Jak szukałam faceta w sieci

 

W jednej z londyńskich kawiarni czekam na spotkanie z poznanym w sieci mężczyzną. Nazywa się Greg007. Kliknął na moją zaprzeczającą rzeczywistości atrakcyjną fotografię i przeczytał mój kłamliwy profil (”Energiczna, wyluzowana, z paroma funtami nadwagi”), po czym doszedł do wniosku, że takiej osoby szuka.

Miliony osób szukają miłości w internecie. Czy ją tam znajdują?

Przez pięć dni wymienialiśmy się e-mailami. Chciał przyjść na pierwszą randkę z butelką wina do mojego mieszkania, ale ja zaproponowałam spotkanie na neutralnym gruncie. Odpowiedział, że jeśli będę ”grzeczną dziewczynką”, na drugą randkę przyniesie kwiaty. Dodał, że jego proteza dentystyczna jest w naprawie, więc nie pogniewam się chyba, jeśli przyjdzie bez zębów?

Po trzech tygodniach flirtowania w sieci mam mieszane uczucia. Choć wydaje mi się, że w tak wielkiej liczbie facetów do wzięcia musi znajdować się ten jedyny, to czuję również, że szukam miłości, nie mając pojęcia, do kogo się zwracam.

Poza tym szukanie miłości w internecie stało się synonimem życiowej niezaradności i nieprzystosowania społecznego. Czuję się, jakbym wystawiała siebie na eBayu z opisem: ”Samotna, nieszczęśliwa kobieta, wiek 35 lat”. Ale przecież idę z duchem czasu. Internetowej randki szturmem wkraczają w nasze życie: kawiarnie i restauracje pełne są ludzi, którzy poznali się w internecie. Piętnaście milionów Brytyjczyków żyje samotnie, z czego pięć milionów poluje na miłość w sieci. Internetowe randki sprzedaje się jako wspaniały środek na powszechną w społeczeństwach XXI wieku samotność. W cybernetycznym świecie nieskończonych możliwości można spotkać każdego. Ale czy na pewno? W jaki sposób internet zmienia nasze związki? Mam mnóstwo czasu, aby się nad tym zastanowić, czekając na Grega007 – mężczyznę z licencją na brak zębów i spóźnianie się.

W zeszłym tygodniu byłam na randce z Clivem Worthem, który stanowi uosobienie wszystkich moich lęków dotyczących internetu. Clive twierdzi, że spał z ponad tysiącem kobiet, które poznał w sieci. Napisał o tym dwie książki. Czytając je można odnieść wrażenie, że słucha się dwunastolatka, który próbuje sobie wyobrazić, jak wygląda miłość w świecie dorosłych. Dowiedziałam się, że Clive jest alkoholikiem, który po usunięciu go z klubu AA za podrywanie w nim kobiet, zaczął umawiać się z nimi w sieci.

Jest wysoki, szczupły i atrakcyjny, jeśli podobają wam się faceci z klubów golfowych. – Zalogowałem się na stronie i napisałem do każdej kobiety, która na niej była – mówi, dodając, że wiele z nich jest zamężnych, ale wszystkie samotne. Z każdą postępuje według ustalonego planu: kawa, spacer, ryba z frytkami. Informuje mnie, że jeżeli mam ochotę na seks, możemy zrobić to później. Ale będę musiała wynieść się rano i prawdopodobnie nie pozwoli mi wrócić.

W swoim domku pokazuje mi łóżko z nakryciem w kolorach tygrysich pasków. – Jesteś seksualnym drapieżcą? – pytam. – Tak, jestem – odpowiada z dziecięcym uśmiechem. Tacy mężczyźni jak Clive Worth nie mieliby racji bytu bez internetowych randek.

Na przeciwnym biegunie tego biznesu znajdują się Chris i Suzanne Rowley z Penrith. Poznali się na Match.com w 2005 roku, by wziąć ślub osiem miesięcy później, w walentynki 2006 roku. – Rozmawialiśmy w sieci w środę, spotkaliśmy się w czwartek, a w piątkowy wieczór Chris przyrządzał curry w moim domu – wspomina Suzanne. – Miał wrócić w niedzielę, ale zadzwonił w sobotę i zapytał: dlaczego mamy czekać do niedzieli?

