Tulipan, czyli zezowate szczęście

 

Grasuje w Bydgoszczy, Toruniu i Ciechocinku. Ma 31 lat. Raz przedstawia się jako Piotr Potulicki, innym razem Norbert Malicki



 

Beata: - Facet wygląda jak ropucha: krępy, zezowaty, czarna "czwórka" w uzębieniu, zakola na głowie. Fuj! - oceniasz: I wystarczy, że go pocałujesz, a zamienia się w księcia z bajki. Dzięki Boże, że mi taki cud zesłałeś - mamroczesz w zauroczeniu. Ola: Cała moja rodzina za nim szalała. Babcia była w nim zakochana, ojciec szczęśliwy; że trafił mi się taki narzeczony.

Beata i Ola: Wiemy, że jest jeszcze Monika. Moniko, odezwij się! Będzie nam raźniej pójść grupą do prokuratora. Może nas nie wyśmieje.

Jest kawalerem bądź rozwiedzionym. Bywa rehabilitantem z Austrii, informatykiem z Hamburga, komandosem z "Gromu", człowiekiem ze służb specjalnych. Interesy załatwia przez telefon, posługując się niemieckim, angielskim i japońskim. Gustuje w bogatych trzydziestolatkach po przejściach. Ambitnych i subtelnych. Takich, które nie szperają mężczyznom po kieszeniach, nie sprawdzają paszportu. Ukoi ich złamane serca, rozkocha. Będzie działał na emocje. Opowie o ciężko chorej matce lub będzie ją żegnał na cmentarzu (nagły wypadek). Będzie pożyczał od ciebie drobne sumy i dawał prezenty.

Rehabilitacja

Możesz je zwrócić jego żonie. Beata i Ola już to zrobiły. Posłuchajcie ich historii, opowiedzianej z dystansu. - My jesteśmy silne - mówią - jakoś to przeżyłyśmy. Ale ta następna oszukana może być słabszej konstrukcji. Nie wytrzyma, weźmie za dużo tabletek.., Chcemy ostrzec potencjalne ofiary. Żona twierdzi, że przynajmniej raz w roku pojawia się u niej kolejna oszukana kobieta.

Beata - śliczna 30-letnia blondynka. Prowadzi własną agencję nieruchomości. W styczniu w jej firmie pojawił się Piotr Potulicki. Szukał mieszkania dla siostry.

- Nawet wybrał jedną z ofert - wspomina. - Czekał na akceptację siostry, ale ta się nie pojawiała. Przy okazji dużo rozmawialiśmy. Mówił, że mieszka w Innsbrucku, wykłada w uczelni medycznej w Wiedniu.

Ot, zwykła rozmowa. W niej zaś pojawiały się, co jakiś czas, mimowolne informacje o jego majątku, m.in. willi rehabilitacyjnej w Ciechocinku, którą zawiaduje matka. I sygnał, że jest do wzięcia: "dwa lata temu w wypadku zginęła moja dziewczyna". Kilka dni później sympatyczny rehabilitant pojawił się ponownie. Przyjechał z Austrii.

- Zbili mi szybę w samochodzie - twierdził. - Musiałem swoją alfę zostawić.

Potem przychodził codziennie, przysyłał SMS-y.

- Nie jakieś miłosne - wyjaśnia. - Po prostu miłe: że lubi ze mną rozmawiać, że chętnie spędza czas w moim towarzystwie. Bywało, że tylko zostawiał różę. Pod koniec stycznia zatelefonował, przepraszając, że nie zrobił tego poprzedniego wieczora. Siostra i matka miały wypadek.

Nic się nie stało, tylko samochód ucierpiał. Ale już dwa dni później przysłał mi SMS, że matka wskutek tego wypadku zmarła. Wtedy nie zwracałam jeszcze uwagi na jego słowne niekonsekwencje.

Telenował do niej, informując o fatalnej kondycji siostry, która wini się za spowodowanie wypadku. Trzymał słuchawkę jedną ręką, a drugą przetrząsał szuflady poszukując cennej broszki. Chciał ją włożyć matce do trumny. Pytał się, jak odświeżyć garnitur. Telefonował nawet z cmentarza w Kruszwicy, gdzie odbywał się pogrzeb. Dzwonił tuż przed stypą, wydając od czasu do czasu dyspozycje firmie cateringowej.

- Tak przeżywałam te jego emocjonalne reakcje - wspomina Beata - że sama miałam nazajutrz stłuczkę. A on bazował na mojej wrażliwości. Dowodził, że po śmierci matki bardzo potrzebuje towarzystwa. Przyzwyczajał mnie, że jest. Potem przyszło zauroczenie, które ja uznałam za miłość. Taką, która tylko raz w życiu się zdarza.

