Miłość w formacie SMS

 


W świecie podzielonym na cyfrowych "imigrantów" i "tubylców" wiadomości tekstowe są dużo łatwiejsze i wymagają mniej odwagi niż bezpośrednia rozmowa.


Miałam kiedyś chłopaka, którego nazywałam "Panem Tekstowym". Po jakimś czasie nie chciał ze mną rozmawiać - wolał porozumiewać się za pomocą SMS-ów. Jedyną akceptowaną przez niego formą komunikacji było wystukiwanie liter na klawiaturze komórki.

Pamiętam sobotnie popołudnie, które spędzałam w towarzystwie przyjaciółki. Nie miałam komórki pod ręką. Wieczorem okazało się, że pamięć telefonu jest przepełniona SMS-ami od niego. Ostatni zawierał pytanie, czy nasza znajomość jest już skończona, skoro "brak ze mną kontaktu". Zadzwoniłam. Nie odebrał.

I tak to się toczyło. Przez cały okres naszej znajomości przysyłał mi krótkie, lakoniczne wiadomości. Pisał, że uczył się dykcji na monologu Augusta Wilsona. Kiedy chciałam zatelefonować do niego z jakąś sprawą, odpisywał krótko: "Jestem zajęty, pogadamy później". W końcu byłam już tak wściekła, że mogłabym powiesić go za kciuki...

Dziś, patrząc z perspektywy czasu, widzę, że nasza relacja była niemal ucieleśnieniem tego, jak technologia czyni zaloty zupełnie mechanicznymi. I - mówiąc szczerze - mam ochotę nacisnąć klawisz "delete"...

Zalotny SMS od czasu do czasu nie jest zły, ale tekst o długości ponad stu znaków? To już zdecydowanie przesada. Kiedy przyjdzie właściwy czas, nie chciałabym zobaczyć słów "BTW wyjdziesz za mnie?" wyświetlonych jednopunktową czcionką na ekranie komórki. Może jestem staroświecka, ale nie rozumiem, na czym miałoby polegać owo "zaawansowanie technologiczne" w komunikacji. Te same gadżety, które pozornie pozwalają cały czas pozostawać w kontakcie, czasami służą do maskowania faktu, że w gruncie rzeczy nigdy naprawdę nie spotykasz się z drugim człowiekiem. Joy Weaver, ekspert w dziedzinie norm społecznych, mówi: "Pisanie SMS-ów to sposób na życie, ale nie zastąpi się w ten sposób brzmienia ludzkiego głosu czy dotyku dłoni". Coś o tym wiem.

Znajomość z "Panem Tekstowym:" zaczęła się bardzo sympatycznie. Poznaliśmy się za pośrednictwem przyjaciół i szybko poczuliśmy, że do siebie pasujemy. Chodziliśmy do muzeów i księgarni, przesiadywaliśmy w knajpach. Podobało mi się, że był taki otwarty i pełen ekspresji. Nigdy jeszcze nie spotykałam się z facetem, który tak chętnie wykorzystywał tak różne metody komunikacji.

Pewnego razu spojrzałam na ekran komórki, na którym widniała wiadomość tekstowa. "Kocham Cię". Tak po raz pierwszy przekazał mi te magiczne słowa. Moje serce aż podskoczyło. Natychmiast wybrałam jego numer, żeby mógł powiedzieć mi to na głos. "Zadzwonię później" - odpisał SMS-em.

Wtedy byłam jeszcze za bardzo zadurzona, by zauważyć, że to jednak dosyć dziwne. A później bywało jeszcze dziwniej. Musiałam zmienić plan taryfowy, żeby móc pisać więcej SMS-ów. Tyle złości i frustracji przechodziło przez te małe plastikowe kwadraciki!

Początkowo ta forma komunikacji wydawała się fascynująca. Gdziekolwiek byłam - na spotkaniu, na lotnisku, z przyjaciółmi - jego romantyczne wiadomości sprawiały, że szumiało mi w głowie. To było jak rozmowa, czy raczej flirt, ale jeszcze lepsze. O każdej porze dnia i nocy dzieliła nas tylko klawiatura komórki.

Wkrótce jednak zaczął to być problem. W dniu moich urodzin napisał, że "źle się czuję" w naszym związku i że chciałby pogadać ze mną jeszcze przed imprezą. I co powiecie? Nawet się nie pokłóciliśmy. Zadzwoniłam do niego. Nie odebrał. Dzwoniłam, dzwoniłam, dzwoniłam... W końcu odebrał i głupio się usprawiedliwiał. Do dziś nie wiem, o co właściwie chodziło.

