ZAGADKOWE FATUM. Jak oni to przeżyli?

 

Dla 17-letniej dziewczyny to był prawdziwy cud. Choć straciła swoich bliskich, sama uszła z życiem w niewytłumaczalny sposób. Historii „cudownie ocalonych” z katastrof jest więcej. Oto kilka z nich.

Przypomina o nich niedawna rocznica niewiarygodnego przypadku Vesny Vulović. Stewardesa jugosłowiańskiego samolotu, który 40 lat temu eksplodował nad Czechosłowacją, spadła bez spadochronu najprawdopodobniej z wysokości ponad 10 tys. metrów. Mimo licznych złamań i czasowego paraliżu, odzyskała w końcu pełnię zdrowia.

Ta historia do dziś budzi kontrowersje – szereg dziennikarzy kwestionuje ustalone okoliczności wypadku, w tym m.in. wysokość, na której do niego doszło. Ale sprawa Vesny Vulović przypomina również, że w historii katastrof lotniczych czy morskich zdarzają się ocalenia, których nie sposób racjonalnie wyjaśnić.

Czytaj dalej

Rodzice na śmietnik

 

To już wakacyjna plaga: Polacy oddają rodziców do szpitali, a sami wyjeżdżają na urlop. Bywa, że tylko tak mogą odpocząć od całodobowej opieki nad niedołężnymi staruszkami.

Nie dają pić. Dochodzi do zaburzeń elektrolitowych, wzywają pogotowie, wiadomo, że trzeba takiego starego odwodnionego człowieka zabrać do szpitala, podać mu kroplówkę - Barbara Chalkiewicz, pielęgniarka w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Częstochowie, opowiada, co robią bliscy, żeby choć na trochę pozbyć się kłopotu z domu. - To bardzo częsty proceder, plaga okresu wakacyjnego. Poza niepodawaniem wody nagminne jest niepodawanie leków - dodaje.

Podrzucenie do szpitala, choćby na krótko, to ulga dla rodziny, która musi na co dzień zajmować się przewlekle chorym. Wytchnienie. Niektórzy chcieliby z tego wytchnienia korzystać jak najdłużej. - Gdy ojciec, babcia czy ciocia po podleczeniu mają już być wypisani, wpada ktoś z krewnych, podkarmia czym leci, żeby wywołać biegunkę. Mają wtedy jeszcze kilka dni do przodu - tłumaczy Chalkiewicz. - W naszym szpitalu niemal cały oddział wewnętrzny jest obłożony pacjentami w wieku 80-90 lat, których rodziny powinny zabrać do domu, a nie zabierają - dodaje.

Czytaj dalej

Więzienie w raju (Tajlandia)

 

   Potężna brama wejściowa prowadząca do tajskiego więzienia o zaostrzonym rygorze Bangkwang rzadko się otwiera. Odwiedzający idą wąskim korytarzem, do którego wejście znajduje się po lewej stronie bramy głównej. Tu poddawani są kontroli i dopiero po niej mogą wejść na teren najpilniej strzeżonego tajlandzkiego więzienia, w którym znajduje się jedyna w królestwie cela śmierci.

   W Bangkwang każdy osadzony nosi dyby: świeżo przybyli - przez trzy miesiące, skazani na śmierć - przez cały czas. Dyby zakuwa się wokół kostek. U nowych więźniów powodują krwawe rany. Większość osadzonych nosi obcięte skarpety lub pończochy, żeby złagodzić ból od ocierających się o nogę żelaznych obręczy. Ci, którzy przebywają tu od lat, mają wokół kostek zrogowaciałą skórę, której kajdany już nie ranią.

   Większość odwiedzających przynosi tyle toreb i torebek, ile tylko zdoła ze sobą zabrać - są pełne owoców, ryżu i popakowanych w foliowe woreczki potraw, które przygotowali dla bliskich. Jedzenie trzeba oddać podczas pierwszej kontroli, tu zostaje ponumerowane i później przekazywane jest więźniom. Inaczej kontrolerzy nie znaleźliby przedmiotów - broni, telefonów komórkowych, listów - które często są chowane w owocach czy curry.

   Przez wąskie korytarze,

   stalowe bramy i kolejne stanowiska kontroli wychodzi się w końcu na pełen pięknej zieleni dziedziniec. Z boku, za grubym szkłem, więźniowie, którym wolno przyjmować gości, idą, powłócząc nogami, do telefonu z ich numerem. Osadzeni i odwiedzający siadają i sięgają po słuchawki telefoniczne.

