dziewiąta rano, Krzysztof Misek już poraża swoją elegancją. Czarnego, świetnie skrojonego garnituru dopełnia biała koszula i czerwony krawat. Do tego czarne buty - jakby z wężowej skóry. Pewności jednak nie ma, a zapytać strach. Dostępu do oskarżonego bronią bowiem wynajęci przez niego dwaj ochroniarze. Nawet nie wiadomo, co mają w oczach, bo zasłaniają je pokaźnych rozmiarów okulary przeciwsłoneczne. Te budzą największy respekt, bo postura obu panów jest raczej chłopięca. Jednak obawa jest i kilka kobiet trzyma się w bezpiecznej odległości od oskarżonego. Dzisiaj przyszło ich tylko sześć. To dzięki nim Krzysztof Misek trafił do sądu i na ławę oskarżonych.

Osiemnaście zarzutów

Kobiety siadają w drugim rzędzie. Od razu widać, że nie zamierzają być pierwszoplanowymi postaciami dziennikarskich informacji. Ale trzymają się razem i co chwilę komentują zachowanie Krzysztofa Miska. A rzeczywiście jest co. Mężczyzna rozsiada się ławie oskarżonych jak w wygodnym fotelu. Jest rozluźniony, zadowolony i uśmiechnięty.
- Jeszcze się śmieje! - nie wytrzymuje jedna z pań.
- Spokojnie, kochana, niedługo przestanie - natychmiast pociesza ją jedna z koleżanek.

Zanim rozpocznie się proces, adwokaci Krzysztofa Miska zgłaszają wnioski. Nie ukrywają, że media na sali bardzo im przeszkadzają. Mecenas Sylwester Redeł wnosi o zakaz rejestracji dźwięku i obrazu z rozprawy.
- To ze względu na dobre imię oskarżonego - tłumaczy adwokat. - Na razie tylko oskarżonego, z tego względu, że prowadzi działalność gospodarczą.

Dalej idące wnioski zgłasza drugi z obrońców.
- Wnoszę o wyłączenie jawności rozprawy - stwierdza mecenas Jacek Podlasiak. - W innej sytuacji może zostać naruszony interes mojego klienta. Od niego też wiem, że zamierza na tej sali podać okoliczności naruszające dobre obyczaje, dotyczące motywacji pokrzywdzonych.
- Mmm - wśród publiczności słychać szmery i zdziwienie. Dziennikarze uśmiechają się między sobą porozumiewawczo. Ale obrońca nie zwraca na to uwagi.
- Dotychczas w dziennikach ogólnopolskich ukazały się artykuły, które przedstawiły oskarżonego w niekorzystnym świetle - kontynuuje mecenas Podlasiak. - Z tego względu obecnie, wysoki sądzie, oskarżony nie powinien ponosić konsekwencji.

Nad wnioskami obu prawników sędziowie nie zastanawiają się długo. Nawet nie wychodzą z sali. Tylko kilka sekund szepczą między sobą.
- Sąd nie uwzględnił wniosku o wyłączenie jawności w całości. Brak jest bowiem podstaw na tym etapie postępowania - mówi sędzia Robert Pabin. - Zawsze jednak, panie mecenasie, możemy wyłączyć jawność w trakcie procesu - dodają.

Sąd zabrania jednak podawania danych i pokazywania twarzy oskarżonego. Tego samego domagają się wszystkie pokrzywdzone kobiety.
- Nie ma się czym chwalić - mówią krótko.

Sąd zakazuje także rejestrowania i nagrywania ich wyjaśnień. Kamery mogą pozostać na sali tylko w trakcie odczytywania aktu oskarżenia. To trwa dość długo. Prokurator Jolanta Szkilnik niemal dwadzieścia minut odczytuje punkt po punkcie wszystkie zarzuty stawiane oskarżonemu. W sumie jest ich osiemnaście. Najważniejsze to oszustwa na ponad pół miliona złotych. Wśród poszkodowanych nie zabrakło także mężczyzn.
- Czy zrozumiał pan akt oskarżenia? - pyta sędzia.
- Tak - Krzysztof Misek odpowiada z rozbrajającym uśmiechem.
- Ale proszę wstać, kiedy mówi pan do sądu. Przyznaje się pan do zarzucanych mu czynów?
- Nie i odmawiam składania wyjaśnień - mówi krótko.

Oskarżony zamierza odpowiadać wyłącznie na pytania swoich obrońców, ale ci na razie ich nie mają.

