Nikt nie powrócił

 

Co się stało ze statkiem parowym, który w biały dzień zniknął za zakrętem rzeki, dosłownie rozpływając się w powietrzu na stosunkowo krótkim odcinku uczęszczanego szlaku wodnego? Albo z armią, która maszerowała w dół drogi i zniknęła bez śladu, jakby zapadła się pod ziemię...

 

Ostatni robotnik portowy schodził długim pomostem ze statku na brzeg rzeki. Ładunek bawełny i melasy był już załadowany. Dwa długie gwizdy potężnej syreny dla ostrzeżenia małych łodzi znajdujących się w pobliżu i parowiec „Iron Mountain", buchając ogniem i dymem, wypłynął z Vicksburga w jasny czerwcowy poranek 1872 roku. W parę chwil później zniknął za zakrętem rzeki, ciągnąc za sobą kilka barek. Miał płynąć do Louisville z czterystoma belami bawełny, potem do Cincinnati, a na końcu do Pittsburga. Prawdopodobnie nigdy nie będzie wiadomo, co się stało ze statkiem, lecz jakikolwiek spotkał go los, był on szybki i, miejmy nadzieję... miłosierny.

Pierwsze podejrzenie, że stało się coś złego, nasunęło się w kilka godzin później, gdy inny parowiec, „Iroąuois Chief", wzburzył wody rzeki, płynąc pełną mocą silników, aby uciec z kursu znoszonych prądem barek. Takie rzeczy zdarzały się czasami, gdy zerwały się liny holownicze, tak więc „Iroquois Chief" zastosował się do rutynowego w takiej sytuacji obowiązku niesienia pomocy. Dogonił barki, wyprzedził je - i pozostawał w gotowości, oczekując powrotu „Iron Mountain".

Podczas oczekiwania załoga „Iroquois Chief" zauważyła dziwną rzecz. Lina holownicza barek nie zerwała się - była przecięta - ...środek, który podejmowany jest tylko wówczas, gdy statek parowy walczy o przetrwanie.

„Iron Mountain" nigdy już więcej nie widziano. Gdyby wybuchł pożar, musiałby widzieć go inny, przepływający w pobliżu statek. Gdyby natrafił na karpę i zatonął, zgromadzone na pokładzie beczki melasy i bale bawełny zaśmieciłyby rzekę na przestrzeni wielu mil; a gdyby kocioł parowy rozerwał wszystko na kawałki — dowody biłyby w oczy.

Zamiast tego, nie było nic.

„Iron Mountain", statek rzeczny o długości pięćdziesiąt pięć metrów i szerokości jedenaście metrów, zabrał swój ładunek, pasażerów oraz członków załogi i zawiózł wszystko w nieznane.

Rankiem 14 grudnia 1928 roku duński statek szkolny „Kopenhaven" przygotowywał się do opuszczenia portu w Montevideo. Oczekiwał tylko na przybycie pięćdziesięciu kadetów, którzy brali udział w uroczystości w konsulacie duńskim. Miał to być ich ostatni rejs na statku szkolnym. Po powrocie do Danii mieli się zaciągnąć na statki jako marynarze w pełni zdolni do pełnienia służby. Przyszłość rysowała się chłopcom w jasnych kolorach. Na szczęście litościwy los ukrył przed nimi prawdę - mieli bowiem przed sobą tylko kilka godzin.

Krótko przed południem kadeci kołysząc się wmaszerowali śpiewając na pokład „Kopenhaven". Statek powoli wypłynął z portu, omijając kilka małych statków rybackich... i zniknął. Statki, które wpływając do portu powinny go widzieć, nie widziały ani jego, ani najmniejszego po nim śladu. „Kopenhaven", podobnie jak „Iron Mountain", popłynął w nicość.

Historia zna także kilka niepojętych przypadków zniknięcia całych armii, jak choćby wojska liczącego cztery tysiące wyszkolonych i uzbrojonych żołnierzy, którzy obozowali jedną noc nad małym strumieniem w Pirenejach podczas hiszpańskiej wojny sukcesyjnej. Następnego ranka mieli spotkanie z przeznaczeniem. Zwinęli obóz, uformowali szeregi i pomaszerowali w kierunku wzgórza, aby zniknąć z oczu współtowarzyszy na zawsze i bez śladu. Cztery tysiące osób zniknęło, jakby zapadło się pod ziemię albo poleciało w kosmos...

Podzielili los sześciuset pięćdziesięciu żołnierzy francuskich wojsk kolonialnych, maszerujących w 1858 roku w kierunku Sajgonu w Indochinach. Z trudem posuwając się szosą biegnącą przez szczere pole, w odległości zaledwie dwudziestu pięciu kilometrów od miasta zniknęli z powierzchni ziemi.

Współczesne oficjalne dokumenty wojskowe notują także suche szczegóły podobnej tajemnicy, równie trudnej do wyjaśnienia. Japończycy splądrowali Nankin 10 grudnia 1939 roku. Chiny środkowe były olbrzymim krajem, ale całkowicie bezradnym wobec siejących spustoszenie agresorów. Nakazem chwili było powstrzymanie Japończyków tak długo, jak tylko możliwe, ponieważ dla oblężonych sił chińskich liczyła się każda godzina. Aby zapewnić skuteczną obronę, pułkownik Li Fu Sień rozmieścił swoje wojsko na pagórkowatym terenie na południe od Nankinu.

W dwie godziny później adiutant zameldował mu, że żołnierze nie odpowiadają na wezwania radiowe. Ich'karabiny znaleziono złożone przy małych ogniskach, ale samych żołnierzy nigdzie nie było. Niemożliwe, żeby zdezerterowali w szczerym polu i nikt ich nie widział — ba, nikt nie widział nawet jednego żołnierza. W dokumentach japońskich nie ma najmniejszej sugestii lub aluzji, by wzięto ich do niewoli. Od owego fatalnego dnia nikt nigdy już zadnego sposrod trzech tysięcy żołnierzy. Od zadnego z nich rodziny nigdy nie otrzymały najmniejszej wieści.

 


Księga tajemnic, PANDORA BOOKS, Łódz 1992

  • /biblioteka/56-tajemnice/3378-niezwyke-sny-odkrywcze-sny
  • /biblioteka/56-tajemnice/3367-wiat-tajemnic-wyspa-strachu