25 lat dla autora "Amoku"

 

 

Zachowuje się tak, jakby ten wyrok wcale go nie dotyczył. Stoi wyprostowany jak struna. Patrzy na stół sędziowski. Jest skupiony, ale nie zdradza żadnych emocji. Wydaje się nawet, że w pewnym momencie przez jego twarz przebiega uśmiech. W tym czasie sędzia odczytuje wyrok: 25 lat pozbawienia wolności.


To nie wszystko. Sąd wprowadza jeszcze zastrzeżenia. O warunkowe przedterminowe zwolnienie Krystian B. może się starać dopiero po 20 latach odsiadki. Powód?

- Oskarżony gromadził już informacje w swoim komputerze na temat kolejnego mężczyzny, z którym związała się jego była żona - zdradza w uzasadnieniu do wyroku sędzia Lidia Hojeńska.

Oprócz tego Krystian B. ma zapłacić rodzinie zamordowanego Dariusza J. niemal 15 tysięcy złotych, a także pokryć koszty sądowe swojego procesu. Słucha tego wszystkiego ze spokojem. Czasem tylko spogląda w stronę swoich rodziców, którzy siedzą kilkanaście metrów od niego na miejscach dla publiczności. Jednak kiedy rozprawa się kończy, nie chce tak jak zwykle rozmawiać z dziennikarzami. Zawsze miał im coś do powiedzenia. Dzisiaj proszony o komentarz do swojego wyroku rzuca tylko:

- Dziękuję bardzo.

I znika, wyprowadzany przez policjantów do aresztu śledczego.

Roztrzęsiona jest natomiast jego mama. Kobieta była na każdej rozprawie Krystiana B. i zawsze przekonywała o niewinności swojego syna.

- Na pewno złożymy apelację w stosownym czasie - mówi podniesionym głosem. - Szkoda, że sąd przesłuchał tylko tych świadków, którzy na temat Krystiana mówili źle. Jest mnóstwo ludzi, którzy zaświadczą, że był dobrym ojcem i mężem.

Więcej mówić nie chce, ucieka przed kamerami i skierowanymi w jej stronę mikrofonami. Podobnie żona zamordowanego - Agata J. Właściwie kobieta pała niechęcią do tłumu dziennikarzy, który kłębi się na korytarzu sądowym.

- Przestańcie robić z mordercy bohatera! - niemal syczy przez zęby i odwraca się tyłem do kamer.

W tym tłumie najspokojniejszy jest chyba dzisiaj Tadeusz J. - ojciec zamordowanego Dariusza. Do tej pory przy każdej rozprawie to on chodził podenerwowany, niespokojny. Z niepokojem oczekiwał wyroku. Dzisiaj, na prośbę fotoreporterów, wyjmuje z teczki zdjęcie swojego syna i w milczeniu daje się fotografować.

- Długo na to czekałem, ale się doczekałem. Wreszcie przyszła sprawiedliwość - mówi cicho, jakby sam do siebie.

Rzeczywiście czekać musiał bardzo długo. Jego syn zaginął we Wrocławiu w połowie listopada 2000 roku. Ciało Dariusza J. wyłowiono z Odry niemal miesiąc później - 10 grudnia, przynajmniej kilkaset kilometrów od Wrocławia. Kilku prokuratorów i policjantów próbowało rozwiązać zagadkę tej śmierci. Zajęło im to ponad pięć lat. Kluczyli i głowili się. Raz nawet śledztwo w sprawie śmierci Dariusza J. zostało umorzone z powodu - jak to napisał prokurator - "niewykrycia sprawcy". W tym czasie oskarżony podróżował po całym świecie. Wydał też książkę "Amok".