   Siedzi się zaledwie metr od siebie. Nie można się dotykać - tylko raz w roku da się uzyskać pozwolenie na „widzenie z kontaktem fizycznym". Nie wszyscy jednak je otrzymują.

   Niemiec Gordon Koschwitz - którego skazano na śmierć za morderstwo i który przebywał w więzieniu Bangkwang - ani razu nie mógł dotknąć żony, nie mówiąc już o potrzymaniu jej za rękę. Mimo że jego żoną była tajska tłumaczka, a pobrali się w Bangkwang. Kierownictwo więzienia nie robi wyjątków - ale Koschwitzowi teraz i tak już to obojętne. Cały czas twierdził, że nie zabił Szwajcara w Chiang Mai. Akt oskarżenia był pełen luk i sprzeczności. Ostatecznie karę śmierci zamieniono na karę więzienia. Kilka miesięcy temu przewieziono go do Niemiec, gdzie ma odbyć resztę kary.

   Wielu osadzonych opuszcza Bangkwang dopiero w trumnie. Liczni umierają z powodu infekcji, niektórzy giną w niewyjaśnionych okolicznościach albo podczas bijatyki. Są tacy, którzy sami odbierają sobie życie.

   Karę śmierci wykonuje się w Tajlandii niezwykle rzadko. W 2009 roku Tajlandia znalazła się jednak wśród 18 państw, w których

   stracono skazanych.

   Dwóch tajskich handlarzy narkotykami wypuszczono z celi zaledwie godzinę przed śmiercią. Mogli jeszcze po raz ostatni porozmawiać krótko przez telefon ze swymi bliskimi. Potem wprowadzono im truciznę do żył.

   W czasie odwiedzin w Bangkwang panuje ożywiony ruch. Osadzeni i ich goście mają dla siebie pół godziny, raz albo dwa razy w tygodniu. Wiele osób spotyka się regularnie i nawet w skrzydle śmierci słychać śmiechy. Piękny zielony ogród, który widać z korytarza dla odwiedzających, w żadnym razie nie wygląda jak ogród przed jedynymi w Tajlandii celami śmierci. Jednak za tym niepozornym drewnianym budynkiem znajduje się zamknięty świat - świat rozpaczy i nędzy.

   Centralne Więzienie Bangkwang dla mężczyzn początkowo planowano dla tysiąca osadzonych. Dziś przebywa w nim 8 tys. osób. Cele są beznadziejnie przepełnione. Światło pali się tu całą dobę. Ten, kto ma trochę pieniędzy i zna zasady gry, może sobie kupować pewne „swobody". Na przykład odsiadywanie wyroku w celi, w której da się zgasić światło i w której będzie miał nieco więcej miejsca, gdzie leżąc w łóżku, będzie mógł wyprostować nogi. Dla osadzonych w Bangkwang to luksus. W końcu tu zamyka się skazanych za najcięższe przestępstwa.

   Większość cudzoziemców

   trafia do drugiego największego więzienia Bangkoku - Klongprem - lub do więzień na prowincji. Wśród nich jest czterech Niemców: pedofile, fałszerz paszportów i złodziej samochodów. Inni czekają na powrót do Niemiec w areszcie deportacyjnym Suanplu. To wielopiętrowy budynek w centrum Bangkoku - w 2006 r. zmarł tam niemiecki arystokrata Christoph von Hohenlohe. Dopuścił się sfałszowania w paszporcie stempla wizowego. Pomimo nacisków dyplomatycznych na najwyższym szczeblu, władze Tajlandii okazały się nieugięte. Książę zmarł po dziesięciu dniach w areszcie, opisanym przez Amnesty International jako „brutalny i haniebny".

   Ostatnią nadzieją wielu osadzonych jest ułaskawienie przez wielbionego w Tajlandii monarchę Bhumibola Adulyadeja, który w listopadzie 2009 roku zezwolił na powrót do ojczyzny Polakowi Michałowi Pauli. Paula - jak sam później tłumaczył - został zwabiony w pułapkę przez policjantów z wydziału narkotykowego. Najpierw skazano go na śmierć, a potem karę zamieniono na dożywocie. Ten dziś już 39-letni mężczyzna walczył w Bangkwang o sprawiedliwość.