Chris przyznaje, że gdyby zobaczył Suzanne w sklepie, nie odważyłby się do niej podejść. Jest z nią dzięki internetowi.

Spotkałam wielu ludzi, którzy świetnie funkcjonują w świecie internetowych randek. Jednak wszyscy posiadają kilka wspólnych cech: nie podchodzą do tego zbyt poważnie, nie są wyjątkowo wrażliwi i nie odczuwają potrzeby wypełnienia pustki w swoim życiu.

– Wielu ludzi uzależnia się od randek w sieci – mówi mi Clyde Baldo, nowojorski psycholog, który pomaga rozczarowanym internetowym randkowiczom. – Problem polega na tym, że nie jest to prawdziwy związek, lecz związek z cyberprzestrzeni. Oczekiwanie na e-mail wydaje się rzeczywiste, podobnie jak rozczarowanie, kiedy się go nie otrzyma. Ale tak naprawdę mamy do czynienia z podświadomym placem zabaw, na którym bawimy się w miłosne dramaty.

Ale wielu z internetowych randkowiczów ma wykrzywione osobowości. Świetnie radzą sobie w wirtualnym świecie, podczas gdy w tym prawdziwym nie są w stanie nawiązać normalnych kontaktów. Moja przyjaciółka poznała w sieci mężczyznę, który po ich pierwszej randce przyszedł do jej mieszkania. Myślała, że będą całować się i pieścić. Tymczasem on onanizował się przy niej, a kiedy skończył, wyszedł z jej mieszkania i nigdy nie wrócił. Dla niego była jedynie internetowym profilem. Potraktował ją jak zbiór pikseli, którym w pewnym sensie była.

W prawdziwym świecie dzielimy z przyjaciółmi zainteresowania, poglądy, a także środowisko, w którym żyjemy. Te czynniki tworzą pomiędzy nami podświadome więzy. W sieci nic takiego nie istnieje. Tam jeden profil poznaje się z drugim w całkowitej próżni.

Dlatego ludzie rzadko tworzą profile, które odpowiadałyby prawdzie. Ja sama jestem otyła, a napisałam, że mam ”kilka funtów nadwagi”. Napisałam też, że jestem ”wyluzowana”, a kiedyś przez trzy miesiące w milczeniu nienawidziłam pani sprzątającej w moim domu, ponieważ nie prasowała mojej pościeli. Instynktownie stworzyłam zakłamany profil. Przez myśl mi nawet nie przeszło, aby napisać prawdę.

Podobnie jest ze zdjęciami. Pięćdziesięciosiedmioletnia Janet, konsultantka komputerowa, twierdzi, że ludzie zamieszczają w sieci trzy rodzaje zdjęć: – Zdjęcie ”na dwudziestolatkę”, fantastyczne zdjęcie, na którym tak na naprawdę niczego nie widać, lub w ogóle nie zamieszczają zdjęcia – mówi. – Wszystko opiera się na kłamstwie.

Jane Coloccia, autorka książki ”Confessions Of An Online Dating Addict” [z ang. Wyznania nałogowej internetowej randkowiczki – przyp. Onet], w ciągu 10 lat była na dwustu randkach, zanim poznała swojego obecnego partnera Victora. – Napisał w swoim profilu, że kocha swoją pracę i rzadko podróżuje. W rzeczywistości nienawidzi pracy i bez przerwy podróżuje – mówi Jane, zaznaczając, że jest szczęśliwa z Victorem i nigdy by go nie spotkała, gdyby nie internet.

Ale kłamstwa na swój temat mogą pociągnąć za sobą niemiłe konsekwencje. Jane umówiła się kiedyś z mężczyzną w sieci i tego samego wieczora poszła z nim do łóżka. Nie mogła jednak zrozumieć, dlaczego podczas stosunku ma zamknięte oczy. Następnego dnia otrzymała e-mail: ”Nie mogłem uwierzyć, że jesteś taka gruba. Jesteś obrzydliwym flejtuchem. Musiałem przez cały czas mieć zamknięte oczy w łóżku, żeby móc przez to przejść”.

Pisząc o oczekiwaniach, przypominam sobie o Gregu007. Dzwonię, ale zgłasza się automatyczna sekretarka. Czyżby szukał swoich zębów?