A teraz powtórzcie ten scenariusz, dodajcie wody i dokładnie wymieszajcie. Bardzo często okazywało się, że nie potrafi wyrazić tego, co właściwie rozgniewało go czy uraziło. Ale to nie przeszkadzało mu wysyłać mi kolejnych SMS-ów, w których miał do mnie pretensje, że się do niego nie odzywam.

Ostatnie kilka tygodni przed naszym zerwaniem jawi mi się jak jedna, niewyraźna plama. Długa lista zapisanych cyfrowo zarzutów, niepokojów, obaw. Kiedyś można było zniszczyć związek dzwoniąc po pijanemu i gadając głupstwa. No to spróbujcie odczytać SMS-y pisane o trzeciej nad ranem, po pijanemu, pełne błędów!

I co ja miałam zrobić? Według prof. Barn Inverson, badającej nowoczesne metody komunikacji i media na Columbia College w Chicago, po rewolucji informatycznej, jaką mamy za sobą, na świecie są dwa rodzaje ludzi: "cyfrowi imigranci" i "cyfrowi tubylcy". "Imigranci" to ci z nas, którzy dorastali jeszcze przed rewolucją informatyczną i usiłują zaadaptować się w świecie używającym nowego języka, nowych rytuałów, nowego protokołu. "Tubylcy" odruchowo wyrażają emocje klikając w klawisze komórki i nie uznają związku za "oficjalny", dopóki nie jest tak określony w opisie profilu w MySpace czy Facebook. Ale są też tacy ludzie, jak ja - pozostający w pół drogi między jedną a drugą kategorią.

W USA stosunkowo późno zaczęliśmy korzystać na większą skalę z SMS-ów. Chińczycy, którzy wykorzystywali tę technologię na długo przed nami, wysyłają co roku 3 miliardy wiadomości tekstowych i liczba ta stale rośnie. W Australii co drugi człowiek w wieku od 13 do 15 lat ma komórkę. Japońskie nastolatki nazywane są "pokoleniem kciuka".

Antropolog Bella Ellwood-Clayton badała wiadomości tekstowe i ich rolę w chodzeniu ze sobą młodych ludzi na Filipinach (które są "światową stolicą" SMS-ów). W 2005 r. opisała cały mechanizm: najpierw mężczyzna wysyła do kobiety niewinnego SMS-a. Jeśli ona odpowie szybko i pozytywnie, kolejne wiadomości pogłębiają relacje i mają coraz silniejsze podteksty seksualne. "To bardziej bezpieczny sposób nawiązywania znajomości niż rozmowa telefoniczna czy w jeszcze większym stopniu rozmowa twarzą w twarz, wymagająca więcej odwagi i bardziej jednoznacznego ujawnienia intencji" - zanotowała badaczka.

W miarę jak także w Ameryce wchodzimy coraz głębiej w kulturę SMS-ową, natykamy się także na związane z tym zależności społeczne i międzyludzkie.

Moje doświadczenie mówi, że gdy do głosu dochodzą emocje, zwykłe pisanie SMS-ów szybko może przerodzić się w próbę sił. Ludzie przeważnie mają swoje komórki pod ręką, wiadomości nacechowane emocjonalnie niejako zmuszają więc do reakcji: "Jeśli mnie kochasz, odpiszesz od razu!". To zupełnie inna sytuacja niż rozmowa telefoniczna. Pisząc wiadomości tekstowe można jednocześnie pracować, oglądać telewizję, rozmawiać z kumplem. Mój przyjaciel Thomas - obecnie samotny - mówi, że SMS z tekstem "dzień dobry!" czy sympatyczna wiadomość w ciągu dnia to miły sposób przypomnienia, że ktoś o tobie myśli. Kiedy jednak zaczynasz o siódmej rano dostawać wiadomości typu "Jak leci?", jest to po prostu metoda powiedzenia: "Chcę z Tobą pogadać, ale nie chcę do Ciebie zadzwonić ani Cię widzieć".

Ten obłędny rytuał SMS-ów nie dotyczy tylko randkujących i zakochanych. Moja przyjaciółka, mężatka, przewraca oczami opowiadając, jak jej mąż siedząc w innym pokoju w ich domu wysłał jej po jakiejś kłótni cierpkiego SMS-a, w którym odwołał umówione wcześniej wspólne wyjście do miasta. Mówi się, że Britney Spears za pomocą wiadomości tekstowej oznajmiła Kevinowi Federline'owi, że się z nim rozwodzi...