   Wizytę w drugim głównym więzieniu Bangkoku - Klongprem - po odwiedzinach mrocznego Bangkwang można porównać do wiosennej przechadzki. W Klongprem przebywa około 20 tyś. więźniów - w tym kobiety z więzienia Lardyao. W Klongprem grywa się nawet w piłkę nożną. Wielu zamożniejszych „stałych bywalców" wynajęło sobie „chatki", w których sami mogą sobie gotować. Dla większości odbywających karę Tajów to niewyobrażalny luksus.

   Jeśli obcokrajowiec nie ma pieniędzy, otrzymuje wsparcie finansowe z ambasady. Około 100 dolarów miesięcznie wystarcza na królewskie życie. Świeże owoce i czasami mięso z więziennego sklepiku. Ten, kto ma pieniądze, może też zamawiać dania w więziennej restauracji - posiłek kosztuje około dolara. To frykasy w porównaniu ze zwykłym więziennym wiktem, który stanowi bliżej nieokreślona ryżowa breja z dodatkiem warzyw i odrobiną mięsa.

   Życie więzienne szybko obrzydło Davidowi McMillanowi, mającemu podwójne obywatelstwo (brytyjskie i australijskie) przemytnikowi narkotyków, który jako jedyny obcokrajowiec zdołał uciec z Klong-prem. W książce pt. „Escape" („Ucieczka") McMillan dostał swoją historię, jak w sierpniu 1996 r. przepiłował kraty, przeszedł przez cztery mury wewnątrz i jeden zewnętrzny, a cztery godziny potem siedział z fałszywym paszportem w ręku w samolocie do Singapuru. McMillan dostał karę śmierci i groziło mu przeniesienie do Bangkwang, co zmotywowało go do tego wyczynu. W Tajlandii McMillan jest poszukiwany listem gończym, ale żyje sobie spokojnie z żoną i dwójką dzieci w Anglii, gdzie obowiązuje zakaz ekstradycji do krajów stosujących karę śmierci.

   O tajskich więźniów troszczy się kilka organizacji. Niektórzy ze skazanych padają ofiarą korupcji

   w systemie sprawiedliwości.

   Inni żałują popełnionych przestępstw. Wydaje się nieprawdopodobne, aby stracono tu skazanego na śmierć obcokrajowca. Jednak za murami Bangkwang śmiertelny strach jest na porządku dziennym. O tym właśnie pisał „ostatni tajski kat" - Chavoret Jaruboon - w książce „Wspomnienia ostatniego kata Tajlandii".

   Chavoret pisze o swoim „patriotycznym obowiązku", by zlikwidować „szumowiny w kraju" oraz że ręka mu nie drgnęła, gdy wykonywał wyrok na zabójcach dzieci, którzy krótko przed śmiercią skowy-czeli o ułaskawienie. Żadna książka nie mówi więcej o życiu w osławionym tajskim więzieniu Bangkwang, a jednak podczas lektury w wielu momentach można się uśmiechnąć. Nawet w Bangkwang, które dla wielu jest stacją docelową, życie toczy się dalej, (as)

 

   DANIEL KESTENHOLZ BANGKOK

 


   Źrodlo: ANGORA-PERYSKOP nr 38, wrzesień 2010)

Warto poznać, jak fazy Księżyca wpływają na nasze życie

 

   Większość ludzi zdaje sobie sprawę, że Księżyc rządzi fazami przyrody. Odpływy i przypływy mórz i oceanów, zaburzenia klimatyczne czy cykl miesiączkowy u kobiet zależą od faz Księżyca, ale niewiele osób wie, że skuteczność codziennych czynności, takich jak: obcinanie włosów, pranie, gotowanie, prace w ogrodzie czy zażywanie lekarstw zależy również od rytmów Srebrnego Globu.

   Może warto spróbować bardziej świadomie wykorzystywać jego wpływy, zdobyć potężnego sprzymierzeńca, który pomoże nam żyć łatwiej, unikać niepotrzebnych stresów i błędnych decyzji życiowych.

Czytaj dalej

Daleko od życia

 


   Wszystko dzisiaj zaczyna się od mediów. Nikogo nie obchodzi, że życie toczy się inaczej. Co z tego, że „Dzień dobry TVN" mówi o myciu rąk po wszelkich czynnościach? Co z. tego, że TVP mówi o diecie, dzięki której będziemy piękniejsze/si? Może ktoś nie chce być piękny? Może życie niektórych, a z doświadczenia wiem, że życie większości kobiet, nie na tym się opiera. Cóż. Rodzina, owszem. Dzieci, jak najbardziej. Któż nie chciałby mieć dzieci cudownych, różowych, malutkich, pulchnych, ociekających radością życia rodem z reklamy? Każdy. Nie ukrywajmy, jesteśmy hipokrytami, jesteśmy egoistami, których życie tak, a nie inaczej formuje. Gdyby telewizja, gdyby radio, literatura czy wszechobecne media nie wykreowały postaci kobiety, a przede wszystkim mężczyzny idealnego, kim byśmy byli? Tak jak nasi przodkowie - zupełnie nikim. Walczącymi o przetrwanie „pasożytami". Nie bójmy się tego słowa. To dzisiejsze media dbają o nasze dobro, a my ulegamy temu, kreując się na śmieszną postać od Jacykowa czy kogoś w jego stylu.