Dwie twarze

"Amok" był jednym z dowodów w tej sprawie. Choć nie był to nigdy dowód mocny czy jednoznaczny, na pewno to on przyciągnął na salę tłumy dziennikarzy. Procesem Krystiana B. interesowały się nawet media zagraniczne. W końcu nieczęsto się zdarza, aby na ławie oskarżonych zasiadał człowiek, który być może zabił i być może opisał tę zbrodnię w książce. Biegli przeczytali, a właściwie przeanalizowali skrupulatnie "Amok" Krystiana B., i nie doszukali się tam bezpośrednich elementów dotyczących zabójstwa Dariusza J. Znaleźli jednak kilka drugoplanowych szczegółów. Wśród nich wyliczyli: elementy planowania zbrodni, przetrzymywanie ofiary przed śmiercią, przygotowanie pętli ze sznurem oraz sprzedaż na aukcji internetowej przedmiotów związanych z czynem. Doszukano się też podobieństwa pomiędzy oskarżonym Krystianem B. a jego książkowym bohaterem Chrisem. Dotyczyły one przede wszystkim danych biograficznych, środowiska społecznego, ich cech osobowości, sposobów reagowania, w tym ujawnionych zaburzeń, a także upodobań i zainteresowań.

- W książce nie ma opisu zbrodni, ą tylko pewne elementy - podkreśla sędzia Hojeńska w uzasadnieniu wyroku.

I wówczas przed oczami staje ten fragment:

"Zacisnąłem z całej siły pętlę. Przytrzymując wierzgającą Mary, jedną ręką, drugą wbiłem jej nóż powyżej lewej piersi (...). Za siedmioma lasami, za iedmioma górami porzucam sznur odcięty od szyi Mary. Japoński nóż sprzedaję na internetowej aukcji".

(Z rozdziału "Na pieprzeniu się świat nie kończy, Mary)


Zanim sędzia Hojeńska omówi poszlaki, jakie przekonały sąd do winy oskarżonego, krótko analizuje cechy ego charakteru przedstawione wcześniej przez biegłych psychologów i psychiatrów.

- Jest ponadprzeciętnie inteligentny, nadwrażliwy, ale ma zaburzenia osobowości. Niedojrzały emocjonalnie, nie liczy się z uczuciami innych. Nie potrafi znieść porażki. Nieodpowiedzialny. Nie potrafi przewidzieć skutków swoich zachowań - wylicza sędzia. - Jest narcyzem, nie znosi krytyki. Ludzi, a zwłaszcza kobiety, traktuje instrumentalnie. Jest skłonny do działań odwetowych. Jak mówili nam na sali świadkowie, ma dwie twarze. Jedną, jaką poznaliśmy w sądzie - człowieka spokojnego, robiącego świetne wrażenie. I drugą - awanturniczą, agresywną, zwłaszcza po alkoholu.

Podstawowe dowody

Od początku procesu Krystian B. twierdził, że nigdy nie poznał i nie miał też kontaktów z Dariuszem J. Tymczasem zdaniem prokuratury, oskarżony w cztery dni po zaginięciu Dariusza J. na portalu internetowym sprzedał jego elefon komórkowy.

- Czy na pewno był to telefon zamordowanego? - pytał w swojej mowie końcowej adwokat Krystiana B., mecenas Karol Węgliński. - Z opinii operatorów komórkowych wynika, że w tej kwestii nie można mieć stuprocentowej pewności.

Sąd postanowił rozwiać te wątpliwości i na nowo otworzył zamknięte kilkadziesiąt minut wcześniej postępowanie dowodowe. Z urzędu powołano biegłego z zakresu najnowszych technologii i technik komputerowych. Jego zeznania, a właściwie wykład na temat owego telefonu, wprowadziły w zdumienie chyba wszystkich siedzących na sali sądowej. Biegły rozkręcał telefon, pokazywał, objaśniał, aż w końcu po ponad godzinie powiedział:

- Na podstawie przeprowadzonych badań stwierdzam z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, że telefon przekazany mi do owych badań, który na aukcji internetowej sprzedał oskarżony, jest telefonem należącym wcześniej do Dariusza J.

- Dlaczego używa pan takiej formuły? - dziwi się adwokat. - Zatem pana opinia nie jest pewna?

- Zawsze używam takiej formuły, wysoki sądzie, ponieważ według mnie pewna jest tylko śmierć.