Kiedy wysyłamy SMS-a, cała pozawerbalna sfera naszej komunikacji - ton głosu, nastrój, gesty wyrażające intencję - przestaje istnieć. Podobnie jak w przypadku milionów ludzi uzależnionych od MySpace, można tu mówić o zjawisku, jakie teoretycy mediów nazywają "zachowaniem paraspołecznym". Termin ten określa działania ludzi, którym wydaje się, że ciągły kontakt w świecie wirtualnym jest czymś więcej niż tylko udawaniem prawdziwej bliskości.

Amerykański operator komórkowy Helio rozpoczął kampanię promującą "nową etykietę społeczną" dotyczącą kontaktów za pomocą telefonów komórkowych. Poza całą gamą emotikonów i nowych skrótów znalazły się tam rady na temat zastosowania wiadomości tekstowych w relacjach męsko-damskich. Autorzy kampanii sugerują między innymi:

- Nie flirtuj wirtualnie zbyt długo

- Jeśli ktoś nie odpowiada na Twojego SMS-a w ciągu doby, to nic z tego nie będzie

- Tylko tchórze kłócą się za pomocą wiadomości tekstowych

- Zerwanie za pomocą SMS-a się nie liczy

...i tak dalej. No i reguła numer 1: wiadomości tekstowe powinny być krótkie.

Cała kampania traktowana jest oczywiście z przymrużeniem oka, ale moim zdaniem niektórzy dobrze by zrobili, biorąc przynajmniej część tych rad serio. Dziś uważam, że wiadomości SMS powinny ograniczać się do stwierdzeń typu: "Spóźnię się", "Czekam na zewnątrz", "Spotkajmy się w...", "Tu jest straszny hałas, zadzwonię później" czy "Na którą mamy bilety?".

"Kocham Cię"? Jasne, dlaczego nie - ale pod warunkiem, że wcześniej te słowa zostały wypowiedziane osobiście. 





THE WASHINGTON POST; Onet.pl Wiadomości 21 wrzePnia 2007;

Cudzołóstwo w sieci

 

Jeśli w Twoje małżeństwo wkradła się nuda, łowy w cyberprzestrzeni nie rozwiążą tego problemu.

Rada dla każdego, kto zastanawia się nad skokiem w bok, zwłaszcza za pośrednictwem sieci, brzmi: nie rób tego.



 


W ciemnym kącie pewnego baru na pewnej ulicy czekałam na moją ofiarę. Dla niego byłam kobietą znudzoną jałowym małżeństwem, która poszukuje namiętności. Ponieważ nie wymieniliśmy zdjęć, rozpoznać mnie miał tylko po płaszczu. W barze siedziało dwóch samotnych mężczyzn odpowiadających opisowi. Uchwyciłam spojrzenie jednego z nich. Od razu odwrócił głowę w inną stronę. Czy to on?

Natychmiastowe odrzucenie to ryzyko, jakie ponosi się w tej grze: ludzie kłamią na temat swego wieku, wyglądu, osiągnięć i trzeba umieć dobrze się zamaskować, żeby brać w tym udział. Dlaczego zatem zdecydowałam się na to wszystko? Aby odkryć, drogi czytelniku, jakie mroczne siły skłaniają tak zaskakująco wielu ludzi do niewierności.

Zdrada wydaje się dziś łatwiejsza niż kiedykolwiek. Szacuje się, że w około 80 procent małżeństw przynajmniej jedna ze stron miała romans na boku. W dużej mierze dzieje się tak za sprawą internetu. Wystarczy wpisać w Google słowa "adultery websites" a wyskoczą między innymi meet-to-chat.com, illicitencounters.com, lovinglinks.co.uk i ashleymadison.com. Odwiedzającymi te strony mogą być tylko osoby dorosłe pozostające w związku małżeńskim lub partnerskim. Zgodnie z regulaminem single są wykluczone, ponieważ mniej ryzykują. W tych "romantycznych rendezvous" najważniejsze jest to, że nikt nie chce porzucić swego stałego partnera. Złota i obwieszczana na wstępie zasada mówi, że romans nie ma trwać dłużej niż trzy miesiące - po tym czasie może dojść nie tylko do emocjonalnego zaangażowania, ale i do wyjścia na jaw potajemnego związku. "My nie niszczymy małżeństw, lecz je ratujemy", twierdzi się na tych stronach.