Czytaj dalej

NAIWNYCH NIE SIEJĄ - Szczerbata Ula grala konsula

 

   Kiedyś mieszkała w Siemianowicach, aż znudziło się jej to życie w śląskiej poniewierce i została konsulem. Jak młody Fronczewski w tamtym filmie, tyle że to dzieje się naprawdę. Bez pieniędzy i przedniego uzębienia, konsul Urszula urządziła sobie wesoły rajd po hotelach w Polsce i Niemczech. Wczoraj Wrocław, dziś Ełk, jutro Berlin, bo bycie sobą kosztuje. O kobiecie, która zamiast ciułać do emerytury, postanowiła się bawić, tropiąc ludzką naiwność.

Czytaj dalej

Po co nam nowe telefony?

 

   Co chwila wychodzi jakiś nowy model telefonu, który jest bardzo podobny do poprzednika. Zdarza się, że okrzyczana przez producenta nowość różni się od poprzedzającego modelu bryłą, lecz nie funkcjonalnością. Czy więc iPhone 4 lub inny nowy telefon jest nam potrzebny? Pewnie myślicie, że zwariowałem...

Czytaj dalej

LUDZKIE PASJE - Słodkie życie

 

   Pszczelarstwo to jeden z najstarszych zawodów świata. Mimo to wymaga dużej specjalistycznej wiedzy i stosowania coraz nowocześniejszych środków i technologii

   Podobno najlepszy miód produkują pszczoły żyjące daleko od wielkich aglomeracji. Tymczasem pasieka Zdzisława Berenta znajduje się w Starowej Górze, niewielkiej miejscowości graniczącej z Łodzią. Mimo takiego sąsiedztwa jego pszczoły uważane są za jedne z najlepszych w całej centralnej Polsce, a jakość i smak ich miodu należy do najlepszych w kraju.

Czytaj dalej

Dym nad rozlewiskiem

 

   Telewizja pokaże serial „Miłość nad rozlewiskiem", dalszą część „Domu nad rozlewiskiem". Małgorzata Kalicińska, autorka powieści, według których powstał scenariusz, wyjaśnia, dlaczego wycofała z czołówki swoje nazwisko.


   LILIANA ŚNIEG-CZAPLEWSKA: - Twierdzi pani, że czytelniczki pani książek poczuły się zdradzone, oglądając telewizyjny serial. Dlaczego?
   MAŁGORZATA KALICIŃSKA: - Moja bohaterka to kobieta 45+, z niedoskonałościami, zaganiana, z problemami, zwolniona z pracy- bo się zestarzała. Realizatorzy, odmładzając na siłę bohaterkę, wsparli wredną modę na młodoholizm w Polsce, „paniom w wieku lat 45+ już dziękujemy!...".

Czytaj dalej

Dzicy z katalogu

 

   Kobiety z odsłoniętym biustem, wojownicy wymachujący dzidami, szamańskie tańce wokół ogniska - to wszystko pić na wodę.

   Gdyby reklamy z turystycznych folderów traktować poważnie, trzeba by uznać, że głównym zajęciem ludów z pustyni i puszczy była sprzedaż pamiątek i pozowanie do zdjęć, a przed odciętymi od świata wioskami znajdowały się parkingi dla autokarów. To oczywiście nonsens, jednak współczesną turystyką rządzą identyczne zasady jak innymi dziedzinami gospodarki, w fachowych analizach używa się wręcz określenia „przemysł turystyczny". Nie bez przyczyny - według danych Światowej Organizacji Turystyki (UNWTO) branża daje zatrudnienie niemal 250 min ludzi i wytwarza ok. 10,5 proc. światowego PKB. W tak potężnym biznesie nie ma miejsca na sentymenty, improwizację czy przygodę. Na rynek wprowadza się produkty, na które istnieje masowy popyt, sprawdzone i bezpieczne.

Czytaj dalej