Krystian B. nigdy nie zaprzeczał, że sprzedał w internecie telefon komórkowy. Nie potrafił jednak wyjaśnić, jak wszedł w jego posiadanie. Najpierw mówił, że znalazł go gdzieś przypadkiem. Potem utrzymywał, że kupił ową komórkę w lombardzie. Dokładnego adresu sklepu nie pamiętał, podał tylko ulicę. Sąd sprawdził wszystkie lombardy, jakie istnieją lub istniały wcześniej przy tej ulicy. W żadnym nie potwierdzono wersji oskarżonego.

Karta do automatu telefonicznego to kolejny dowód, który pognębił oskarżonego. Karty tej fizycznie nie ma, ale, od czego najnowsza technika. Biegły odtworzył jej zawartość, a właściwie historię połączeń. Na początku zbadano połączenia telefoniczne z godziny 9 rano 13 listopada 2000 roku, jakie wykonano do firmy zamordowanego, oraz to, jakie Dariusz J. odebrał na swoim telefonie komórkowym. Tego właśnie dnia Dariusz J. zaginął. Stwierdzono, że w obu tych przypadkach dzwoniono z budki telefonicznej położonej niedaleko biura ofiary. I - co najważniejsze - do obu połączeń użyto tej samej karty. Teraz badanie było już łatwe. Karty telefoniczne bowiem posiadają swoje numery. Dość szybko biegły sporządził listę 32 rozmówców, z jakimi ktoś łączył się za pomocą tej karty. Biegłemu z zakresu telekomunikacji lista firm i nazwisk powiedziała niewiele, ale śledczym bardzo dużo. I tak z tej samej karty, z której 13 listopada dzwoniono do firmy, a później na komórkę Dariusza J., wykonano także połączenia do rodziców oskarżonego Krystiana B. Na liście połączeń znajduje się oczywiście wiele innych nazwisk. W większości przypadków osoby te znają oskarżonego i przyznają, że utrzymywały z nim kontakt telefoniczny.

- Podstawowe dowody, które przemawiają za winą oskarżonego, to telefon komórkowy zamordowanego, który Krystian B. sprzedał w internecie, karta telefoniczna oraz przyznanie się oskarżonego - stwierdza sędzia Hojeńska.

W aktach śledztwa przeczytać można, że w kwietniu 2006 roku Krystian B. w czasie przesłuchania powiedział: - Nikt mi nie pomagał ani ja nikomu nie pomagałem. To ja zabiłem Dariusza J. Wyprowadziłem się od żony w 1999 roku. W 2000 roku dowiedziałem się, że ma romans.

W tym miejscu prokurator zanotował, że przesłuchiwany poprosił o wodę i stwierdził, że nie będzie dalej wyjaśniać. Krystian B. nie podpisał tego wyjaśnienia, nigdy też nie potwierdził go w sądzie.

- Te wszystkie dowody to jednak za mało, aby przypisać oskarżonemu sprawstwo bezpośrednie - tłumaczy sędzia. - Dlatego sąd zmienił kwalifikację prawną czynu zaproponowaną przez prokuraturę ze współudziału w zbrodni na sprawstwo kierownicze.

No i wreszcie motyw. Tu sąd podzielił zdanie oskarżenia. Krystian B. zabił z zazdrości. Zazdrosny był o żonę, z którą już wówczas żył w separacji. Jak dowiedział się o jej kontaktach z Dariuszem J.? Nie wiadomo. Faktem jest jednak to, że krótko przed śmiercią mężczyzny zadzwonił do jednej ze wspólnych koleżanek jego i żony z pytaniem o Dariusza J. właśnie.

"Nigdy nie dopuszczę, aby mój syn mówił tato do któregokolwiek gachów" - to e-mail, jaki Krystian napisał do swojej żony.

- To jedyny e-mail, który można zacytować publicznie - podkreśla sędzia Hojeńska. - Pozostałe to po prostu stek wyzwisk i wulgaryzmów.

Niemniej wszystkie mają potwierdzać jedno - Krystian B. był wręcz chory z zazdrości.

Wyrok jest nieprawomocny.


KATARZYNA PASTUSZKO



ANGORA nr 37, 16 września 2007

  • /czytelnia3/198-pisarz-czy-morderca/979-nadal-bez-wyroku