02.10.2007 - Są w życiu i takie chwile

02 października 2007 - poniedziałek

 

Są w życiu i takie chwile

Długo się zastanawiałem, czy powinienem o tym napisać. Miotałem się z tym przez cały dzień, nie tylko zresztą dzisiaj. Ale pomyślałem, iż skoro odwiedza mnie w tym miejscu tak wiele osób szczerze zatroskanych chorobą Haneczki i jej walką o zdrowie, to im właśnie jestem winien napisanie kilku słów o wydarzeniach, które tym razem dotyczą mnie samego. Pomyślałem także, że gdy "przeleję to na papier", będzie mi może lżej.

Przez całe wczorajsze popołudnie czułem się jakoś dziwnie. Czułem, że z każdą minutą wyparowywuje ze mnie moc, która tak bardzo pomaga mi w pracy i wszystkich zajęciach, związanych z opieką nad Hanią i prowadzeniem domu.

Gdzieś około pół do ósmej miałem wrażenie, iż opuściły mnie już wszystkie siły. Przymknąłem drzwi od pokoju Hani i zrobiłem głośniej telewizor w dużym, gdyż chciałem zobaczyć jakie mam ciśnienie, a nie chciałem, by to słyszała. Wyczuwałem bardzo szybkie tętno i opanowywał mnie coraz większy strach. Zmierzyłem sobie ciśnienie. Ledwo dostrzegłem wskazania: 220/115 z tętnem 118.

I w tym momencie usłyszałem wołanie Hani: - Marulka, mierzyłeś sobie ciśnienie!. Ile masz?

Dowlokłem się do niej w obawie, że się bardzo przestraszyła i może się stać jej coś złego. Starałem się udawać, że wszystko jest w porządku. Wiedziałem, iż muszę natychmiast zażyć leki i powiadomić Asię. I także ze względu na Asię strach mój wzmagał się jeszcze bardziej.

Ponieważ w przeszłości zdarzało mi się to stosunkowo często, to lekarz ustawił mi tzw. zestaw SOS, który w takich okolicznościach powienienem zastosować, by nie wołać karetki pogotowia. Kilkakrotnia w przeszłości wszystko po kilku minutach dochodziło do normy, tym razem nie. Ciśnienie spadało bardzo powoli, tętno zaś waliło wciąż jak zwariowane.

Nie było innego wyjścia. Musiałem zadzwonić po Asię. Przyjechali z Dawidem w ciągu pół godziny. Ponieważ nie było jeszcze tak późno, skontaktowałem się z lekarzem, o którym wspomniałem. Poradził mi zwiększyć dawkę leku uspokajającego, ale niestety, nie dało to żadnego rezultatu.

Ponieważ cisnienie spadło na tyle, że mogłem się zwlec z łóżka, pojechaliśmy z Dawidem do szpitala. Tam zrobili ekg i po zbadaniu mnie lekarka zadecydowała, że zostawia mnie do rana na oddziale ratownictwa. Chciała w tym czasie zbadać mi dwukrotnie krew, przy czym od jednego badania do drugiego musiało upłynąć 6 godzin.

To oddział ratowniczy, co chwilę kogoś tam przywozili, więc o spaniu nie było mowy. Po szóstej pobrali mi ponownie krew i po 40 minutach lekarka zadzwoniła po wynik. Wszystko się dobrze skończyło, gdyż oba wyniki były ujemne.

- Może się pan ubierać, wypisuję pana do domu - zawyrokowała lekarka. Wypisując stosowny dokument powiedziała, że uciekł mi gwałtownie potas, a także stwierdzono niedobory magnezu. Do tego doszedł - tak powiedziała - nieustatnny stres i pewnie zmieniająca się pogoda. I stało się to, co się stało.

Zaleciła przyjmowanie leków uzupełniających te składniki i miło się ze mną pożegnała.

Wróciłem do domu po ósmej rano i niemal cały dzień się pokładałem, bo musiałem przecież odespać tę noc. Dobrze, że była Asia - całą noc spali dzisiaj u nas.

Teraz wieczór, a ja piszę. Piszę i jest mi leciutko lżej.

Muszę przyznać, że w tym czasie, gdy Hania zachorowała, takie epizody zdarzały się kilkakrotnie. W lutym, kiedy jeszcze przez cały czas pozostawała w łóżku, było ze mną tak źle, że trzeba było wezwać ekipę ratowniczą, która na noszach zabrała mnie do szpitala.

Najbardziej się w takich sytuacjach boję, żeby Hania się nie zorientowała, co się dzieje. Boję się, że wszystko, co mogłoby ją zdenerwować lub przestraszyć, mogłaby przynieść ze sobą tragiczne następstwa. W żaden sposón nie potrafię się pozbyć tego strachu.

Co z tego, że jestem pod stałą opieką lekarza. Mam dobrze ustawione leki na nadciśnienie. Od kiedy się u niego leczę cisnienie mam w normie. Ale powstają czasami sytuacje, których przewidzieć nie sposób, a strach, który im towarzyszy, paraliżuje i obezwładnia. Trudno to sobie wyobrazić, ale gdy się ma pod opieką kogoś, kto zdany jest całkowicie na ciebie, niełatwo jest sobie z tym sobie poradzić.

Pisząc to wszystko,cały czas zadaję sobie pytanie: dlaczego to robisz? Dlaczego o tym piszesz? Może powinienem to wykasować i nie umieszczać tego na stronce? Ale zaraz przychodzi refleksja, że wśród czytających te słowa są może ludzie, którzy potrafią mnie zrozumieć i wytłumaczyć sobie tę chwilową moją słabość.

Bo w końcu człowiek to nie maszyna, w której wystarczy tylko wymienić "trybik" i wszystko będzie chodziło jak w zegarku. Odpowiedzialność za drugiego człowieka - w moim przypadku odpowiedzialność za Hanię, jest dla mnie rzeczą wążniejszą ponad wszystko.

I dlatego czytających te słowa proszę o zrozumienie. Wierzę, że Wasz przyjazny uścisk dłoni i przesłany mi w myślach Wasz serdeczny uśmiech, będzie dla mnie najmocniejszym - bo przenikniętym ciepłem i sercem - lekiem, wspierającym te, które muszę kupować w aptekach.

I już mi jest lżej! Naprawdę!

Wszystkich, którzy poczuli w tej chwili, że są blisko z (najczęściej nieznanym im) Markiem, ściskam bardzo gorąco!

  • /bol-i-nadzieja/67-bol-i-nadzieja-wspomnienia/1481-04112007-oczekiwanie
  • /bol-i-nadzieja/67-bol-i-nadzieja-wspomnienia/1479-30092007-dostrzegam-ju-bkit-nieba