Udając, że to moje "pierwsze cudzołóstwo" (tak naprawdę jestem singlem), zarejestrowałam się na trzech stronach, które dla kobiet są bezpłatne. Mężczyźni płacą określone stawki w wysokości od 1 do 100 funtów miesięcznie. Następnie przez miesiąc rozmawiałam w cyberprzestrzeni z 500 zdesperowanymi żonami i mężami. Jeden z tych niewiernych drani zdecydowanie wyróżniał się na tle innych swoją inteligencją. I tak rozpoczął się nasz elektroniczny flirt.

A teraz siedzę i czekam na niego. Wybrał sobie przydomek "Raptor". Na stronie Illicit Encounters przy jego charakterystyce umieszczone było zdjęcie groźnie wyglądającego jastrzębia. Teraz rozumiem, że było to dosłowne i metaforyczne ukazanie sposobu działania takich mężczyzn: szukanie ofiary, ściganie i chwytanie to wrodzona część męskiej psyche.

I nagle usłyszałam szepczący do ucha głos z delikatnym szkockim akcentem: - Czy ty jesteś Anna Karenina? Obejrzałam się i jęknęłam. Tak bardzo nie pasował do moich wyobrażeń, że dosłownie opadła mi szczęka. Myślałam, że takie strony przyciągają tylko łysych, brzydkich i wstrętnych - ale on, do diabła, był cudowny. Napięcie rosło. - Jestem Raptor - dodał. - A może powinienem powiedzieć... hrabia Wroński?

Moje aktorskie zdolności szybko poddane zostały próbie. Na stronie napisał on, że jego partnerka powinna być "bezpośrednia, wesoła, zrównoważona i rozsądna". Biedny naiwniak. Ten łatwowierny cudzołożnik uwierzył we wszystkie moje kłamstwa. A co gorsza, kiedy rozmawiał ze mną, okazując coraz większe poczucie winy, wyraźnie zaczęłam czuć do niego sympatię.

Jeszcze większą sympatię poczułam, kiedy dowiedziałam się, że jego żona to ambitna kobieta odnosząca sukcesy w pracy zawodowej, i że ją szanuje, kocha i nigdy nie porzuci. Miał czworo dzieci w wieku poniżej dziewięciu lat, psa i absolutnie nie chciał ryzykować romansu z kimś ze swojej grupy społecznej. Miał zbyt wiele do stracenia. Ale twierdził, że od dwóch lat nie uprawiał seksu. - A prostytutki? - zasugerowałam. - Chcę czegoś prawdziwego - powiedział z przekonaniem. - Kogoś takiego jak Ty. Zwrócił ku mnie swoje brązowe oczy i uśmiechnął się. Poczułam, że ogarnia mnie tkliwość. - Dla mojej żony najważniejsza jest kariera, na drugim miejscu są dzieci, na trzecim pies, na czwartym dom, a na piątym jej znajomi. Nie wiem, gdzie ja jestem na tej liście. Ona mnie już nie kocha i gdybym miał romans, nic by ją to nie obchodziło.

Wpatrywałam się w niego w milczeniu jak złota rybka. Był seksowny, uroczy, inteligentny, wykształcony i wrażliwy. Jak jego żona mogła nie doceniać takiego skarbu? Teraz ja byłam zdezorientowana. Przecież to on miał być tym złym. Chciałam być po stronie zdradzanej żony, a nie tego uwodziciela, a tu nagle zmieniam front. Wspaniale...


Wszystkie strony dla cudzołożników łączy to, że są wykorzystywane przez mężczyzn wyłącznie do znalezienia jak największej liczby partnerek seksualnych. Ze względu na kruche męskie ego nie chcą za to płacić, pragną być autentycznie pożądani. Kiedy jednak nasycą swoje apetyty, wracają bez wahania na łono rodziny, a poczucie winy jeszcze bardziej podsyca ich miłość do żony. Podejrzewałam to od samego początku, ale Raptor przekonał mnie, że jest inaczej, a ja byłam na tyle głupia, że mu uwierzyłam.

Niektóre strony dla cudzołożników usiłują maskować wulgarną prawdę - Loving Links przyozdabia swoją wizerunkami zalotów z epoki edwardiańskiej, sprytny sposób na zdobycie przychylności kobiet. Jest tam nawet osobny dział dla "80-latków i starszych". Inne są dużo bardziej bezpośrednie, na przykład Ashley Madison. Tutaj można spotkać rozpasanych cudzołożników z całego świata. Strona ma obroty w wysokości około 5 milionów funtów rocznie i 1,2 miliona uczestników na całym świecie. Zyski podwajają się co roku, a od ostatniego lata, kiedy objęła też Wielką Brytanię, ma już zarejestrowanych w tym kraju 130 tysięcy użytkowników. Ashley Madison nie ukrywa, że można tu zrealizować wszelkie fantazje seksualne. Dołączając się, musisz dokonać wyboru z listy "spotkań, na które jesteś otwarta". Nie będę wchodzić w szczegóły, ale przypomina to gigantyczny międzynarodowy dom publiczny. Uzależnionym od seksu oferuje się szybkie i mocne spełnienie. To coś w rodzaju narkotyku wprowadzającego w trans nowoczesnego cudzołóstwa.