Fajny facet

Większość dziennikarzy i kamery są jeszcze na sali, kiedy sędzia odbiera od oskarżonego dane. To najwyraźniej nie przypada mu do gustu. Jego uśmiech gaśnie. Po kolejnym pytaniu sędziego mężczyzna ostentacyjnie odwraca się do sali plecami. Już wiadomo, że mieszka w Zduńskiej Woli i ma 40 lat. Pierwsze trudności zaczynają się przy ustaleniu zawodu.
- Jestem plastykiem - stwierdza wyniośle Krzysztof Misek.
- Jaką ukończył pan uczelnię? - pyta sędzia.
- Liceum Plastyczne w Zduńskiej Woli.
- Zatem ma pan wykształcenie średnie.
- No tak - przyznaje.
- Pracuje pan?
- Prowadzę działalność gospodarczą.
- Czym dokładnie się pan zajmuje?
- Wykańczaniem wnętrz.
- Jakie ma pan miesięczne dochody?
- Tysiąc złotych - pada cicha już odpowiedź. Jednak kobiety na sali ją słyszą. I natychmiast zaczynają między sobą szeptać.
- Posiada pan majątek?
- Mieszkanie jest spółdzielcze, a na samochód wziąłem kredyt.
- Aha. Zatem zapiszmy, oskarżony bez majątku - sędzia zwraca się do protokólantki.

Krzysztof Misek siada. Kamery opuszczają salę. Mężczyzna znowu promienieje. Kiedy za barierką dla świadków pojawia się pierwsza z kobiet, oskarżony uśmiecha się do niej ironicznie. Beata, gdyby mogła, chyba zabiłaby go wzrokiem. Mężczyzna nie zamierza się jej narzucać. Swoje figlarne uśmiechy kieruje już w stronę siedzących nieopodal dziennikarek. Kusi i mami je wzrokiem. W tym samym czasie kobieta zaczyna opowiadać swoją historię.
- Poznałam go wiele lat temu. Przyjeżdżał do mnie po towar dla kolegi. Do jesieni 2001 roku nasze kontakty były sporadyczne. Wiedział, że mam niewykończony dom i zaproponował mi pomoc. Za darmo miał zrobić projekt wykończenia wnętrz, a ja w zamian miałam zatrudnić jego ludzi - mówi spokojnie Beata, która ma piękny głos. Nie patrzy w stronę oskarżonego.
- Czy świadek sprawdzała referencje oskarżonego?
- Przedstawił mi katalog swoich prac. Poza tym nie był człowiekiem z ulicy. Mój wieloletni klient, dla którego pan Krzysztof odbierał ode mnie towar, był jego przyjacielem.
- Czy świadek podpisała z nim umowę?
- Nie. Ale ja, wysoki sądzie, nie mam żadnych pretensji o pieniądze, które dałam mu na wykończenie domu - stwierdza nagle kobieta.
- To o co ma pani pretensje? - pyta zdziwiony sędzia.
- O pieniądze, które mu pożyczyłam.
- Hm. Bo oprócz pracy przy wykańczaniu domu pojawiły się między państwem bliższe kontakty. Czy tak?
- Pan Krzysztof dość szybko przeszedł do sfery prywatnej. Zaprosił mnie na kolację. Wyczuł podatny grunt. Byłam samotna, a on był bardzo atrakcyjny - kobieta tym razem odwraca się w stronę ławy oskarżonych. Jej wzrok już nie zabija. Oczy ma raczej rozmarzone.
- Zresztą do dzisiaj jest atrakcyjny - wzdycha pani Beata.
- Dziękuję pani bardzo - oskarżony wstaje i kłania się kobiecie.
- Proszę państwa... - sędzia próbuje upomnieć parę.
- Zawsze był schludny, elegancki - świadek dalej patrzy w stronę Krzysztofa Miska - Tak jak dzisiaj.
- Taki fajny facet - sędzia podsumowuje opis.
- O tak - przyznaje kobieta.
- Sąd ma rozumieć, że zostaliście parą?
-Tak.
- I pojawiły się pożyczki?
- Tak - Beata patrzy już na sędziego, a głos ma coraz bardziej przybity.

Salvador Dali i Pablo Picasso

Uroda pani Beaty może nie rzuca człowieka na kolana, ale język, jakim się posługuje, zdradza, że jest kobietą wykształconą, inteligentną i rozsądną. Niestety, kiedy opowiada o swojej znajomości z oskarżonym, o rozsądku nie ma już mowy.
- Wiem, że to, o czym mówię, może budzić teraz śmiech - przyznaje sama. - Ale dla mnie w efekcie nie jest to już takie śmieszne.