Jane, która nie była w stanie zaczepiać mężczyzn w sklepach lub barach, w sieci poczuła się jak ryba w wodzie. Zaczęła traktować internetowe randki jak pracę na pełny etat. Bywały dni, że spotykała się z różnymi mężczyznami na śniadaniu, obiedzie i kolacji.

Uwaga, jaką zaczęli obdarzać Jane internetowi amanci, oszołomiła ją. Ja też byłam tego bliska. W ciągu pierwszych kilku dni od zalogowania otrzymałam 10 e-maili. Bardzo się z nich ucieszyłam, ponieważ sama jestem zbyt nieśmiała, lękliwa, a także dumna, aby wysłać komuś e-mail.

Znam wielu ludzi, którzy stworzyli trwałe związki z osobami poznanymi w sieci. Zgadza się ze mną Marcus Frind, dyrektor naczelny darmowego portalu randkowego Plentyoffish.com, który twierdzi, że jednej trzeciej użytkowników serwisu udaje się stworzyć związek, jednej trzeciej nie udaje się, a jedna trzecia rezygnuje z dalszych poszukiwań. Według innych badań co piąty żonaty mężczyzna w wieku 19-25 lat znalazł swoją partnerkę w sieci. W internecie poznało się 15 procent par uczestniczących w przeprowadzonym na próbie 2000 osób sondażu YouGov. Ale badania na Bath University dowodzą, że internetowe związki trwają średnio 7 miesięcy.

Prawdą jest jednak, że pod wpływem internetowych randek zmieniają się nasze zachowania. Dr Paige Padgett z University of Texas przeprowadziła badania dotyczące osobistego i seksualnego bezpieczeństwa kobiet, które uczestniczą w internetowych randkach. Odkryła, że 30 proc. z nich idzie do łóżka podczas pierwszej randki. Z tej liczby, aż 77 procent nie stosuje prezerwatyw. Tymczasem według Amerykańskiego Centrum Zapobiegania i Zwalczania Chorób prawie połowa wszystkich kobiet poniżej 30. roku życia stosuje prezerwatywy podczas stosunku seksualnego na pierwszej randce.

Czy to oznacza, że lekkomyślne osoby częściej uczestniczą w internetowych randkach? A może to internetowe randki sprawiają, że ludzie stają się bardziej lekkomyślni? Trudno odpowiedzieć na to pytanie. – Internet daje olbrzymią władzę, szczególnie kobietom – mówi Padgett. – W sieci mogą w krótkim czasie spotkać mężczyznę i dowiedzieć się, jakie są jego zamiary.

Padgett zauważa jednak, że sieć daje nam złudne poczucie bezpieczeństwa. – Ludzie, którzy spotkali się w internecie, muszą spędzić więcej czasu w prawdziwym świecie, żeby rzeczywiście się poznać – mówi.

Wierzę, że internetowe randki mogą się sprawdzić, lecz jedynie w przypadku poczytalnych, pewnych siebie i dojrzałych ludzi. Jednak ja osobiście wolę powąchać człowieka, zanim zdecyduję się na związek z nim. I choć firma Basisnote pracuje nad technologią, która umożliwi powąchanie drugiej osoby przez internet, to póki co wciąż musimy to robić w tak zwanym realu.

Tymczasem w kawiarni dochodzi 10 wieczór, a Grega007 wciąż nie ma. Internetowa randka znowu skończyła się porażką, wyłączam więc mój komputer. Największą zaletą takich randek okazują się liczby. Teoretycznie, możliwe jest wszystko i z wszystkimi. Internet zmniejszył nasza planetę do rozmiarów baru – tyle że jego klienci muszą poruszać się po nim z zawiązanymi oczami. Leżąc w łóżku, dostaję od Grega007 SMS-a: "Usnąłem w metrze. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam".

Źródło: The Guardian

Tanya Gold
Onet.pl Kobieta, 11 lipca 2009

  • /ciekawostki/321-obserwacje/3528-obserwacje-oszukiwanie-i-okradanie-ludzi-starszych
  • /ciekawostki/321-obserwacje/3513-jak-bolesna-moe-by-staro