Miłość zaślepia

Czasem wyjeżdżał do Poznania. Tłumaczył jej, że jego austriacka uczelnia ma podpisaną umowę z poznańską i on tu wykłada. Rzucał nazwiskami znanych bydgoskich lekarzy, m.in. prof. Talara. Wierzyła, niczego nie sprawdzała. A on umacniał jej uczucie drobnymi prezentami. Sztuczna biżuteria, bombonierka, książka. Jeszcze nie wiedziała, że kradzione żonie. Nic o nim nie wiedziała. Pierwszy sygnał przyszedł pod koniec lutego. Powiedział jej koleżankom, że mieszka w Wiedniu, jej mówił, że w Innsbrucku. Wypoczywała wtedy w górach. Zateletonowała prosząc o wyjaśnienia. Oburzył się. - Jak przyjedziesz, pokażę ci paszport - powiedział.

Nie pokazał, znokautował ją prezentami. - Przywiozłem ci z Austrii kubki z logo twojej firmy - pokazał kilka - zamówiłem kilkadziesiąt. Była wzruszona, teraz wie, że taki napis robi się za grosze w Polsce. Coraz szerzej otwierały się jej oczy. Gdzieś wyjeżdżał i wyłączał telefon, nie pojawiał się na spotkaniach. - Byłem komandosem w "Gromie" - tłumaczył swoje zniknięcia. - Nie do końca z tym skończyłem. Zaufaj mi - prosił.

Jak grom z nieba

Pokazywał jej ranę na brzuchu. Tłumaczył, że to od pchnięcia nożem. Dziś wie, że to od operacyjnego skalpela.

Pierwszy raz sprawdziła jego prawdomówność, kiedy wymigał się jej od pokazania jej jednego ze swoich mieszkań tłumacząc, że musi wyjechać nagle do Wiednia. Autobusem o 11.15. Taki z Bydgoszczy nie wyjeżdżał. Potem sprawdziła, czy był pogrzeb matki Piotra w Kruszwicy. - Ksiądz powiedział, że w tym dniu pogrzebu nie było, a osoby o takim nazwisku nikt tu nie zna. To był dla mnie szok. Kim jest ten człowiek? Przypomniałam sobie, że mamy wspólnego kolegę - lekarza, on naprowadził mnie na ślad.

Najpierw Beata trafiła do matki Piotra w P. Żywej i niezbyt zszokowanej tym, co usłyszała. Potem do jego żony - lekarki. - Co roku mam taki telefon od jakiejś oszukanej kobiety. Pani też zapewne chce, by zwrócić pieniadze? - usłyszała na przywitanie. Pieniędzy od żony nie chciała, choć trochę gotówki straciła. - Wymieniłyśmy za to prezenty. Oddałam biżuterię, z której mąż ją okradał. Usłyszała, że zanim od niego odeszła (są w trakcie rozwodu), nauczyła się spać z portmonetką pod głową. Latami spłacała jego długi.

Ola - atrakcyjna szatynka po trzydziestce nawet się z żoną Norberta Malickiego (tak się jej przedstawił) zaprzyjaźniła. Jest ofiarą jej męża sprzed dwóch lat. Wtedy kujawsko-pomorski Tulipan czatował na klientki agencji nieruchomości. Dziś agenci nie traktują go poważnie. Wymienili sobie informacje o kliencie w dziurawych skarpetkach, który ogląda domy za miliony. Myśleli, że to tylko oglądactwo, historia Oli uświadomiła im prawdziwe zamiary dziwnego klienta.

- Norberta spotkałam dwa miesiące po tym, jak odszedł mój mąż - wspomina Ola. - Sprzedawałam dom, w którym mój były sypiał z kochanką. Malicki był jedynym klientem. Spytał, dlaczego sprzedaję, a ja, głupia, się otworzyłam. Był znakomitym psychologiem. Natychmiast dostrzegł mój kompleks - brodawki na plecach i powiedział, że są śliczne.

Dla Oli był informatykiem z Hamburga. Z dwoma milionami na koncie. Pożyczał od niej pieniądze, bo żona co rusz blokowała mu konta. Zamawiał dla nich audi z Niemiec, dla niej alfę romeo, pokazywał działkę w Osówcu, gdzie zbudują wspólny dom. Mówił, że jest z żoną w separacji. Przychodził do jej domu z dwójką swoich małych dzieci na obiady. W końcu byli jedną szczęśliwą rodziną.

Prezent za kradzione

- Wszyscy moi bliscy oszaleli na jego punkcie - wspomina Ola. - Mnie się wydawało, że Pana Boga za nogi chwyciłam. Potem coś zaczęło się jej nie zgadzać.

Najpierw pożyczył od niej dwa tysiace na operację matki, potem zaczeły jej ginąć pieniądze, a nawet cała portmonetka. Spostrzegła to w sklepie. Nie mogła kupić bluzki, zła wróciła do auta. On kazał jej zaczekać, poszedł do sklepu i przyniósł jej tę bluzkę. Teraz Ola wie: - Kupił mi prezent za moje pieniądze.

I ona spotkała się z jego matką oraz żoną. Usłyszała to samo, co Beata. Obie oszukane kobiety poznały się niedawno. Teraz wspólnie poszukują kolejnych ofiar.





NOWOŚCI BYDGOSKIE Nr 164



 

  • /ciekawostki/401-ku-przestrodze/299-strach-podnie-suchawk
  • /ciekawostki/401-ku-przestrodze/292-matka-na-czacie