25.11.2007 - Ja zawsze wyjdę na swoje

 

 

25 listopada 2007 - niedziela

 

- Wiesz, że mamy Zuzię? - to słowa Hani, które poprzedzają nasze codzienne "dzień dobry". Każdego dnia utwierdzamy się i cieszymy, że jest już wśród nas maleńa rozkoszna kruszynka. Po wielokroć w ciągu dnia nasze myśli biegną do mieszkania Asi i Dawida, w którym ich mały pokoik od kilku wypełniony jest bez reszty maleńką istotką.

Codziennie rano dzwonimy do siebie. Pytaniem, jak spała Zuzia rozpoczynamy dzień razem z naszą wnusią. Z każdą chwilą coraz bardziej uświadamiamy sobie, że od paru dni tryska dla nas cudowne źródełko radości. A przecież to zaledwie pierwsze chwile, liczone raptem na godziny, a jakże już ubarwione tęsknotą i oczekiwaniem.

Przed niespełna trzema tygodniami pojawił się na świecie nasz największy skarb. Tak często, jak to tylko możliwe, pokazuję na stronce nowe zdjęcia Zuzanki. Radość, jaką to dzieciątko wnosi do naszego domu każdym swoim przybyciem, jest trudna do opisania. Powoli uciera się zwyczaj, że Zuzanka odwiedza nas na krótko w sobotę, dłużej zaś w niedzielne popołudnie. Zdarza się także, że cała trójka wpada do nas na chwilę także innego dnia.

Cudownie jest patrzeć na tę maleńką kruszynkę, na jej prześliczne oczka i maleńkie łapki. Któregoś dnia położyłem się obok naszej Zuzanki i od razu ogarnął mnie nieopisany spokój. Urzekła mnie bliskość tego maleństwa i jego cudowny zapach. Wydawało mi się, iż mógłbym patrzeć na Zuzankę i patrzeć godzinami.

Radość Haneczki też trudno opisać. Nie ma godziny, by nie wspomniała Zuzanki i coś o niej nie powiedziała. Kiedy maleństwo jest u nas, Hania bardzo się cieszy. Gdy wiemy, iż do nas przyjedzie, liczy godziny, które pozostały do naszego spotkania. Widać, jak potężną siłę dała Hani ta nasza maleńka wnusia. Codziennie powtarza, że to jej choroba sprawiła, iż Asia w końcu zaszła w ciążę i urodziła śliczną dziewczynkę.

Widać także, jak bardzo przebyty udar odmienił u Hani okazywanie tej radości. Trudno nie zauważyć, że reaguje na Zuzankę inaczej, niż dorosły człowiek. Jej radość można porównać do radości małej dziewczynki, której urodziła się właśnie maleńka siostrzyczka. Nie ma to jednak w naszej sytuacji żadnego znaczenia. Najważniejsze, że jest to dla Hani radosna siła, która z pewnością będzie jak wiatr w żagle na drodze do zdrowienia.

Minione dwa tygodnie upłynęły nam pod znakiem małej Zuzanki. To ona stała się teraz dla nas najważniejsza. Ale nie mniej ważne były dla Hani codzienne spacery i różne czynności, których uczy się z niezwykłą konsekwencją. Bardzo jest przy tym uparta, co zmusza mnie do jeszcze większej uwagi. Próbuje na przykład sama włączać czajnik i podgrzewać wodę. Pół biedy, gdy woda nie jest gorąca. Brak koordynacji sprawia, że nie mogę pozwolić, by zaparzała sobie herbatę, czy chwytała na przykład do ręki nóż. Dzisiaj próbowała obrać nożem jałbłko na sałatkę (czego nie zauważyłem) i skaleczyła się w palec.

Już drugi raz w niedzielę ugotowałem rosół z kury. Robię to z uwagi na Asię, która jako matka karmiąca, może jeść tylko niektóre potrawy. W niedzielę przychodzą do nas z Dawidem na obiad i ustaliliśmy, że najbezpieczniejszy będzie właśnie rosół. Wspominam o tym rosole dlatego, że zaangażowałem Hanię do pomocy. Obrała specjalnym nożykiem włoszczyznę, musiała mi "podpowiadać", co mam robić i co po kolei wkładać do garnka. Było to dla niej doskonałe ćwiczenie, które zdała na piątkę. Choćby dlatego, że w pewnym momencie udało się jej przypomieć o czarnym pieprzu, o którym ja nie pamiętałem. Nie muszę dodawać, że rosół był bardzo dobry. Umówiliśmy się, że gdy przyjedzie Asia, to Hania pochwali się, że to ona ten rosół ugotowała.

Znakomicie pamięta, że co dwa tygodnie do nas należy zamiatanie i mycie koytarza. Już w piątek mi o tym przypomina i zaczyna wiercić mi dziurę w brzuchu. Nie odpuści ani na moment. Wczoraj po południu, wychodząc z łazienki powiedziała tak: - Ja nic nie będę mówić, tylko pokażę! I pokazała na drzwi od korytarza. Nie było rady, musiałem zakasać rękawy i zrobić, co do mnie należało. - Ja zawsze wyjdę na swoje! - stwierdziła z dumą.

W miniony poniedziałek mój organizm znów się zbuntował i ponownie znalazłem się w szpitalu. Do Hani przyjechała mama Dawida. Wszystko skończyło się na szczęście dobrze, wypuścili mnie około drugiej w nocy. Ale od tamtego dnia przez cały tydzień nie czułem się dobrze. Znów zaczął mnie opanowywać trudny do określenia strach, z którym niejest łatwo mi sobie poradzić. Gdy nadchodzi wieczór, zostaję sam tylko z w pełni niepełnosprawną Hanią, która - gdyby coś się stało - nie udzieli mi pomocy, ani o tę pomoc nie zawoła. Czasami odnoszę wrażenie, iż walka z własną słabością jest w mojej sytuacji trudniejsza niż wszystko, z czym dotąd zmuszony byłem się zmierzyć.

  • /bol-i-nadzieja/67-bol-i-nadzieja-wspomnienia/1484-16122007-a-to-przecie-kropla-w-morzu
  • /bol-i-nadzieja/67-bol-i-nadzieja-wspomnienia/1482-11112007-szczcie-ktoremu-na-imi-zuzanka