Jak sama podliczyła, Krzysztof Misek pożyczył od niej 80 tysięcy złotych, choć ich związek trwał niecały rok.
- Cała ta sprawa kosztowała mnie nie tylko pieniądze, ale i uczucia. Pan Krzysztof mówił mi o wspólnym życiu, dlatego nie brałam od niego żadnych pokwitowań. Ale zaczęłam robić sobie notatki, gdzie wpisywałam kwoty, jakie ode mnie pożyczał. Innych potwierdzeń nie brałam, bo przecież mówiliśmy o wspólnym domu. Ale cóż, dbał o mnie dość krótko.
- Skoro byliście parą, to co świadczyło o tym, że to były pożyczki?
- Za każdym razem deklarował, że odda mi pieniądze. One miały być potrzebne mu tylko chwilowo, na rozkręcenie kontraktów lub łapówki, żeby dostać jakieś zlecenie - tłumaczy pani Beata. - On zawsze podkreślał rolę męskiej pozycji w domu. Jego zdaniem to mężczyzna powinien utrzymywać dom. Twierdził, że jak tylko się odkuje, tak będzie i u nas.
- Jak wysokie kwoty pożyczał?
- Powyżej tysiąca złotych brał rzadko. Raczej po sto, dwieście złotych. Czasem i po piętnaście czy dwadzieścia.
- Złotych? - dziwi się sędzia.
- Tak. Mówił, że to na paliwo do jego jeepa, bo nie miał jak wrócić do Zduńskiej Woli.
- Dlaczego, mimo że nie oddawał, dalej mu pani pożyczała?
- Potrzebował pomocy, ratunku. Obiecywał, że to już ostatni raz. Był mi dalej bliski.
- Czyli to był dobry związek?
- Początkowo wykazywał mną duże zainteresowanie, ale kiedy zobaczył, że się zakochałam, jego zainteresowanie moją osobą zmalało. I wyjechał w maju 2002 roku. Na Wybrzeże. Ponoć pojechał zarabiać. Odezwał się dopiero we wrześniu. Dalej deklarował uczucia wobec mnie. Jednak ja już przez wakacje wytrzeźwiałam.
- Może zapiszemy to tak: zaczęłam realnie patrzeć na życie. Dobrze? - pyta sędzia.
-Oczywiście.
- I co było dalej? - sędzia jest wyraźnie zainteresowany rozwojem sytuacji.
- Zapytał, czy ostatni raz mogę mu pomóc. Chciał pożyczyć dwa tysiące na poziomnicę laserową. Dzięki temu miał zacząć zarabiać i oddać mi długi. Pożyczyłam mu, ale on dał mi wtedy listę dzieł sztuki, jakie posiadał. Twierdził, że jeśli je sprzedam, pieniądze mogę zatrzymać.
- Jakie to były dzieła sztuki? Może jego autorstwa?
- Nie. Był tam wymieniony obraz Salvadora Dali i Pabla Picassa.
- Aha... - sędzia nie może ukryć uśmiechu. Podobnie jak wszyscy inni na sali.
- Jesienią 2002 roku osobiście zawiozłam do Zduńskiej Woli jeszcze 600 złotych. To była ostatnia pożyczka. Powiedziałam mu wtedy, że mam nadzieję, że mnie nie oszuka. A czas pokazał inaczej.
- Czy kiedyś coś zwrócił?
- Raz. Czterysta złotych.

W trakcie znajomości oskarżony zaprosił także panią Beatę na kolację. Tym razem płacił on.
- Ale proszę zapisać, że to były tylko trzy kolacje - dodaje kobieta.

Podczas przerwy wszystkie panie stoją razem. Humory im dopisują.
- Byłyśmy naiwne, ale było, minęło. Najważniejsze, że zaciągnęłyśmy go do sądu - tłumaczą.

Tylko jedna z nich ma skwaszoną minę.
- Boję się, bo teraz czas na moje zeznania - mówi cicho. - Nie tak łatwo opowiadać o własnych błędach.

Kobieta ma jednak dużo czasu na przygotowanie się do składania wyjaśnień. Sąd wysłuchał tylko Beaty, a następny termin rozprawy wyznaczył dopiero na 11 października.






Źródło: ANGORA Nr 2005/2006

  • /czytelnia3/296-kalibabka-czy-tulipan/1489-lek-na-cae-zo