Z chwilą, gdy się zarejestrowałam, zostałam tak zasypana lubieżnymi mailami i fantazjami, że nie mogłam się szybko wylogować. Wygląda na to, że na każdą kobietę przypada tam dziewięciu mężczyzn. Biedne kobiety żyjące w nieszczęśliwych małżeństwach to ofiary dla żerujących tam piranii. Mężatki, które mają pokusę zarejestrowania się na takich stronach, powinny zwrócić uwagę na przypadek "Sugarplum". Tej 52-letniej kobiecie, zamężnej od 22 lat, wydawało się, że znalazła to, czego szukała od lat. "Miałam takie zwykłe, szare życie, a tu nagle drugie - sekretne, ekscytujące i satysfakcjonujące - pisała. -Ale popełniłam błąd, zakochując się i odchodząc od męża. Po rozwodzie mój kochanek nigdy się już ze mną nie skontaktował.

Takich przypadków jest wiele. Według danych "American Journal of Sociology" 90 procent cudzołożnych związków kończy się rozczarowaniem. Kobiety są skonstruowane inaczej niż mężczyźni: większość z nich nie potrafi zdecydować się na seks bez zaangażowania emocjonalnego. Mężczyźni są natomiast naturalnymi łowcami. Wiarołomni mężowie często posługują się metaforą jedzenia, by usprawiedliwić swoją potrzebę różnorodności. "Po zjedzeniu co wieczór soczystego steku czuję się czasami jak morski drapieżnik" - pisał jeden z nich. Te strony służą urządzaniu bankietów. Mężczyźni mogą ucztować, wybierając każdego wieczora w innej restauracji z innego menu.

Powinni jednak mieć się na baczności. Wszystkie takie strony są przeczesywane przez profesjonalistki poszukujące klientów, którzy mają kilka tysięcy na zbyciu i ryzykują zniszczeniem swojej reputacji i rodziny.

Najrozsądniejsza rada dla każdego, kto zastanawia się nad popełnieniem cudzołóstwa, zwłaszcza za pośrednictwem sieci, brzmi: nie rób tego. Jeśli żona się dowie, na wybaczenie trzeba czekać przeciętnie od dwóch do czterech lat, a zaufanie znika na zawsze. A jeżeli jesteś kobietą, przekonaną, że tak jak mężczyzn interesuje cię tylko seks, możesz skończyć ze złamanym sercem, zadręczając się za okazanie takiej słabości.

Jeśli zatem w Twoje małżeństwo wkradły się jałowość i nuda, porozmawiajcie o tym, odwiedźcie psychologa, wyjedźcie na wakacje, zmieńcie rutynowe zachowania, dodajcie do związku nieco romantyzmu, cokolwiek. Działaj, by ratować swój związek. Zaglądając do cyberprzestrzeni, nie znajdziesz rozwiązania swojego problemu.


The Daily Telegraph 15.05.2007, KIOSK ONET.pl

Sieć lekarstwem na samotność

 

Po pracy biegną do domu, żeby włączyć komputer i sprawdzić, czy czekają już na nich nowi znajomi, kolejne listy. Przed ekranem zapominają o upływających godzinach. W internecie znajdują pokrewne dusze, jakich dotąd na próżno szukali w realnym świecie.

 



 

Czytaj dalej

Całus, buziak, francuski pocałunek

 

Podczas pocałunku w naszej głowie szaleje burza.


Pocałunki są niemal wyłącznie przypisane człowiekowi, choć niektóre gatunki małp oddają się z przyjemnością pieszczotom warg, przypominającym buziaki. Szczególnie i całuśne są człekokształtne małpy bonobo. Pewien opiekun małp w amerykańskim ogrodzie zoologicznym opowiadał o zaskakującym pocałunku z języczkiem, jaki złożył na jego wargach podopieczny. Bonobo nie mogą się jednak równać z ludźmi pod względem czasu i energii poświęcanych pocałunkom.

Czytaj dalej